Artykuły

Mam dość seriali

- Swoje zadanie wykonuję najlepiej, jak potrafię. Nie jest to chałtura, tylko kolejne zadanie, któremu staram się sprostać. Mam swoje do zagrania w teatrze czy filmie. Nie pcham się tylko do telewizyjnych show, żeby za wszelką cenę zaistnieć. Jestem rozpoznawalny - mówi łódzki aktor SAMBOR CZARNOTA o programie telewizyjnym "Taniec z gwiazdami".

Ma za sobą pierwszy odcinek i pierwszy sukces - nie odpadł. Jego partnerką jest Magdalena Soszyńska-Michno specjalizująca się w tańcach latynoamerykańskich, która tańczy od ósmego roku życia. Sześciokrotnie brała udział w "Tańcu z gwiazdami". W poprzedniej edycji z Mariuszem Pudzianowskim zajęła drugie miejsce.

Krzysztof Kowalewicz: Czy udział w tym programie to twoja kolejna rola?

Sambor Czarnota: Można tak powiedzieć, chociaż na przygotowanie każdej roli ma się tylko kilka dni, a na pokazanie wyćwiczonego wcielenia widzom - zaledwie dwie minuty. Takie krótkie, ale niezwykle intensywne przedstawienie. To bardzo trudne zadanie. Każdy taniec ma przecież inną temperaturę, charakter, wyraz, układ. Niektórzy mogą uznać, że taniec to tylko fizyczność, nie ma tam miejsca na aktorstwo. Nie mają racji. Ruchy to jedno, ale jeszcze są gesty, mimika, temperament. Do tego trzeba dodać cząstkę duszy. Poza krokami cała reszta to twój sposób myślenia o danym tańcu i zakątku świata, z którego pochodzi.

Jak byś określił swoje umiejętności taneczne?

- Wydawało mi się, że ruszam się nie najgorzej, przecież jestem sprawny, uprawiam różne sporty. Jednak szybko partnerka wyprowadziła mnie z błędu. W zasadzie wszystkiego uczę się od nowa. W tańcu wykorzystywane są zupełnie inne partie mięśni, inna jest motoryka. Tego trzeba się nauczyć i przyzwyczaić ciało do zupełnie innej pracy. Najgorsze były trzy tygodnie przygotowań i pierwszy program, który okupiłem wielkim stresem. Wiadomo. Program jest na żywo. Ma kilkumilionową widownię.

Czy aktorzy nie powinni tylko grać, a nie doradzać w telewizjach śniadaniowych, sprzedawać swoje prywatne chwile w gazetach i rozbawiać widzów w dziwacznych programach?

- A ty piszesz tylko o tym, co chcesz, czy twój szef narzuca ci niektóre tematy?

Oczywiście mam nad sobą szefa i tak się zdarza, ale ty chyba decydujesz samodzielnie?

- Kieruję się intuicją. W teatrze ma się do wykonania różne układy choreograficzne, jest stały kontakt z publicznością na żywo. Tak samo jest w tym programie. Dlatego uważam, że to, co teraz robię, stanowi jakąś tam gałąź mojego zawodu. W życiu ważne jest nie tylko, co się robi, ale również jak. Nie czuję, żebym kogoś czy samego siebie oszukiwał. Swoje zadanie wykonuję najlepiej, jak potrafię. Nie jest to chałtura, tylko kolejne zadanie, któremu staram się sprostać. Mam swoje do zagrania w teatrze czy filmie. Nie pcham się tylko do telewizyjnych show, żeby za wszelką cenę zaistnieć. Jestem rozpoznawalny. Nie muszę niczego na siłę udowadniać i dobijać się o popularność.

A gdzie stawianie poważnych pytań, opowiadanie wzruszających historii, z którymi byłeś kojarzony w teatrze?

- W tej materii nic się nie zmieniło. Tylko myślę sobie, że czasami trzeba spuścić powietrze i nie napinać się bez przerwy. Coś takiego lekkiego daje mi frajdę i na pewno nie zaszkodzi mojemu wizerunkowi. Chce pokazać inną twarz. Ludzie właśnie najczęściej utożsamiają mnie z bardzo poważnymi, wymagającymi rolami. Tymczasem w tym programie za sprawą materiałów zza kulis widzą normalnego człowieka. Codziennie poznaję swoje słabości i niedoskonałości, które staram się przełamywać. Mam wielką satysfakcję, że udaje mi się pokonywać kolejne bariery. Na pewno zdobyte umiejętności zaprocentują w przyszłości. Miałem wcześniej propozycje udziału w innych programach rozrywkowych, ale zawsze odmawiałem. Jakoś nie miałem przekonania do śpiewania czy jazdy na lodzie, a taniec wydał mi się najbliższy.

Ostatnia premiera z twoim udziałem była w "Jaraczu" w lutym ubiegłego roku. Nie masz czasu na próby do nowych sztuk?

- Nie zapominam o teatrze. W połowie listopada zaczynam próby do nowej sztuki.

Przeprowadziłeś się do Warszawy. Nie czas zmiany na stołeczny teatr?

- Nie mam takich planów. Bardzo odpowiada mi "Jaracz", jeden z najlepszych teatrów w Polsce. Mogę gdzieś pograć gościnnie, ale nie przenieść się etatowo.

Jakie twoje marzenia spełniła stolica?

- Marzenia to nie najlepsze słowo. Po prostu tutaj jest najwięcej pracy dla aktora, a ciągłe dojeżdżanie z Łodzi bardzo mnie męczyło. Teraz jeżdżę do "Jaracza", ale to zabiera mi mniej czasu. Lubię Warszawę. Tu się ciągle coś dzieje. Mam tam przyjaciół.

Grania w kilku serialach równolegle nie uważasz za początek obłędu?

- Obecnie nie gram w żadnym. Sam się wypisałem. Zmęczyła mnie ta stylistyka. Na razie mam dość seriali. Z resztą od lat nie brałem wszystkich propozycji, jak lecą. Teraz skupiam się tylko na tańcu i oczywiście czekam na jakąś ciekawą propozycję filmową.

***

Sambor Czarnota (rocznik 1977) wyróżnił się w Teatrze Jaracza głównymi rolami w "Amadeusie" Petera Shaffera oraz "Romeo i Julii" Williama Szekspira. Za rolę Mężczyzny Młodszego w "Toksynach" Krzysztofa Bizia dostał nagrody na festiwalach w Zabrzu i Szczecinie. Grał w serialach "Samo życie", Pensjonat pod Różą", "Fałszerze. Powrót sfory", a ostatnio w "Egzaminie z życia" i "Tylko miłość"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji