Artykuły

Tybalt. Bez jaj!

"Romeo i Julia" w reż. Janusza Józefowicza Teatru Studio Buffo w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Życiu.

Czytelniku, wybacz ten ryzykowny tytuł, ale tak brzmi Szekspirowskie "Tybalcie - nie żartuj sobie" w najnowszej wersji "Romea i Julii" pióra Bartosza Wierzbięty, wystawianej na warszawskim Torwarze.

Nie, nie, proszę Państwa. Ten tytuł to nie jest żaden wulgarny żarcik zrobiony dla podniesienia poziomu czytelnictwa, ani recenzenckie figlasy. To naprawdę usłyszeliśmy w miniony piątek podczas prasowej premiery "Romea i Julii", czyli najnowszej superprodukcji Janusza Józefowicza. Rzecz nie jest nowa, bo prapremiera światowa na scenie Torwaru miała miejsce niemal miesiąc temu. Nie wiem, jak brzmiała owa kwestia, gdy objawiono światu literackie arcydzieło pana Bartosza Wierzbięty, który starą ramotę Szekspira odnowił, odmłodził, czyli - jak to rzekł kiedyś Jeremi Przybora - spłycił i uprzystępnił, ale podczas premiery prasowej zawołanie o znaczeniu: "Tybalcie - nie żartuj sobie!" zabrzmiało, jak zabrzmiało. Miało być upomnienie - wyszła diagnoza medyczna, która jest jakimś symbolem całego przedstawienia. Jest to bowiem rzecz, którą można określić właściwie trzema słowami. Ona jest bez.

Jest bez szacunku dla widzów

Zakłada bowiem, że młodzi ludzie nie są w stanie odebrać Szekspira takim, jaki on jest, że sposobem na zainteresowanie nastolatków i podrośniętych dwudziestolatków jest napisanie rzeczy od nowa, a do tego celu wynajęcie trendy autora listy dialogowej do polskiego "Shreka". Shrek to nie Szekspir, tu trzeba literackiej kultury. Mniejsza o wulgaryzmy w rodzaju odżywki do Romea: "wyglądasz jak weteran samogwałtu". Ten fajerwerk humoru przelatuje niezauważony, bowiem cała ta przeróbka utrzymana jest na tym poziomie. Jest to tekst tak ohydny, że nawet powiedzenie "kocham cię" brzmi w nim jak najgorszy bluzg blokersa siedzącego z browarkiem pod osiedlowym trzepakiem Dziwne, że Józefowicz uważa swoich widzów za bandę debili. Anglicy od lat ekranizują Szekspira, używając jako listy dialogowej oryginalnego tekstu, i żadne pośredniczące wierzbięta nie są im widać potrzebne.

Jest bez elementarnego smaku

Ten total wypas, ta rewia jaguarów, mercedesów, motocykli Suzuki, te luksusowe a brzydkie kiecki, migające w tle nazwy firm, które widać dołożyły się do spektaklu, straszliwa muzyka Janusza Stokłosy. Tu jednak trzeba wyrazić kompozytorowi swoisty podziw. Jest aktem dużej odwagi porywać się na "Romea i Julię" po Bernsteinie i "West Side Story". Stokłosa postanowił nie ustosunkowywać się do tradycji i pójść własną drogą. Coś mi ona przypominała - a było to wspomnienie odległe. Dopiero redaktor Wakar uświadomił mi to deja vu: tak w zamierzchłej przeszłości brzmiał zespół Banda i Wanda, a nawet zupełnie już zapomniana kapela Bank. W środku nieco łże-hip-hopu, a w finale mieliśmy jakieś odległe wspomnienie muzycznych ilustracji Hollywood z lat 40., co w połączeniu z padającym na scenę prawdziwym deszczem kazało myśleć: toż to prawdziwe "Przeminęło z wiadrem". Toż samo w materii literackiej. Oprócz dowcipów jest bardzo liryczne. Już się wydawało, że piosenki Andrzeja Własta i prozę Mniszkówny gruntownie obśmiano 70 lat temu. Ale nie. Duch krąży. Oto dowód - kwestia ze spektaklu: "Twoje oczy są tak puste, jak studnie pełne wygłodniałych kruków". Przyznam się, że słysząc ten nonsens, bawiłem się tak dobrze, jak w dawnych czasach studium wojskowego, gdy wraz z kolegami zapisywaliśmy pilnie co błyskotliwsze wypowiedzi naszych wykładowców.

Jest bez reżysera i aktorów

Józefowicz całą rzecz sprowadza do cielęcej miłości dwojga dzieciaków, którym przeszkadza dziany tatuś i z rozpuszczoną mamusią. Problem odpowiedzialności za uczucie, miłości, która łączy ostatecznie nienawidzących się ludzi w chwili, gdy jest już na nią za późno, bo stało się wszystko nieodwracalne - nie istnieje. Jest grupa fajnych kolesiów, ksiądz diler narkotyków [na zdjęciu w tej roli Jakub Szydłowski] i piastunka Julii mówiąca po polsku, lecz z ruska. Cały świat Szekspira staje się płaski i trywialny. Szkoda mi tylko młodziutkich wykonawców tytułowych ról, bo niecnie wykorzystano ich świeżość i naiwność, pozostawiając ich całkowicie bezradnymi wobec ról i ogromnej przestrzeni Torwaru. W przedstawieniu tym występuje też aktor sceny narodowej Emilian Kamiński, który jako stary Kapulet nieudolnie udaje mafiosa z Kalabrii, na finał śpiewa coś w rodzaju włoskiej aria furiosa z bohaterskim okrzykiem "Wooon!" a w międzyczasie z dziwnym wdziękiem w środku roli Kapulettiego kropi rólkę Stefka Burczymuchy.

Nikt nie jest tu na swoim miejscu

Z dwoma wyjątkami: mieczem samurajskim dzielnie macha w tym przedstawieniu pewien Chińczyk i na torwarowym wybiegu jest on jedynym kompetentnym człowiekiem. Przepraszam, nie jedynym - są też świetni młodzi ludzie uprawiający break-dance. Wolałbym jednak wymienione tu osoby obejrzeć jako oddzielny pokaz, a nie ozdobę dzieła Wierzbięta-Stokłosa-Józefowicz. Czy jest to spektakl bez nadziei na sukces? Nie wiem, sądzę, że wielki światowy pochód tego musicalu rozpoczęty na Torwarze może zakończyć się w "Biedronce" pod Augustowem. Hala też niczego sobie, tylko sprzątnąć towar i grać do upojenia. Co do stolicy - po piątkowym wieczorze chciałbym powtórzenia historyjki z plakatem "Miss Saigon" zrelacjonowanej mi przez zaprzyjaźnionego dziennikarza. Plakat ów głosił: "Na życzenie publiczności Miss Saigon dziś po raz ostatni".

"Romeo i Julia". Libretto, choreografia i reżyseria: Janusz Józefowicz. Dialogi: Bartosz Wierzbięta. Muzyka: Janusz Stokłosa. Prapremiera światowa w hali Torwaru w październiku 2004.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji