Artykuły

Sara bez retuszu

"Kochom ją za wszystko niezna­ne, które w niej wyczuwam. Mo­głaby wstąpić do klasztoru Klary­sek, odkryć Biegun Północny, ka­zać sobie zaszczepić bakterie wścieklizny, zamordować jakiegoś cesarza czy zaślubić króla murzyń­skiego, a nie zdziwiłbym się. Jst bardziej żywa i bardziej niepoję­ta dla siebie samej, niż tysiąc in­nych istot ludzkich".

Te słowa Julesa Lemaitre, na­pisane równo sto lat temu (1880 r.) lepiej oddają isto­tę swoistego fenomenu jakim by­ła Sara Bernhardt, niż dziesiątki szczegółowych analiz jej stylu gry i stylu życia. Wszyscy, którzy ją znali, nawet ci, którzy jej niena­widzili lub nie uznawali (a tych miała wielu), musieli przyznać, że była niepowtarzalna zarówno w swej sztuce jak i w życiu. Nie­ustannie bulwersowała opinię pu­bliczną swą ekstrawagancją, od­wagą, ryzykanctwem, zdumiewa­ła rozmachem reklamy, jaką po­trafiła rozpętać wokół własnej osoby. Ale i w tym ostatnim dopatrzeć się można było - jak słu­sznie zauważa Julius Bab (1928) "tej samej ambitnej, wytężonej aż do szaleństwa woli, która z niepo­kornego, wątłego dziewczątka uczyniła na długie lata najsugestywniejszą, również pod względem ar­tystycznym, aktorkę świata". Na czym polegała oryginalność jej talentu ?. Nie należała do tych gwiazd, które bez reszty wcielały się w kreowaną postać. W każdej roli - pisze Bernard Shaw - po­zostawała sobą: "nie wchodzi w rolę głównej bohaterki, tylko sie­bie samą na jej miejsce podsta­wia". Autor "Pigmaliona" kryty­kował Sarę (za co go ona do koń­ca życia szczerze nienawidziła), ale przyznać musiał, że potrafiła por­wać widownię, całkowicie nią za­władnąć. Była gwiazdą o wspa­niałej sile wyrazu, przepięknym głosie, wyjątkowym wyczuciu sce­nicznego gestu. Obok talentu im­ponowała niezwykłą siłą woli, u-porem, hartem ducha, które to ce­chy znalazły szczególny wyraz np. w czasie wojny francusko-pru-skiej, kiedy założyła dla rannych szpital, a także u schyłku życia, gdy po amputacji nogi nie zrezyg­nowała ze sceny i nawet, jak chce legenda tańczyła tarantellę w "No­rze" Ibsena, nie bacząc na swoje 70 lat.

Pozostawiła pamiętniki, w któ­rych nie była nigdy do końca szczera - jak w życiu - ale zaw­sze fascynująca, różnobarwna i zmienna, jak kameleon. Opierając się na tych memuarach, a także na wspomnieniach współczesnych i całej legendzie, jaka narosła wokół jej postaci, pisarz (kanadyjski John Murrell (ur. 1945 r.) postanowił dotrzeć do prawdy o Sarze. Czy mu się to udało...?

Sztuka przedstawia słynną gwiaz­dą pod koniec życia, w domowych pieleszach jeszcze usiłującą od­grywać, na użytek jednego widza, jaki jej pozostał - sekretarza Pitou - sceny z własnego życia; Sa­rę z amputowaną nogą, zdumioną, że i ją dopadła starość; Sarę, któ­ra swą niezłomną postawą odnosi triumf nad starością i nad kalec­twem. Rolę tę reżyser, Marek Wilewski, powierzył Grażynie Korsakow, a sam - co było w tym wypadku jedynym słusznym roz­wiązaniem - ukrył się w cieniu, rozumiejąc że ten gatunek sztuki wymaga teatru aktorskiego, wyciszonego, teatru - w którym aktor ze swoją prawdą sam niejako mu­si zmierzyć się z widownią. Sce­nografia Marka Grabowskiego, eksponująca powiększone fotogra­fie Sary Bernhardt wprowadziła odpowiedni nastrój, szkoda tylko, że duża scena, na której wystawio­no "Wspomnienie", nie współgrała w wytworzeniu się klimatu intym­nych zwierzeń, jakiego potrzebuje ta kameralna sztuka, którą poka­zać należałoby na małej scenie, w bezpośrednim kontakcie z widzem. Widać, że założeniem doświad­czonej i uznanej aktorki teatru toruńskiego, Grażyny Korsakow, było oddać gorycz i ból starej Sa­ry, przygniecionej zmierzchem młodości i sławy, a także trudnym życiem, w którym wielkie sukce­sy zawodowe szły częstokroć w parze z wielkimi klęskami osobi­stymi. I to aktorce udało się pokazać nader sugestywnie. Operu­jąc wytrawnym warsztatem rysu­je ona całą mozaikę nastrojów i stanów ducha Sary, jej humorów, humorków i kaprysów; wydoby­wa jej despotyzm, ekstrawagancję, zaborczość i wszystko to, co okre­ślić by można jako trudny cha­rakter gwiazdy. Są chwile, kiedy wzrusza wspomnieniem jej dra­matycznych przejść - np. relacjo­nując sprawę amputacji nogi. Wy­daje się jednak, że Grażyna Kor­sakow zbyt przesunęła akcent na Sarę gorzką, bolesną, zagubioną, a za mało akcentowała tempera­ment życiowy Sary, jej siłę we­wnętrzną, która nie pozwoliła jej być złamaną cierpieniem, a sprawiła, że do końca pozostała ona nieugięta, zacięta, szydercza, iro­niczna, nienasycona - i w tym wszystkim wielka. Zabrakło właśnie znamienia wielkości Sary. Również jej wielkości, jako aktorki (inscenizowane są dwa urywki z jej słynnych ról).

Jedynym partnerem Grażyny Korsakow, występującym z nią cały niemal czas na scenie jest Jerzy Gliński jako bezgranicznie Sarze oddany sekretarz Pitou. Trzeba przyznać, że zrobił on wszystko, aby w sposób bardzo prawdziwy, chwilami zabawny, momentami wzruszający, oddać o-sobowość tego człowieka o głębo­kim sercu, ale wielkiego safanduły. Akcentując dyskretnie momen­ty komiczne starć z despotyczną gwiazdą, Gliński dynamizuje wątłą akcję. Jest autentycznie śmieszny i żałosny na przemian, gdy sterroryzowany przez nią wciela się w przeróżne, kobiece i męskie postaci z jej wspomnień.

Osobowość tych dwojga sprawia, że sztuka niełatwa, bo pozbawio­na zupełnie nerwu dramatycznego, narastania konfliktu, nie nudzi ani przez chwilę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji