Sambor kroi intrygi
- Nadszedł czas, by sprawdzić się w telewizji - mówi RADOSŁAW KRZYŻOWSKI, pojawiając się w serialu "Na dobre i na złe"
W serialu "Na dobre i na złe" wciela się w Michała Sambora, chirurga, który do szpitala w Leśnej Górze został przyjęty na miejsce Bruna Walickiego (Krzysztof Pieczyński).
Grasz postać zdecydowanie negatywną.
- To prawda, specjalnością Sambora będą intrygi. Ta rola to dla mnie zupełnie nowa sytuacja, ale decyzja o jej przyjęciu była przemyślana. Przez ostatnich dziesięć lat żyłem przede wszystkim teatrem. Czas więc na zmiany.
Praca w serialu to zupełnie inny rodzaj aktorstwa. Odmienne są też oczekiwania widzów.
- Tempo pracy jest szalone. Nie ma czasu na próby, scena goni scenę. Poza tym musiałem przyswoić sobie lekarskie nawyki.
Doktor Sambor ma silne związki z mafią. W sielskim, anielskim pejzażu Leśnej Góry to nowość.
- Właśnie mafia w jakiś sposób umożliwiła mu objęcie stanowiska ordynatora oddziału chirurgii. W zamian będzie fabrykował "lewe" zwolnienia dla gangsterów, ułatwiał przekręty z lekami... Jako lekarz jest fachowcem wysokiej klasy, ale prywatnie to kawał drania.
Nie boisz się, że taki bohater nie będzie wzbudzał sympatii przeciętnego widza?
- Nie, bo ja jeszcze nigdy nie zagrałem ani w teatrze, ani w telewizji - typowo pozytywnego bohatera. Przeważnie byli to faceci z jakąś tajemniczą przeszłością. Porywczy, często gwałtowni. Aktorsko są to ciekawsze zadania. Zło jest bardziej fotogeniczne.
Jesteś już kolejnym, po Dorocie Segdzie, Annie Radwan, Krzysztofie Zawadzkim, artystą z Krakowa, który pojawił się na dłużej w serialu.
- Czy na dłużej, to się jeszcze okaże. Jest jeszcze Artur Dziurman, który w serialu gra mojego kumpla. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Być może aktorzy krakowscy są mniej opatrzeni, a przez to dla widza ciekawsi?
Za rolę Hamleta w spektaklu Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU dostałeś nagrodę "Ludwika".
- Krzysztof Jasiński miał bardzo wyrazistą wizję swojego Hamleta - chciał opowiedzieć przejmującą historię w sposób zrozumiały dla współczesnego widza. Ten "Hamlet" stanowił przełom w mojej karierze.
Dopiero teraz zdecydowałeś się na karierę telewizyjną?
- Nie robiłem nic, żeby kino albo telewizja za mną zatęskniły. Nadal od tak zwanej magii kina wolę ciszę sali prób w teatrze. Niestety, z czegoś muszę żyć, a miłość do teatru jest finansowo nieodwzajemniona.
Wkrótce zobaczymy Cię w "Antygonie" Sofoklesa w reżyserii Andrzeja Seweryna], kolejnym telewizyjnym wydarzeniu z cyklu "Perły Millennium".
- O pracy z Andrzejem Sewerynem mogę mówić wyłącznie w superlatywach. Jak na telewizyjny spektakl była to rzecz bez precedensu - dwanaście dni zdjęciowych poprzedziły trzytygodniowe intensywne próby aktorskie.
Masz nietypowe hobby - astronomię. Czyżby z perspektywy gwiazd widać lepiej?
- Wyraźniej i prawdziwiej. Chociaż na tą przyjemność mam coraz mniej czasu. Jeszcze parę lat temu prawie w każdą pogodną, bezksiężycową noc ładowałem teleskop do samochodu, zabierałem atlasy nieba, jechałem na wieś i namierzałem galaktyki, gromady gwiazd, mgławice. Trochę mi tego teraz brakuje.
Na zdjęciu: Radosław Krzyżowski z Krzysztofem Gosztyłą na planie "Antygony