Artykuły

Orkiestra gra na statku, którego nie ma

"Orkiestra Titanic" w reż. Andrzeja Domalika w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Aleksandra Koehler w Teatrze.

Światła wydobywają z niebytu dworzec kolejowy - a w zasadzie malutką stacyjkę. Jest szaro, pusto, miejsce wygląda na wymarłe. Tylko cztery ludzkie postacie, skulone, zgięte - karykaturalne nieco - wnoszą jakiś pozór życia w otoczenie. W ich pobliżu stoją cztery walizki, jakby odłożone na bok podczas oczekiwania na pociąg. Tak wygląda pierwsza scena spektaklu Christo Bojczewa "Orkiestra Titanic" w reżyserii Andrzeja Domalika.

Owe cienie, odziane w łachmany, zaniedbane, nieobute, czekają tak w nieskończoność na Pociąg, który ma ich zawieźć do Jutra, do mitycznego świata "innych pasażerów". Ekspresy przejeżdżają obok stacyjki, nigdy jednak się nie zatrzymują - miejsce jest zbyt nierealne, za bardzo na uboczu, by traktować je poważnie. Jednak za każdym razem wśród oczekujących wybucha ożywienie. Istnieje plan, plan, który ma zagwarantować zatrzymanie pociągu. Należy udawać pasażerów: nakleić sobie promienny uśmiech i wyczekująco trzymać w wyciągniętej ręce walizkę. Jednak wszystkie te zabiegi trącą taką farsą, że nie tylko widz dobrze wie, z kim ma do czynienia - wiedzą też o tym motorniczy. Dlatego żaden pociąg nie zwalnia nawet. Natomiast z ich okien, przy dźwiękach heavy metalu, sypie się grad - pustych lub półpełnych - butelek od wódki, o które toczą się później zacięte boje.

Stan taki trwa od zawsze. Atmosfera atrofii i bezwładu udziela się także widowni: jest to piekło ciągłego czekania i jałowości. Wydaje się, że już nic - przed i po - nie ma, ów status quo rozciąga się na Przeszłość i Przyszłość; trudno uwierzyć, że istnieje jeszcze coś poza sceną, poza szarzyzną i pustką. I dopiero musi się zjawić Obcy, aby zburzyć świat takim, jaki jest - i stworzyć coś nowego. Tajemniczy Harry Houdini zostaje wyrzucony z pociągu w kufrze. Jest tak odurzony alkoholem, że nie wie, co się wokół niego dzieje. Jedna z postaci kradnie mu buty - i wbija nóż w brzuch. Wydaje się, że nowoprzybyły znikł tak szybko, jak się pojawił. Jakie jest zdumienie czwórki bohaterów, gdy nazajutrz - choć skacowany - staje przed ich oczami i, z nożem nadal tkwiącym w brzuchu, zachowuje się całkiem przytomnie.

Wraz z przybyciem Harry'ego zaczynają się dziać dziwne rzeczy i, co najważniejsze, powoli rodzi się także nadzieja na ucieczkę. Iluzjonista obiecuje, że - w zamian za duże ilości gorzałki - dokona cudu i zatrzyma pociąg, który uwiezie widmowych pasażerów do Jutra. Nim jednak to nastąpi, muszą nauczyć się od niego wielu rzeczy, w tym sztuki znikania.

Wydarzenia stopniowo stają się coraz bardziej absurdalne. Na scenie panoszy się iluzja - i choć to normalne w teatrze, to jednak najczęściej do końca sobie tego nie uświadamiamy, zwłaszcza w trakcie spektaklu. Rzadko kwestionuje się natomiast fakt, że postaci są prawdziwe - dla danego świata, dla toczącej się akcji raczej są. A tu nagle okazuje się, że tylko jedna z nich jest "realna" i ona śni, a jej sen oglądamy jako rzeczywistość - pozostałe trzy zaś jedynie do tego snu należą. Houdini staje się dla nich nauczycielem, by wreszcie, w finale, dać pokaz znikania. Można się poczuć, jakby podglądało się cudzy sen.

Dlatego też trudno mówić w przypadku tego spektaklu o klarowności, o możliwości stuprocentowego pojęcia całości dramatu. Jest to kwestia wyczucia, które potrafi przekroczyć pozorny bezsens. Bowiem w sytuacji, gdy "sen nie jest życiem, aczkolwiek życie jest snem", ustępują prawa żelaznej logiki i jasności w kreśleniu obrazu świata. I kiedy pada odwołanie do Szekspirowskiej konwencji świata-teatru, wkrada się też umowność - i iluzyjność całej rzeczywistości. Zjawą jest także tytułowa Orkiestra "Titanic", która miała grać nawet po zatonięciu okrętu.

Spektakl prowokuje pytania: co, jeżeli życie to tylko iluzja, co w sytuacji, gdy rzeczywistość jest tylko snem jednej osoby? Kto wtedy jest prawdziwy - i jak to sprawdzić? Czym jest nieistnienie - niebytem czy samotnością? Przerażającym, niekończącym się czekaniem w pojedynkę na pustej stacji-świecie?

Autorzy postawili na minimalizm. Żadnych tandetnych popisów, żadnych popularnych obecnie chwytów teatralnych i efekciarstwa. Szara sceneria: żelazna wieża zawiadowcy, kawałek torów kolejowych, fragment peronu, rdza i beton, śmieci i kurz. Aktorzy stworzyli postaci bardziej widmowe niż ludzkie - i przez to przerażające, rozciągnięte pomiędzy bytem a niebytem. Cały, zawieszony między jawą a snem, spektakl momentami przypomina popis iluzjonistyczny, a chwilami wydaje się być eksplozją pijackiego nihilizmu, obłędu, alkoholowych zwidów. Gdy na stacji staje pociąg, którego nie ma, gdy postacie, które nie istnieją, znikają w kufrze nieistniejącego magika, gdy to wszystko miesza się i łączy ze sobą, świat zewnętrzny - ten poza teatrem, oswojony i "nasz" - sam staje się wielkim znakiem zapytania. Trudno o pewność, gdy przez mniej więcej półtorej godziny tonęliśmy wszyscy w onirycznej rzeczywistości-nierzeczywistości. .

Spektakl Domalika pozbawiony jest tej całej "odwagi" współczesnego teatru: feerii świateł, popisów gimnastycznych, estradowej dosłowności, odarcia z wszelkiej tajemnicy. Liczy się w nim co innego: subtelna gra umownością, piętrowa teatralizacja świata, moment scenicznej niespodzianki, która zaskakuje i daje do myślenia.

Aleksandra Koehler - studentka Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji