Artykuły

Przez szparę w szafie

"Jackie. Śmierć i księżniczka" w reż. Weroniki Szczawińskiej w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie. Pisze Monika Łącka-Martuszewska w Teatrze.

"Cechę konstytutywną Sceny Margines stanowi sztuka niezależna, poszukująca i eksperymentatorska, wyznaczająca nowe tendencje w teatrze" - informuje portal internetowy olsztyńskiego Teatru im. Stefana Jaracza. Ta poważna deklaracja czyni z pracy w przestrzeni tej sceny nie lada wyzwanie. Podjęła się go Weronika Szczawińska, reżyserka, która w zeszłym roku na deskach warszawskiego Teatru Polskiego zrealizowała swój debiut reżyserski w tryptyku "Wyzwolenie - Próby" na podstawie tekstu Stanisława Wyspiańskiego (efekt wspólnej pracy trójki młodych reżyserów, także Wawrzyńca Kostrzewskiego i Adama Wojtyszki). Szczawińska opracowała i wyreżyserowała jedną z trzech części - "Niepamięć".

Jeszcze nikt w Polsce nie przeniósł na deski teatru monologów austriackiej noblistki Elfriede Jelinek z cyklu "Śmierć i dziewczyna I-V". Inspiracją monologu, który opracowała Weronika Szczawińska, była biografia Jacqueline Kennedy Onassis (to tytułowa Jackie). Kostiumy, piosenki, fakty polityczne i ploteczki z kolorowych pism nawiązują wyraźnie do Ameryki czasów prezydentury Kennedy'ego (m.in. samobójstwo Marilyn Monroe, zamach na prezydenta Stanów Zjednoczonych). Nie ma jednak wątpliwości, że problemy "dramatu księżniczki" są uniwersalne. Dotyczą wszystkich kobiet, żyjących w czasach historycznych i współczesnych. (Nieprzypadkowo w większości twórczyniami przedstawienia są kobiety). Pozornie banalne problemy wciąż stanowią esencję życia przedstawicielek płci pięknej: w co się ubrać, jak się odezwać, jak się podobać, jak być akceptowaną, jak utrzymać przy sobie mężczyznę, jak dobrze wypełniać swoją rolę w życiu? "Jackie" przedstawia kobietę jako ofiarę dążenia do ideału i wypełniania narzuconych przez społeczeństwo wzorców, która będąc ikoną stylu i mody, zatraciła swoją osobowość i wewnętrzne piękno.

Jelinek opowiada o tym językiem pełnym świeżości - udało się go zachować w przedstawieniu. Jest rześki, dosadny, krwisty, obrazowy. Chociaż w swojej formie dowcipny i lekki, to w treści gorzki i przytłaczający.

Postać Jackie - grana przez Milenę Gauer - była dla młodej aktorki wielkim wyzwaniem i sprawdzianem warsztatu, mimo że ma ona w swoim dorobku aktorskim ponad dwadzieścia ról. Gauer zaprezentowała w nim doskonałą formę, korzystając z niemal wszystkich środków aktorskich: mimiki, gestów, ruchów, skali głosu, śpiewu

Walory spektaklu podnosi również milczenie bohaterki - Jackie przerywa monolog etiudami z wykorzystaniem drobnych rekwizytów i elementów scenografii. Na przykład zamach na Kennedy'ego odegrany jest tak, jakby dziecko bawiło się samochodzikami: za pomocą pudełka od papierosów i czerwonej farbki w sprayu. O śmierci prezydenta dowiadujemy się następnie z telewizyjnych wywiadów i oświadczenia żony zamordowanego męża stanu. Poza światłem kamer zwierzenia Jackie demaskują mit o tragicznej śmierci męża i o sobie - pogrążonej w żałobie Jacqueline. O śmierci i pogrzebie Kennedy'ego opowiada, jedząc hamburgera. To z ust prezydentowej - eleganckiej damy w kostiumie Chanel - dowiadujemy się o brudach w kuluarach Białego Domu. Mówi to bez ogródek, językiem bulwarowych plotek, niczego sobie nie robiąc z roli damy zobowiązanej do stosownego zachowania. Świetnie opracowana rola.

Milena Gauer błyszczy, kiedy przedstawia niewinną, słodką i wyobcowaną ofiarę zdrad, chorób i samczego instynktu męża, a jednocześnie jest przerażająca, kiedy ukazuje kobietę obojętną, sztuczną, niespełnioną i wyjałowioną z uczuć.

Krzesła dla publiczności zostały ustawione z trzech stron, naokoło "sceny". Taki układ sprawia, że widzowie nie mogą pozostać obojętni wobec tego, co dzieje się tuż przed ich nosami. By obserwować Jackie, trzeba odwracać głowę, wychylać się całym ciałem, zmuszać się do aktywności. To wyprowadza widza z poczucia komfortu, jaki daje mu wygodny fotel na dużej sali teatru pudełkowego. Czyni z niego czynnego podglądacza cudzej prywatności, wtajemniczonego w sekrety chorób wenerycznych i kopulacji małżeńskiej pary, porodu martwego dziecka, a wreszcie śmierci prezydenta, zastrzelonego na oczach tłumów i milionów telewidzów podczas publicznej ceremonii.

Niepokojące jest to, że my, widzowie - postawieni w spektaklu w roli ciekawskiego tłumu podglądaczy, nienasyceni sensacjami high life - chcemy to oglądać i jeszcze za to płacimy.

Reżyserka dobrze wykorzystała atuty małej sceny. Jej aktorce udało się nawiązać bliski kontakt z widzem. Nie tylko wzrokowy. Cała przestrzeń Sceny Margines znalazła się w promieniu bezpośredniego oddziaływania Gauer. Wypełniła się gęstą atmosferą, niepokojem, emocjami, przed którymi trudno było uciec.

Akcja nie dzieje się tylko w jednym miejscu, naprzeciwko widzów. Można odnieść wrażenie, że aktorka jest pod nogami publiczności, nad głowami, z tyłu, obok - wszędzie, ale i nigdzie, schowana w finałowej scenie za parawanami. Przestrzeń dodatkowo charakteryzuje bohaterkę. Umiejscowienie Jackie "wszędzie" i "nigdzie" odzwierciedla jej byt. "Wszędzie" toczyło się życie publiczne prezydentowej: w mediach na całym świecie. "Nigdzie" zaś nie istniało jej życie prywatne, jej własne potrzeby, jej indywidualna osobowość. Zewnętrznie była "kimś" - ideałem, do którego w czasach Kennedy'ego większość kobiet chciała się upodobnić. Wewnętrznie czuła się "nikim".

Ten kontrast podkreśla również scenografia opracowana przez Izabelę Wądołowską. Zdemontowane elementy są wykorzystywane na wiele różnych sposobów jako pojedyncze rekwizyty teatralne: szafa, wieszaki, łóżko porodowe, schowek, klatka, postument, scena ceremonii publicznych

Kiedy Milena Gauer w finałowej scenie wchodzi na postument, staje się pomnikiem samej siebie, ukutą z brązu figurą, przedstawiającą kobietę idealną, stojącą u boku męża stanu lub też opłakującą jego śmierć. To ikona współczesnej madonny, wyciętej z kobiecych żurnali. Scenografia oddaje ten model dosłownie - obrazując go płachtą papieru z wyciętą sylwetką, do której próbuje się dopasować realna Jackie. Gdy wreszcie jej się to udaje - znika. Ideał zamienia się w banał: pomnik staje się szafą pełną ubrań. Jackie zamyka się w niej. Uwięziona w klatce szablonów. Scenografia - ten zbiór przedmiotów - pochłania postać, indywidualność i osobowość.

Twórczynie przedstawienia rysują portret współczesnej księżniczki jako zwykłej kobiety, która pragnie zadowolić cały świat (w sztuce o prezydentowej Stanów Zjednoczonych globalność "całego świata" można rozumieć dosłownie). W imię ideałów, które stają się pustymi frazesami, wyzbywa się swoich potrzeb, pragnień, marzeń, nawet naturalnych emocji, by wreszcie sama stać się ideałem, znaczącym tyle co kartka papieru z kolorowego magazynu.

"Jackie" to jednak sztuka nie tylko o kobiecie, ale także o formie. Sam teatr jest formą, czymś sztucznym, kształtowanym. Aktor jest plastycznym tworzywem monodramu, lepionym i formowanym przez reżysera. Spektakl to pokazuje, a raczej pozwala nam doznać tego na własnej skórze.

W jaki sposób? Oczekujący na spektakl widz ogląda na ścianach foyer fotografie przedstawiające (zestawiające) aktorkę Milenę Gauer i historyczną Jacqueline Kennedy Onassis, "amerykańską księżniczkę, zmumifikowaną w setkach fotografii" - jak pisze w programie spektaklu Weronika Szczawińska. Animacje komputerowe umieszczone pomiędzy zdjęciami aktorki i prezydentowej przedstawiają proces charakteryzacji aktorki, upodobniającej się do swojego prototypu - ideału. Widzimy też zamazane obrazy, fotografie prezydentowej. Ten zabieg nie tylko pozwala nam łatwiej wyobrazić sobie aktorkę jako postać. Sugeruje nam również, że obie kobiety podlegały kreacji.

Życie Jacqueline było wykreowane przez sztab specjalistów, a ona sama to produkt tej kreacji. Podobnie jest z Jackie, postacią z monodramu - zanim przybrała formę, była kreowana w teatrze przez tekst Jelinek, reżyserię Szczawińskiej, scenografię Wądołowskiej, rolę Gauer.

Tworzywem obu tych kreacji jest kobieta, symbolicznie przedstawiona w spektaklu jako lalka dająca się kształtować. Kiedy wchodzimy na salę teatralną z holu, mijamy wąskie przejście i dopiero po jakimś czasie dostrzegamy ukrytą pod krzesłem, zastygłą w bezruchu osobę. Na naszych oczach z tego nieruchomego tworu powstanie kreacja: Milena Gauer gra lalkę, którą uczy się każdego pojedynczego ruchu, gestu, mimiki, głosu. Bezkształtna, bezwładna i bezrozumna lalka nauczyła się egzystować w świecie polityki, u boku męża - męża stanu odpowiedzialnego za losy tego świata. Jednocześnie stała się przedmiotem, doskonałą formą niezdolną do wygenerowania indywidualnej treści.

Czy spektakl Weroniki Szczawińskiej to ostrzeżenie przed pułapkami pogoni za marzeniami o sławie, pieniądzach, władzy? Czy to spektakl o pokusie, by dorównywać najnowszym trendom mody i innym wyznacznikom wysokiego standardu życia? Być może. Ale warto go polecić z innego względu - by doświadczyć sztuczności i prawdy teatru. Teatru, w którym z niczego powstaje nic (Jackie - zanim zniknie ostatecznie - jeszcze po sobie posprząta, jak najzwyklejsza kobieta). Teatru, który kreuje świat prawdziwie istniejący tylko w naszym wnętrzu. Teatru wypełniającego w nas tę pustkę, która pochłonęła Jackie.

Monika Łącka-Martuszewska - absolwentka filologii polskiej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (specjalizacja teatrologiczna). Publikowała na łamach Przeglądu Artystyczno-Literackiego PAL. Współpracowała ze studenckim Radiem Sfera i portalem eswiatowid.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji