Spór o wartości
Kolejnym spektaklem, zaprezentowanym w ramach WST, był wsławiony już wieloma nagrodami "Ślub" Witolda Gombrowicza w reż. Jerzego Jarockiego. Mieliśmy okazję przekonać się, że sława tego przedstawienia jest w pełni zasłużona. Patrząc na scenę zastanawiałam się czy Jerzy Jarocki będzie jeszcze kiedyś powracał do "Ślubu", czy też tym razem jest to jego ostatnia realizacja tego dramatu. Artysta w swoim dorobku ma wszak kilka realizacji "Ślubu". Ta, którą teraz oglądaliśmy została uznana przez krytykę za najlepszą. Także w historii inscenizacji tego dramatu na naszych scenach w ogóle.
"Ślub", uważany przez inscenizatorów i krytykę za najtrudniejszą sztukę Gombrowicza, jest utworem o formie, przeciwko formie, jest parodią formy, groteską, ironią. Ale "Ślub" jest także utworem o władzy, o dramacie pewnych prawd i sprzeczności uniwersalnych, o mechanizmach psychospołecznych. Wie-lowarstwowość materii sztuki i wieloznaczność jej treści sprawia, iż "Ślub" od czasu swojej prapremiery polskiej, wystawiany przez te 18 lat, podczas których parokrotnie zmieniała nam się rzeczywistość - znakomicie wpisuje się w każdą z tych rzeczywistości. Oczywiście, w zależności od owego kontekstu historyczno-politycznego za każdym razem staje się nośnikiem innych znaczeń. A raczej tych samych, tyle że z inaczej rozłożonymi akcentami. Ważną funkcję pełni tu scenografia, która od razu wskazuje kierunek, w jakim idzie interpretacja sztuki.
W inscenizacji Jerzego Jarockiego przestrzeń sceniczną wypełnia czarna pustka. Jedyny mebel to krzesło, z boku mało widoczna szafa, a w głębi sceny stół z przylegającymi doń krzesłami (rekwizyty zmieniają tu swoją funkcję). Bodaj raz tylko (a może dwa) zsuną się na scenę dwie białe płaszczyzny z oknem i drzwiami. Niczym dwie ściany pokoju. To obraz z przeszłości. Scenę okala czarny horyzont, z którego wyłaniają się postaci. Owo czarne tło przestrzeni scenicznej buduje specyficzne napięcie spektaklu.
I w tej przestrzeni symbolizującej czarną otchłań, w której się znika, ale z której nie ma wyjścia, główny bohater, Henryk raz po raz próbuje dociec co jest realnie istniejącą rzeczywistością, a co tylko iluzją, wytworem snu, wyobraźni (Gombrowicz, wszak pisał: "Ślub," jest snem Henryka). Gdzie jest prawda, a gdzie zmyślenie. Na ile on, Henryk, śni i jest kreatorem tego co śni, na ile zaś jest "śniony przez swój sen". Na ile on stwarza formę, a na ile sam jest poddany działaniu formy. Henryk śni i wprawdzie ma tego świadomość, pozostaje jednak bezsilny w integrowaniu w ów sen. Bo istnieje pewna granica, której nie jest w stanie przekroczyć. Granica wyjścia poza własną świadomość. I w myśl takiej interpretacji filozoficznej, "odmetafizycznionej", dającej prymat umysłowi, świadomości, której uosobieniem jest tutaj Henryk (rzeczywistość przedstawiona jest jedynie kompleksem wrażeń Henryka), musi on pozostać sam, albowiem nie ma się do czego odnieść, nie ma na czym się oprzeć. Przejmująco pokazuje to finałowa scena spektaklu. Wraz z początkową tworzy artystyczną i myślową klamrę tego przedstawienia. Przedstawienia jakże pesymistycznego w swojej wymowie filozoficznej. I właśnie z idącą w takim kierunku interpretacją sztuki - jeśli ktoś się nie zgadza - można wieść spór. Spór o pewne wartości. Zatem być może nie jeat to ostatnia realizacja "Ślubu" Jarockiego?
Wirtuozowsko, w wielu scenach wręcz przejmująco poprowadzone role.