Artykuły

Suchy kaszkiet

"Zatopiona katedra" w reż. Anny Augustynowicz w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

"Na przykład, panie, ta reklama piwa! O, spójrz pan w lewo. Niby o tę pianę chodzi, a tu baba się na mnie gapi, flaszka daleko stoi, a w górze głupi napis o jej oczach. Kto to zrozumie? Co ma, panie, oko baby do piwa dla mnie? Cudują, panie, wydziwiają, że aż się pić odechciewa!"... Filcowy kaszkiet w szkocką kratę, popękany kołnierz czarnej kurtki ze skaju, ucho jak egzotyczne, szumiące muszle na sierpniowych straganach nadmorskiej promenady w Ustce, a prawa dłoń tego rodzaju, że gałka lewarka zmiany biegów była w niej ziarnem fasoli. Heniek? Nie ma siły - musiało mu być Heniek.

Dwa, pięć lat temu wiózł mnie swą taksówką. Po lewej rzeczywiście - banery migają. Kobieta, flaszka piwa Okocim i fraza fatalna: "Mariola o kocim spojrzeniu". Gdyby, jak to bożek mentalnej rustykalności przykazał, obok piwa tłusty Bawarczyk z tęgim kuflem w garści leżał - Heniek byłby spokojny. Ot, gra prostych skojarzeń, pozwalający kaszkietom odsapnąć ciąg psich tików: "piana" - chłop pijący "pianę", skocznia - Małysz, Polska - papież, śledzik - seta, itd., itp. A tu - co? Cudactwo jakieś, bo co ma, panie, piernik do wiatraka - Okocim do "o kocim"? Kaszkiet nasiąkał ostro...

Tak, dwa, pięć lat temu pocił się Henio dość groźnie, ale ostatniej soboty, w mej pamięci o tamtej naszej jeździe w cieniu, by tak rzec, banerowej metafory dla Henia nie do przejścia - już nie. Byłem na dyplomie krakowskiej PWST, oglądałem wyreżyserowaną przez Annę Augustynowicz "Zatopioną katedrę" Gerta Jonke. Już w piątej minucie seansu Henio zapukał w mą głowę, wszedł spokojny, rozluźniony, rozsiadł się śmiało, po czym w minucie góra dziesiątej z ulgą zdjął kaszkiet, tym razem suchy, i szepnął: "Widzi pan, jednak można po bożemu, bez cudowania, jak po maśle!" W sumie - tak.

"Zatopiona katedra" - gra najprostszych skojarzeń, najpłytszych, automatycznych, psich. Ot, akcja - reakcja, kiełbasa - ślinotok. Temat naczelny - jaki? Ponoć bardzo aktualny, współczesny, niezwykle bolesny. W programie czytam o "Wieży Babel pokoleń". To znaczy - świat idzie oto w kierunku fatalnym aż tak, że ludzie mówiący tym samym językiem, do tego stopnia rozchwiali semantykę i stylistykę, że się już nie pojmują. Każdy każdemu chińszczyzną. Słowem, "akcja" świata - bełkot miast i wsi. A co z "reakcją" teatru? Henio w siódmym niebie! "Reakcja" teatru - bełkot sceny.

Przez godzinę i dwadzieścia minut młodzi adepci aktorstwa recytują więc groteskowo połamane zdania Jonke, mozolnie wygłaszają ulepione przezeń, niepoczytalne związki słów, ciskają w siebie językowymi konstrukcjami, które mogą znaczyć cokolwiek, choć równie dobrze mogą nie znaczyć nic. Czynią przy tym rzeczy dziwne. Na przykład, bosa studentka leży na fortepianie i od czasu do czasu grzmoci piętami w klawiaturę. Inny ktoś na pudle siedzi i wystukuje na nim rytm niejasny, a obok kolega jego co parę minut zrywa się do ostrego pedałowania na stojącym, do zbijania nadwagi służącym, rowerze. Mikra studentka pupą na łóżku kica tak, jakby anglezowała. Reszta na czarnych krzesłach siedzi w katatonii bądź odstawia godny towarzystwa dziwnych kroków "Monty Pythona" pokaz marionetkowych drgawek. Właśnie - marionetkowych. To też cieszy Henia.

W Heniu narasta ulga, bo przecież marionetkowość aktorstwa, jak bełkot sceniczny, też jest efektem skojarzenia płaściutkiego, dającego wyobraźni wspaniale odpocząć. Kolejne proste przejście od akcji do reakcji. Do czego na świecie prowadzi zdychanie języka? Do odczłowieczania ludzi, do uwiądu uczuć, do narastania globalnej samotności, wreszcie do rozsypki odwiecznej hierarchii wartości. A w teatrze - co się z odczłowieczeniem kojarzy najszybciej? Oczywiście - bezduszność lalki. Obojętność marionetki, bełkotliwie wymachującej na amen stwardniałymi nogami i rękami.

Wymachują więc studenci. Aby wszystkim Heniom świata nie komplikować spokoju pod kaszkietami - w powszechnie zrozumiałej poetyce wymachując ciałami i słowami, są jasną sceniczną kalką Wieży Babel pokoleń. I jakby jasności takiej mało było, pokazują też przykre codzienne konsekwencje marionetkowiejącego globu. Otóż, nie dość, że stare wartości świata - na przykład nasz estetyczny szacunek wobec rytuału pogrzebu, uczucie dziadków do wnuków bądź miłość małżeńska - idą na rozkurz i przestają znaczyć (Boże, jakież to straszne...), to na dokładkę duchowo zdrewniałą ludzkość fakt rozsypki wartości ni ziębi, ni grzeje (Jezusie, jakież to przykre...). O zdychaniu pokory wobec mitów, zdychaniu miłości oraz troski o przyrodę - marionetki Augustynowicz bełkoczą tak, jak świat o tym bełkocze. Jakby to była buła z masłem, łatwizna, detal.

Tak, zdychanie jest sednem "Zatopionej katedry" - lecz w sensie innym niż zamierzony. Czeźnie metafora teatralna. W przenośni mówiąc - lęk przed stadem Heniów, których irytuje mętność tandemu "Okocim - o kocim" każe artystom abdykować z poezji i leźć w żałosną oczywistość tandemu "Okocim - tłuścioch z kuflem". Bełkot świata - bełkot sceny. I wszyscy zadowoleni! Mrze ufność w moce nieuchwytnych, nieoczywistych znaków scenicznych. Młodzi kapłani Melpomeny wjeżdżają w dorosłość na garbie płytkiego, niby-hecnego, pokazywactwa. Puszczają oko do Henia. A Henio kontent! Bo jak po ostatniej kurtynie kaszkiet suchy - teatr był dobry! Amen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji