Nie wejść do szafy
..."po pięćdziesięciu latach pisania wierszy i sztuk teatralnych, zrozumiałam daremność rozwiązania tajemnicy Franza Kafki. Jedynym usprawiedliwieniem dla mnie jest to, że pracowałem i pisałem tak, jak mogłem najlepiej. To, że się usprawiedliwiam, świadczy, być może, o nieodwracalnej klęsce tak zwanej literatury pięknej, przede wszystkim poezji. Jest to moje pożegnanie z Franzem Kafką". Słowa te są glosą z poematu "Przerwana rozmowa", który miał być prologiem do "Pułapki". Różewicz wycofał go jednak z dramatu, dokończył, uzupełnił i wydał dopiero dziesięć lat później, w 1991 roku. Można powiedzieć, że wczoraj. Można powiedzieć: nieomal w tym samym momencie - cóż znaczy rok różnicy? - gdy z dubeltową tajemnicą Franza Kafki i Tadeusza Różewicza rozpoczynał się mierzyć w Teatrze Polskim we Wrocławiu Jerzy Jarocki.
CZYM JEST PUŁAPKA? Czarną, Kafkowską dziurą? Łatwo tak pomyśleć, kiedy wąskim korytarzem wchodzi się na wielką scenę wrocławskiego teatru. Dwie trybunki dla widzów przy dłuższych bokach prostokątnego pola gry - i więcej nic. Czarna podłoga sceny, czarne kotary. W poszczególnych obrazach przedstawienia bezszelestnie pojawią się sprzęty. Ogromne łoża, masywne szafy, stoły z grubymi, toczonymi nogami. Przytłaczający, duszny świat mieszczuchowskich rytuałów, patriarchalnej tyranii, spętanych konwenansem, nienaturalnych zachowań. Ludzie w tym świecie są we władzy mebli, lub buntują się przeciw nim bezsilnie. "Kafka, szafka, to się rymuje"- mówi główny bohater.
Poprzednie dzieło teatralne obydwu Jerzych: Jarockiego i Juka-Kowarskiego zorganizowane było wedle bardzo podobnej zasady przestrzennej: sprzęty, obrazy wyłaniały się z nicości ewokowane przez myśl. Jednak materia dramatu była inna. W "Ślubie" słowo albo gest stwarzały, wywoływały nową rzeczywistość sceniczną. W "Pułapce" rzeczywistość ta dana jest z góry: to biografia Kafki, podstawowy budulec dramatu Tadeusza Różewicza. Inscenizacyjna machina, tak olśniewająco kreatywna w Gombrowiczowskim widowisku, tu nade wszystko ilustruje sceny z życia pewnego praskiego prokurenta. I trzeba przyznać, że czyni to pięknie: czysto, ze smakiem, powściągliwie i klarownie. Aliści oszczędność środków scenicznych, w "Ślubie" podporządkowana logice wywodu, tym razem służy raczej upraszczaniu znaczeń, ujednoznacznianiu symboliki. Dopowiadaniu do końca motywów Kafkowskich szamotanin.
"Różewicz zderza tu parę poetyk" - mówi Jarocki w wywiadzie do programu. Zderzenie to "... powinno zaiskrzyć, podwoić, uwielokrotnić dramatyzm zarówno życiowych wątków dramatu, jak i jego ogólniejszej, katastroficzno-profetycznej wymowy. Ja mam pewne obawy, że te obliczenia mogą zawieść. Mój racjonalizm, albo prostactwo, sprawia, że chciałbym tę strukturę uprościć. Stworzyć świat (teatr) bardziej jednolity formalnie. W każdym razie bardziej zamknięty. Bardziej ascetyczny."
Nieoczekiwanie głęboko rozchodzą się tu intencje pisarza i reżysera. Różewicz próbował swoją opowieść o Kafce podszyć wszelkimi lękami i obsesjami, jakich zaznał nasz wiek. Także tymi, które jego bohater potrafił przeczuć, a które wykluły się w całej krasie już po śmierci profety. Stąd w "Pułapce" obok demonów psychoanalizy znalazło się tak wiele antycypacji holocaustu, stąd ewolucja symbolicznej roli szafy: już nie tylko elementu dusznego, mieszczańskiego życia, ale i zbawiennej kryjówki dla cioć i kuzynów. Całe przerażenie światem Freuda i Hitlera zawrzeć się miało w scenicznej biografii wizjonera przerażeniem tym przesiąkniętego jak nikt. Może był to koncept nie do zagrania; dotychczasowe inscenizacje zdawałyby się o tym właśnie świadczyć. Niemniej żaden z reżyserów "Pułapki" nie obszedł się z tym zamysłem tak nielitościwie. Jarocki usunął wszelki profetyzm, wszelką obecność "oprawców" z przyszłości. Ciął bezlitośnie, poświęcając - w imię konsekwencji zabiegu - także walory dramaturgiczne. Scena u fryzjera, w której w durnym fryzjerczyku rodzi się, irracjonalnie i niepowstrzymanie, oprawca, jedna z najmocniejszych w sztuce, po zoperowaniu nie dość, że zmieniła sens, ale i oklapła jak kwiat bez wody. Bezwzględny inscenizator gotów był zapłacić drogo. Co zyskał?
Większą jednorodność - to pewne. W czarną dziurę sceny Franz Kafka wtańcza się krokiem wiedeńskiego walca; zapamiętani w nauce wirują z Maksem, przyciskając do piersi krzesełka zamiast tancerek. Scena ta - plus jeszcze chwila, gdy Franz poucza Maksa, jak ów ma się oświadczyć w jego imieniu, per procura, pewnej szewcównie - to w gruncie rzeczy jedyne rozjaśnione, napełnione wigorem sekwencje. "Pułapka" Jarockiego jest rozbudowanym, scenicznym studium neurastenii. Przedstawia nadwrażliwca, który żyje nieustannie w innym rytmie, innych myślach, napięciach, niż otoczenie, który nie potrafi wyzwolić się z kompleksu ojca-tyrana, kompleksu pochodzenia, z lęku przed kobietami, z lęku przed ciałem. I który jednocześnie mości się w tych lękach i kompleksach bardzo z pozoru wygodnie. Franz pod drzewem w sadzie, zatopiony w sobie - inscenizator dodał mu tu tekstu, bodaj z "Listów do Felicji" - aż jest irytujący w swym narcyzmie; Franz przebierający - intencjonalnie - w narzeczonych, jak w ulęgałkach, jest wręcz groteskowy, nowe wcielenie Podkolesi-na z "Ożenku" Gogola. Jarocki nie oszczędza swego bohatera, ukazuje go na krawędzi śmieszności, szaleństwa i narcystycznego zdziwaczenia. Jeszcze trochę - a wzruszylibyśmy niechętnie ramionami.
Upiornie niewdzięczna rola. Włodzimierz Press skupiony i powściągliwy, ociera się nieustannie o rezonerstwo, o monotonię monologów mówionych miękkim, cichym głosem z nieruchomą twarzą. W tej inscenizacji wszystko jest przyczynkiem do portretu Kafki, najmniej aktor, który gra tę postać. On ma być w gruncie rzeczy przezroczysty. Koszmary Franza ujawniają się w symbolicznych obrazach (ojciec kraje indyka, jakby chciał powtórzyć ofiarę Abrahama, tabun kobiet w bieliźnie przebiega przez sypialnię); konflikt Franza ze światem uzewnętrznia się w innych - w postaciach z jego otoczenia. Najgłębiej zawiedziona Felice (Jolanta Zalewska), gorzka i dumna Greta (Halina Rasiakówna), nie spełniona Ottla (Jolanta Fraszyńska), upokarzany Maks, przyjaciel i posłaniec (Henryk Niebudek) - wszyscy oni gwałtownie borykając się z własnym życiem, mówią jednocześnie przez niego i o nim. Dramatyzm ich spowiedzi dopełnia głównego wizerunku kreślonego tu z polifonicznym rozmachem.
Finał też jest znaczeniowo inny, niż w dramacie. Nie ma tak wyraźnej antycypacji wojennej zagłady. Ojciec-tyran, ojciec-potwór (Edwin Petrykat) przemawia tu ludzkim głosem. Ma uchronić rodzinę przed burzą życia, chowa ich wszystkich w szafie, masywnej i wielkiej jak schron. Wypełniony tłumem krewnych wielki mebel majestatycznie i bezszelestnie rozpływa się w czerni. Franz zostaje sam w czarnej dziurze sceny. Wolnym krokiem rusza w kierunku łóżka, kładzie się i umiera.
Czy Jerzy Jarocki miał prawo tak radykalnie i głęboko ingerować w treść i konflikt "Pułapki"? Sądząc z rezultatu: tak, miał takie prawo. Powstało dojrzałe przedstawienie, mądre, z wieloma pięknymi scenami. Koszt reżyserskich zabiegów redukcyjnych - w postaci wyraźnego osłabienia poszczególnych obrazów, a także wyeliminowania niektórych tropów interpretacyjnych - jest oczywiście widoczny; spójność teatralnego wywodu przekonuje jednak, że można było ten koszt ponieść. Znać rękę mistrza reżyserii, będącego w znakomitej formie.
Znać ją także - a może przede wszystkim - w ograniczeniach. Bo przecież studium neurastenii, tak celne i bogato przeprowadzone, nie jest rozwiązaniem zagadki Franza Kafki, wizjonera, który nie tylko nie akceptował własnego świata, ale potrafił też przeniknąć do sedna rodzących się w nim koszmarów. Fenomen tego przeniknięcia do jądra ciemności naszego wieku nie jest w tym przedstawieniu badany - i badanym przy takiej koncepcji wyjściowej być nie może. W tym sensie Jarocki podpisuje tę samą kapitulację, którą sformułował w "Przerwanej rozmowie" Różewicz i którą cytowałem na wstępie. Jest to kapitulacja, która obu wielkim artystom najmniejszej ujmy nie przynosi.