Artykuły

Poczwórny "debiut" Żentary

"Zbrodnia i kara" w reż. Edwarda Żentary w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Pisze BS-k w Temi.

Sceniczną adaptacją "Zbrodni i kary" Tarnowski Teatr zainaugurował sezon artystyczny 2008/2009. Nowy dyrektor tarnowskiej sceny Edward Żentara zaprezentował swe wielostronne możliwości twórcze jako autor adaptacji sztuki, reżyser i odtwórca jednej z kluczowych postaci spektaklu zarazem. Można powiedzieć, że przy okazji pierwszej premiery nowego sezonu mieliśmy do czynienia z poczwórnym, tarnowskim "debiutem" Zentary, bowiem po raz pierwszy zaprezentował się również jako dyrektor.

Trzeba podkreślić, iż przenoszenie na scenę wybitnych, należących do światowej klasyki dzieł epickich, a do takich należy "Zbrodnia i kara" Fiodora Dostojewskiego, wymaga nie lada odwagi. Powszechnie znaną (bądź, co bądź - lektura szkolna), wielowątkową powieść trzeba mocno "okroić", by przystosować tekst do wystawienia w warunkach teatralnych. Adaptacja wymaga więc dokonania kilku zasadniczych wyborów - na który wątek położyć nacisk, z których postaci zrezygnować, co pozostawić z epickiego pierwowzoru? Trzeba się też liczyć z tym, że im dzieło bardziej popularne, tym więcej znajdzie się niezadowolonych miłośników prozy - w tym przypadku Dostojewskiego - nieusatysfakcjonowanych krytyków scenicznej wizji adaptatora. Edward Żentara się nie przestraszył i dobrze, bo z trudnego zadania wywiązał się znakomicie. Nawiasem mówiąc, poszedł tropem Andrzeja Łapickiego, który wcześniej w podobnej formie (trzy główne postaci) wystawiał "Zbrodnię i karę" w Teatrze Telewizji. Adaptacja Żentary kładzie nacisk na dwa wątki powieściowe, osnute wokół trzech postaci - wątek psychologiczno-kryminalny i wątek miłosny.

Przypomnijmy, główny bohater "Zbrodni i kary", Rodion Romanowicz Raskolnikow, to młody student zbuntowany przeciwko porządkowi świata. Czując się wybitną jednostką, neguje tradycyjne normy moralne i stwarza własną etykę, w której pobrzmiewają echa nietzscheańskiej koncepcji nadczłowieka. Uważa bowiem, że nieliczni wybrańcy mają prawo popełnić zbrodnię, jeśli ta prowadzi do sprawiedliwego ładu i szczęścia ogółu. Z premedytacją zabija lichwiarkę i jej siostrę Lizawietę - przypadkowego świadka przestępstwa. Opis przeżyć zabójcy przed i po morderstwie, psychologia zbrodni jest zasadniczym motywem powieści. Dalszy ciąg dziejów Raskolnikowa to zmaganie się z duchowymi rozterkami, depresją, odrazą do samego siebie. Jego chłodny rozum przegrywa z odruchami serca i sumieniem. Ważną rolę w moralnym odrodzeniu bohatera odgrywają dwie postaci - inteligentny, przebiegły śledczy Porfiry Pietrowicz, który rozszyfrowuje jego tajemnicę i wywołuje w nim konieczność przyznania się do winy oraz Sonia Marmieładow, młoda prostytutka, jego powiernica i nauczycielka życia zgodnego z duchem Ewangelii.

Te właśnie trzy postaci odgrywają w tarnowskiej inscenizacji rolę kluczową. Obserwujemy z jednej strony zmagania Raskolnikowa z samym sobą, z drugiej psychologiczną wojnę między nim i Porfirym, a wszystko to na tle rodzącego się uczucia bohatera do Sonii. Niestety, widz nie dowiaduje się, jak ci młodzi się poznali. A szkoda!

W roli Raskolnikowa występuje gościnnie Marcel Wiercichowski, aktor Teatru Bagatela. Gra ekspresyjnie, nie epatując widza nadmierną egzaltacją, w którą łatwo wpaść w przypadku tak emocjonalnie naładowanej roli. Młody aktor oparł się pokusie łatwizny, dzięki temu jest naturalny i wiarygodny na scenie. Jednak dykcją i postawieniem głosu zawodzi na całej linii, stąd słuszne wydają się obawy o słyszalność tekstu w ostatnich rzędach.

Edward Żentara jako Porfiry Pietrowicz dał mistrzowski pokaz rzemiosła teatralnego. Jego śledczy to wielki myśliwy, który osacza ofiarę, a jednocześnie to nieugięty strażnik norm moralnych, który potrafi nakłonić zbrodniarza do wyznania winy, choć nie potrafi mu jej udowodnić. Porfiry Żentary to także skromny carski urzędnik kłaniający się co rano portretowi cara i przeistaczający się na naszych oczach w przebiegłego prokuratora. Słowem - świetna rola.

Na tym tle słabo wypada Agnieszka Wilkosz, odtwórczyni Son i. Jest nieprzekonująca, przesadnie rozpacza, płaczliwy ton towarzyszy jej do końca sztuki, nudząc widza jednostajnością.

Pozostałe postaci ukazujące się na tarnowskiej scenie to właściwie statyści, stanowią jednakże istotne elementy rozgrywającego się dramatu. Poprawnie zagrana rola Jolanty Janusz ównej i milczące pojawienie się Katarzyny Jędrzejczyk służą unaocznieniu widzowi sceny zabójstwa-dzięki nim zbrodnia nie jest sennym koszmarem jak w elbląskim widowisku Żentary z 2000 roku. Na uwagę zasługuje osoba Mieszczanina grana przez Jerzego Ogrodnickiego. Samo wprowadzenie tej postaci do adaptacji skłania do różnorodnych interpretacji - to głos opinii publicznej czy sumienia sprawcy, a może jedno i drugie? Pomysł wart podkreślenia i uwagi.

Scenografia autorstwa Tomasza Piaseckiego to ciemny, szary, brudny pokój z czterema parami drzwi. Znakomicie oddaje klimat "Zbrodni i kary", charakterystyczny zresztą dla prozy Dostojewskiego w ogóle. Miejsce akcji wyznaczają owe drzwi, przez które przechodzą bohaterowie, oraz gra świateł wydobywających z ciemności określony fragment sceny. Raz jest to mieszkanie lichwiarki - miejsce zbrodni, raz obskurny pokoik Raskolnikowa z rozpadającym się łóżkiem, to znowu gabinet Porfirego z carskim portretem i urzędniczym biurkiem czy wreszcie mieszkanie Soni z twardym siedziskiem i świętym obrazem na ścianie. Zarówno surowość wnętrza, jak i oszczędność rekwizytów-symboli podkreśla mroczność toczących się na scenie wydarzeń. Współgra z tym wszystkim groźna muzyka z elementami cerkiewnych śpiewów.

Zamknięta przestrzeń sceniczna poszerza się w finale, gdy w tyle sceny otwierają się wrota, ukazując jasność, w którą odchodzą Raskolnikow i Sonia. Symbolizuje to ich wędrówkę na Syberię (dziewczyna dobrowolnie towarzyszyła zesłanemu za zbrodnię bohaterowi), choć może także rychłą przemianę zbrodniarza, który poprzez pokutę odnajdzie zagubione wartości - światło zgodnie z tradycją biblijną oznacza przecież dobro. Dość to pompatyczne, ale nie-pozbawione intrygującego uroku. Inteligentnie zamyka całość autorskiej interpretacji przesłania i klimatu powieści.

Tarnowskie widowisko "Zbrodni i kary" nie jest wolne od potknięć, szczególnie aktorskich, jednak adaptacja, sprawność przebiegu akcji, scenografia i reżyserski zamysł zasługują na wysoką ocenę. Widz nie nudzi się ani przez chwilę, szczególnie gdy podda się atmosferze zdarzeń i emocjom panującym na scenie. Sztuka zrobiona z wyczuciem teatru - można rzec. Nie ma w niej dłużyzn i trzyma w napięciu, a koncert gry aktorskiej Edwarda Żentary rekompensuje niedostatki scenicznych partnerów. Warto więc odwiedzić teatr, gdy po festiwalu komedii "Talia" spektakl zostanie wznowiony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji