Artykuły

Miłość kontra republika

"Intryga i miłość" w reż. Katarzyny Raduszyńskiej w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze. Pisze Marta Pawlikowska w wortalu teatralia.com.

Pierwsza w tym sezonie premiera Teatru Norwida w Jeleniej Górze zdaje się dawać prztyczka w nos przyjętemu (choć milcząco i nieco wstydliwie) podziałowi na teatr "większych i mniejszych" ośrodków teatralnych. Po kilku znakomitych premierach w roku ubiegłym oraz nowej artystycznej polityce wprowadzonej przez Wojtka Klemma, którego metoda sprowadzania do Teatru młodych i świeżych twórców okazała się strzałem w dziesiątkę - prztyczek staje się serią kopniaków.

Proszę Państwa, "Intrygę i miłość" zobaczyć trzeba. Choćby po to, by przypomnieć sobie, że teatr to nie seria mniej lub bardziej udanych pomysłów reżyserskich, siła wywołanego szoku i kontrowersji, ale (proszę wybaczyć to "brzydkie" słowo) - sztuka.

Człowiek wytwarza zło, jak pszczoła miód - pisał we "Władcy Much" William Golding. Nomen omen - spektakl Katarzyny Raduszyńskiej potwierdza te słowa, rzec by można, ze śmiertelną konsekwencją.

Przestrzeń sceniczną tworzy jedynie kilkanaście, wściekle żółtych uli. Scenografię dopełniać będzie światło, ostre i jasne, zmianami kolorów i natężenia wyznaczające przejścia od sceny do sceny. Ul, republika pszczół, jest domeną porządku. Kosmosu, gdzie wszystko ma swoje miejsce, gdzie życiem rządzi hierarchia i posłuszeństwo. Pszczołami w tym ulu jest siedem schillerowskich postaci. Zgodnie z literackim pierwowzorem, mamy więc Luizę, córkę muzykanta Millera, piękną i biedną acz niezwykle cnotliwą pannę; Ferdynanda, syna bezwzględnego i złego władcy; Wurma zakochanego w Luizie i gotowego na wszystko, byle tylko zdobyć jej rękę; dwuznacznie zasłużoną dla kraju metresę Lady Milford, zakochaną w Ferdynandzie oraz von Kalba, zawistne, salonowe zwierzę stworzone do życia we dworze. Ferdynand i Luiza pałają do siebie silną i młodzieńczą miłością, w której przeszkadza im oczywiście porządek społeczny reprezentowany przez ojca Ferdynanda, prezydenta von Waltera. Tyle literatury.

Próżno bowiem szukać u Raduszyńskiej choćby cienia podziału na nieskalany i pełen dziewiczych wartości świat mieszczański oraz cyniczne, wyrachowane i do głębi zepsute towarzycho ze sfer wyższych. Poczciwy ojciec Luizy jest tu drobnym pijaczkiem, żałosnym nieudacznikiem, który niczym w zaawansowanym stadium alkoholizmu, jak mantrę, lecz zupełnie bez namysłu, powtarza zapamiętane skądś frazesy o uczciwości ludzkiej i miłości ojcowskiej. U Lady Milford i von Waltera, reprezentantów władzy i sukcesu, utrata moralności i sumienia wydają się konsekwencją odbytej przez nich drogi po "większe dobro", czyli porządek w ludzkim ulu. Dla von Kalba, przekomicznego marszałka - geja, ubranego w szkarłatny, aksamitny garnitur i równie szkarłatne buty na niebotycznych obcasach, ploteczki i teatr dworskich intryg są o wiele ważniejsze niż jakakolwiek moralność (a dla grającego go Grzegorza Sowy, spektakl ważniejszy od - dość poważnej chyba, zważywszy na ilość utraconej krwi - rany głowy, o którą przyprawił go w jednej ze scen Piotr Żurawski, a z którą dograł przedstawienie do końca). Nieprzenikniony i zawistny Wurm, nie cofnie się przed niczym, paradoksalnie, w imię miłości. Luiza, z naiwnej mieszczki, wyrachowaniem szybko dosięga samej Lady Milford.

I wreszcie kreacja brawurowa - Ferdynand, jakże daleki nie tylko od Schillera, ale i od wielu innych interpretacji tej postaci. Major nie jest tu bowiem romantycznym bohaterem, walczącym o prawdę i miłość, ale nieco rozhisteryzowanym młodym gniewnym, którego bunt wydaje się wynikać nie (albo nie tylko) z miłości, lecz z przekory wobec obrazu świata, serwowanego mu przez ojca. Ferdynand rzuca się z konwencji w konwencję, szukając tej, która przyniesie mu zwycięstwo. Nie ma na tyle siły jednak, by realnie zwrócić się przeciwko ojcu. Nawet wtedy, gdy go uderza, zdaje się robić to z wycieńczenia sytuacją i złości, a nie z powodu istotnych, przemyślanych i wdrożonych w życie ideałów. Piotr Żurawski to niewątpliwie gwiazda tego przedstawienia. Jak jego bohater, nieustannie zmienia konwencje i sposoby wyrażania, bez zgrzytu przeskakuje z wielkich emocji do gry zimnego dystansu. W każdej z odsłon przekonuje.

W kreacji postaci widać aktorskie przygotowanie i wyczucie samej Raduszyńskiej, która nim została reżyserką, skończyła szkołę teatralną. Każdy z bohaterów pełen jest smaczków i dwuznaczności. Nie ma tu postaci bardziej lub mniej ważnych, wszystkie migocą znaczeniami, są pełnokrwiste, dopracowane i niebanalnie zagrane.

W spektaklu Raduszyńskiej ludzie są źli, zaślepieni ambicją i całkowicie oddani własnemu ego. Dobro w takich warunkach może być jedynie młodzieńczą przekorą, fanaberią dorastającego młodzieńca z dobrego domu. Dziecinna przysięga wierności ideałom obowiązuje tylko do czasu poznania zasad, rządzących republiką. Poznanie przynosi intryga. My ludzie, mówi Raduszyńska, potrafimy zepsuć nawet najtrwalszy i usankcjonowany, jak ten pszczeli, (naturą? tradycją?) porządek.

Ten teatr, tak jak ten świat, pozbawiony jest złudzeń. Śmierć Ferdynanda i Luizy nie przynosi mu odkupienia, niczego nie uczy. Staje się jedynie kolejnym przyczynkiem do litanii życzeń i uraz, uszczypniętego ego tych, którzy pozostali. Ul pozostaje we władzy silniejszych i sprytniejszych, zwyczajnie i po prostu - zupełnie bez cynizmu. A jednak, jakkolwiek naiwni i nadgryzieni już przez "chorobę" - intrygę, Ferdynand i Luiza umierają dla miłości. A jednak. Może więc jest jeszcze nadzieja?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji