Szwedzki Szekspir
A więc nareszcie "Eryk XIV" w Polsce. Zapowiadany wielokrotnie jeszcze przed wojną przez dyr. Szyfmana, najgłośniejszy może dramat wielkiego pisarza szwedzkiego, wystawiany na różnych scenach europejskich. Jak wypadła konfrontacja naszych wyobrażeń o tej sztuce (wydanej zresztą również przed rokiem po polsku nakładem PIW) z jej rzeczywistością sceniczną, z jej realizacją wizualną?
"Eryk XIV" ma opinię szwedzkiego "Hamleta". Niewątpliwie łączą go pewne podobieństwa z arcydziełem Szekspira. Postać Eryka ma w sobie pewne cechy hamletyczne, choć dramatowi Strindberga brak głębi filozoficznej i geniuszu poetyckiego, piękna słowa Szekspira. Znaleźć tu można zresztą raczej wspólne cechy z szekspirowskimi kronikami historycznymi, szczególnie z "Ryszardem III". "Eryk XIV" jest bowiem w gruncie rzeczy epickim dramatem politycznym, opowieścią o losach króla, który wraz ze swym doradcą Göranem Perssonem zapragnął umocnić potęgę państwa szwedzkiego, zbudowanego przez jego wielkiego ojca i założyciela dynastii, Gustawa Wazę. Usiłowania mądrego, utalentowanego i przenikliwego króla rozbijają się o opór szwedzkich "królewiąt" wielmożów, których przywileje i wszechmoc chciał dla dobra państwa ograniczyć.
Trudno dziś powiedzieć czy zgubiła Eryka słabość jego charakteru i pewne cechy psychopatyczne, czy też jego błędy i nadmierna łagodność połączona w dziwny sposób z okrucieństwem? A może panowie szwedzcy byli po prostu od niego mocniejsi? Wiemy z historii naszego kraju jak trudna była to walka, jak wielkiej wymagała zręczności, przebiegłości i siły. Eryk ją przegrał. Jej opis jest też najciekawszą częścią sztuki.
Zblakły dziś bardzo i zwietrzały psychologiczne naturalistyczne dramaty Strindberga, których tematem była walka płci, owe chucie i prachucie tak bliskie Przybyszewskiemu i jemu współczesnym, entuzjazmującym się właśnie tą częścią twórczości szwedzkiego pisarza. W "Eryku" najmniej interesują nas dziś także jego przeżycia miłosne, losy jego utrzymanki Katarzyny (Karin) Mansdotter, którą uczynił później szwedzką królową, melodramatyczne i ckliwe. Mniej interesuje nas też dziś psychoanaliza obłąkanego króla, raczej z Pirandella niż z Szekspira. Zostaje dramat władzy, tragedia myśli politycznej i jej klęski. Samotny, renesansowy król pomiędzy magnatami i ludem, trawiony wielkimi ambicjami i planami, gwałtowny i namiętny, lecz zarazem myślący i snujący swe wielkie plany - oto postać istotnie godna tragedii.
Jest też w tej sztuce scena, która musiała frapować zawsze wybitnych reżyserów: to scena uczty weselnej, na którą zaprasza Eryk obszarpańców i żebraków, żołnierzy i prostytutki z ulicy w miejsce wielmożów. Odmówili oni bowiem udziału w ceremoniach ślubnych króla z prostą dziewczyną z ludu. Namalowanie tej sceny, ukazanie tych kontrastów, króla wśród hołyszów, oberwańców przy biesiadnych stołach królewskiego zamku, obsługiwanych przez lokai - oto porywające zadanie dla wielkiego malarza i wielkiego inscenizatora. Była to też popisowa scena w zeszłorocznej inscenizacji Villara w Paryżu w TNP. Wyobrażam sobie, jak świetnie rozegrałby tę scenę Schiller.
ZYGMUNT HŰBNER włożył wiele szczerego wysiłku w opracowanie warszawskiej wersji "Eryka". Jest to przedstawienie zrobione starannie i kulturalnie. Piękną oprawę sceniczną dał mu OTTO AXER. Wszystko utrzymane jest bardzo w stylu Teatru Polskiego. Chwilami wydaje się, jak by to była nowa wersja "Mazepy". A jednak odczuwamy pewien niedosyt. Przedstawienie jest monumentalne i trochę chłodne. Ogląda się je z zainteresowaniem, ale bez entuzjazmu. Szkoda, że Hübner nie wykorzystał szansy, jaką dawała scena weselnego przyjęcia i potraktowai ów lud, który jawi się w komnatach zamku, bardzo statycznie, wprowadzając go jedynie na chwilę i usuwając w głąb sceny, gdzie cała sekwencja rozgrywa się prawie ukryta przed oczyma widzów.
Tempo przedstawienia mogło by być także szybsze, przydały by się pewne skróty, gdyż jest w spektaklu sporo miejsc pustych, których nie potrafiła ożywić ani inwencja reżysera, ani gra aktorów. Można było zagrać "Eryka", jak sztukę renesansową, w pełnym świetle gwałtownych uczuć, myśli i namiętności tej epoki. Można też było znaleźć inny klucz, bardziej nordycki, północny, kładąc nacisk na ponury ton i okrucieństwo tego bardzo szwedzkiego dramatu. Przedstawienie, surowe i groźne, przypominałoby może wtedy swym klimatem słynne "Źródło" Bergmanna. Skoro nie zdecydowano się tu ani na jedno, ani na drugie spektakl jest trochę bezpłciowy i nijaki, choć ładny, czysty i schludny w rysunku sytuacji i postaci.
Rolę Eryka gra WIEŃCZYSŁAW GLIŃSKI, aktor bardzo utalentowany. Nie widzieliśmy go dawno w dużej roli na reprezentacyjnej scenie. Pytanie czy rola Eryka najlepiej odpowiada jego dyspozycjom aktorskim? Gliński jest raczej aktorem charakterystycznym, niż bohaterem wielkiej tragedii. Bardzo pięknie prowadzi dialog, ma poczucie humoru, umie zabarwić rolę liryką i poezją. Jest na pewno bardzo wszechstronny. Słusznie gra Eryka, jako człowieka normalnego, choć słabego, który co najwyżej płacze i histeryzuje w bardzo trudnych sytuacjach życiowych, a nie jak wariata, obłąkańca i psychopatę. Wyczuwa się w jego interpretacji inteligencję, bystrość i przenikliwość króla, a zarazem jego samotność i bezsilność. A jednak myślę, że można z tej roli wydobyć znacznie więcej. Oglądamy tę postać na scenie z zaciekawieniem, a powinniśmy być wstrząśnięci tragedią Eryka.
Najpełniejszą mołe postać spektaklu zarysowuje MARIUSZ DMOCHOWSKI w roli doradcy i kompana królewskiego, Görana Perssona. Ale też rola to łatwiejsza, nie tak karkołomna, jak rola Eryka. Persson ukazany jest w działaniu, jako wybitny polityk i mąż stanu, który przegrywa nie z własnej winy, lecz skutkiem błędów i niezdecydowania słabego króla. Wierzymy Dmochowskiemu, ze taki właśnie mógł być Persson. Może tylko w kostiumie i charakteryzacji ma trochę za wiele cech rycerskich, podczas gdy był to przecież człowiek z gminu, intelektualista i "selfmademan" tamtych czasów, a i więc wystarczyło ubrać go w czarny, prosty strój pisarza i gryzipiórka.
IRENA LASKOWSKA ma dobre warunki fizyczne, by zagrać rolę królewskiej kochanki, Karin. Jest okazałą kobietą o północnym typie urody. Zagrała też wiarygodnie zarówno swój lęk i poniżenie, jak i swe szczęście w scenie koronnej.
Na wyróżnienie zasługuje JERZY PICHELSKI w roli jednookiego zbira i oprawcy, Pedera Welamsona. To on wnosi właśnie ów ton zimnego okrucieństwa (nie obcego zresztą także Anglikom), który mógłby się stać motywem przewodnim całego przedstawienia, świetna maska, wystudiowane ruchy i głos każą zapamiętać tę postać bardzo wyrazistą zarówno w rozmowach z możnymi, jak i ze Strażnikiem mostu, którego gra z humorem KONRAD MORAWSKI. Scena ta należy zresztą do najlepszych w przedstawieniu i ona jedna ma może iście Szekspirowski ton.
Układnego kanclerza Gyllenstjernę, oportunistę i tchórza, wiernego jednak na swój sposób królowi i zdolnego, o dziwo, w pewnym momencie nawet do ofiarnego czynu - gra STANISŁAW JAŚKIEWICZ, KAZIMIERZ MERES wydobywa wiele prawdy psychologicznej i moralnej z niewielkiej roli księcia Jana, późniejszego króla Szwecji i następcy Eryka. WŁADYSŁAW HAŃCZA już samą posturą i głosem wywołuje szacunek dla hardego i pysznego magnata Svante Sture. MARIA HOMERSKA jest majestatyczną królową-wdową, ZDZISŁAWA ŻYCZKOWSKA wzruszającą matką Görana, a BOŻENA BIERNACKA ładną dziewczyną z sztokholmskiego burdelu.