Artykuły

Komunizm widziany ze sceny

"Brygada szlifierza Karhana" w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Nowym im. Dejmka w Łodzi. Pisze Tomasz Gromadka w Rzeczpospolitej.

"Brygada szlifierza Karhana" Vaska Kani w Teatrze Nowym w Łodzi to zabawa socrealistyczną sztuką i nawiązaniami do jej prapremiery sprzed 59 lat.

Sztuka, produkcyjniak, mówi o zmaganiu młodych robotników ze starymi w zakładzie szlifierskim. Rywalizacja kończy się międzypokoleniową zgodą i zdemaskowaniem wrogów sytemu. Dla tego propagandowego dramatu, reżyser Remigiusz Brzyk postanowił znaleźć chwytliwą formę teatralną. Na sześciu telewizorach, zamontowanych na ścianach sali, obserwujemy aktora (Wojciech Błach), który zaczyna kłócić się z pracownikami technicznymi. Gdy chce zapalić papierosa - pokazują mu znak zakazu. Zdziwiony, więc pyta: "jak to w teatrze nie wolno palić?" Okazuje się, że, choć wygląda młodo, grał 59 lat temu w prapremierze "Brygady szlifierza Karhana" w reżyserii Kazimierza Dejmka, inaugurującej działalność Teatru Nowego. Aktor znika z ekranów telewizorów i pojawia się na scenie, a za nim wchodzą przodownicy pracy. To, co dzieje się potem, jest jego wspomnieniem i próbą powrotu do przedstawienia. Ale czasy się zmieniły, a teatr wraz z nimi.

Spektakl Brzyka, choć krótki, kipi od pomysłów. Często bardzo śmiesznych. Jak w scenie z karaoke, w której robotnicy śpiewają teksty z wyświetlanych kronik filmowych. Zabawny jest też moment, w którym aktor ze spektaklu sprzed 59 lat, komentuje wygląd sceny: "no, proszę... kamerki, telewizorki". Czuje się autoironię i żart z polskiego teatru, który wyręcza się technologią.

Nie wszystkie pomysły Brzyka są jednak udane. Kiczowate są liryczne sceny, w których w blasku zielonego światła aktorzy w kombinezonach i goglach wolno poruszają się w rytm spokojnej muzyki. Albo jak w skupieniu podają sobie nakrętki do śrubek, co ma podkreślić ich kolektywną pracę. Dramatyczny w założeniu, moment odrzucenia starego robotnika przez kolegów z pracy, jest słabo zagrany, a bezradność widać w próbie pokazania radości robotników. Aktorzy wyją i krzyczą, a obok nich spadają z łoskotem nakrętki od śrubek. Reżyser zdecydował się na najmniej subtelny środek teatralny - ogłuszył widzów.

Gdyby Remigiusz Brzyk zachował w całym spektaklu dystans, "Brygada" byłaby zabawnym ukłonem w stronę przedstawienia Kazimierza Dejmka z 1949 r. Tymczasem zagubił się wśród rozwiązań i niestety uderzył w ton poważny.

Kiedy kończą się lepsze lub gorsze pomysły, zostawił widza z przeraźliwie nudnym tekstem, sztucznymi dialogami, planem pięcioletnim i współzawodnictwem pracy. Na nic zdał się uwspółcześniony język (co w praktyce oznacza sypanie przekleństwami). Dyrektor Teatru Nowego, Zbigniew Brzoza, przed premierą odżegnywał się od intencji kabaretowych wobec sztuki. Ale właśnie żartobliwe potraktowanie niektórych scen z przedstawienia okazało się najciekawsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji