Artykuły

Tasują tymi sami kliszami

XII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Maski w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Po XII Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Maski w mojej wdzięcznej pamięci zostaną dwa przedstawienia: błaha, pantomimiczna komedia "Historia pewnej miłości" i mądra opowieść Evy Rufo "Nostro$olle" o afrykańskich emigrantach, którzy nielegalnie przenikają do Hiszpanii. Do worka niepamięci natomiast chętnie zepchnę spektakl "Nic co ludzkie" Teatru In Vitro i "Agon Antagonis" w wykonaniu Groups for Human Encounter z Malty.

"Historia pewnej miłości" to rodzaj teatru, który rodzi się właściwie z niczego. Nie wymaga wielkiej machiny. Wystarczą proste rekwizyty, kilka pomysłów i kilkoro świetnych aktorów, którzy potrafią wejść w interakcję z publicznością. Myślę, że Barbarze Prądzyńskiej, bo ona stoi za tym przedsięwzięciem, udało się pożenić tradycję komedii dell'arte, z poetyką kina niemego i starych baśni meksykańskich. W efekcie okazało się, że w każdej tradycji, w każdej kulturze, ślub kończy się weselem. O spektaklu Evy Rufo nie będę pisał, bo wyręczyła mnie wczoraj Ewa Obrębowska-Piasecka. Świetny przykład teatru dokumentalnego: prawdziwy, przejmujący, wychylający się nieco ponad opis świata.

Niestety, na opisie zatrzymali się twórcy "Nic co ludzkie" [na zdjęciu]. Paweł Passini w pierwszej części opowiada historię niemal jak w telenoweli o tym, że gwiazda telewizji dowiaduje się dzięki szeptanej poczcie o swoim żydowskim pochodzeniu. Wydaje się jej, że staje się w centrum życia. Wszyscy o tym mówią. Postanawia dotrzeć do prawdy. Piotr Ratajczak zaprasza nas do programu telewizyjnego, w którym bohaterowie siedzący wśród publiczności opowiadają to, co zapamiętali z pogromu kieleckiego, którego byli świadkami, z Jedwabnego... Niestety, ani reżyser, ani aktorzy nigdy wcześniej nie zetknęli się z teatrem, który jest opowiadaniem historii (a taki uprawia Eva Rufo, Hiszpanka mieszkająca w Poznaniu). Ich opowieści pobrzękują fałszem, są nieszczere, zbyt gazetowe. Dopiero trzecia część wieczoru zrealizowana przez Łukasza Witt -Michałowskiego odbiega od reportażu i publicystyki na rzecz teatralnej metafory. Udaje mu się, bo odchodzi od relacji Polak - Żyd. Komplikuje ją, wprowadzając relację Polka - Niemka - Sowieci, na którą nakłada się relacja kat - ofiara. Pokolenie wnuków próbuje się rozliczyć w tym spektaklu z bolesną raną dziadków. Próbują to robić wprost. Zamiast poszukać metafory, ciągle tasują tymi samymi kliszami.

Na Maskach nie powinna się znaleźć grupa z Malty. To przykład teatru studenckiego, uniwersyteckiego, w którym młodzi ludzie poszukują swojej drogi. Sprawdzają w praktyce techniki teatralne, o których uczyli się na zajęciach. Próbują po swojemu odczytać mity, zapominając jednocześnie, że inni byli na tej samej drodze przed nimi.

Tegoroczne Maski pokazały aż cztery poznańskie zespoły, co bardzo ważne, bo można było je skonfrontować z tym, co robią inni w kraju. Okazuje się, że poznański młody teatr ma ciągle coś do powiedzenia (mocno zaakcentowały swoją obecność kobiety: Eva Rufo, Barbara Prądzyńska z przyjaciółmi, Marta Marchow). Większość teatrów poszukujących mówi wprost, posiłkując się bardzo często kliszami. Ich twórcy nie szukają metafory, nie próbują wejść w głąb. Szkoda. Bo czasami chcą powiedzieć nam - jak choćby Komuna Otwock - coś ważnego. I jeszcze raz szkoda, bo jest publiczność głodna teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji