Artykuły

W gęstwinie gimnastyki

"W gęstwinie miast" w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Gdy w piątej minucie przedstawienia "W gęstwinie miast" Bertolta Brechta Pierwszy Aktor W Krótkich Majtkach wykonuje lewą ręką karkołomne ćwiczenia gimnastyczne (mówiąc przy tym śmiesznie sztucznie), a Drugi Aktor W Krótkich Majtkach odpowiada mu karkołomnymi ćwiczeniami gimnastycznymi prawej ręki (mówiąc identycznie jak kolega) - pierwszy raz usłyszałem w głowie mądrość, którą u Brechta Duchowny głosi. "Człowiek jest zbyt wytrzymały. To jest jego główna wada. Na zbyt wiele może sobie pozwolić. Zbyt trudno go zniszczyć". Święte słowa.

Jest oto niedziela, godzina 19.20. Ja na widowni Teatru Nowego przy ul. Gazowej siedzę, wyreżyserowaną przez Radosława Rychcika gimnastykę sceniczną kontempluję i czuję: dziś nic mnie nie ruszy! Dziś składam się z samych wad, zwłaszcza z wady głównej! Dziś pozwalam sobie na wysiedzenie do końca!... I rzeczywiście. Zostałem, choć przecież od początku wszystko było z grubsza jasne. Było - do wyjścia. Nim debel Aktorów W Krótkich Majtkach wykonał pierwszą serię ćwiczeń - ich koleżanka z sekcji w Towarzystwie Gimnastycznym "Sokół", Aktorka Niestety Nigdy Bez Niczego, dłuższą chwilę stała na pustej scenie i czyniła nieznaczne tiki ciałem. Ot - rozgrzewka. Cóż mogło być dalej? Seans przemieniania tików w pokaz pełny. I był.

Przy Gazowej, na kanwie wczesnego dzieła Brechta - półtorej godziny wygibasów. Na podłodze - płótno białe. Na ścianach - czerwone kotary. O czym tu dalej pisać? Debel Aktorów W Krótkich Majtkach, Aktorka Niestety Nigdy Bez Niczego i jeszcze Aktorka Chwalić Boga Raz Bez Niczego - zaprzęgnięci do dziergania scenicznej dziwaczności. Karkołomne, śmiesznie sztuczne ruchy rąk, dygoty nóg, wykrzywiania szyj. Łażenie na czworakach. Mała akrobatyka solo i w grupie. Cień jogi i ślad sztuki walki tai-chi - a to "kwiat lotosu", a to "objęcie tygrysa i powrót w góry" razy pięć. A miny, intonacje, akcentowanie, artykulacja? Jak z wygibasami - raczej nie do znalezienia w normalnym świecie.

I jakby piętrowej tej dziwaczności mało było, Aktorka Chwalić Boga Raz Bez Niczego - wyskakuje z fatałaszków i niczym święta turecka odśpiewuje stary song Kaliny Jędrusik "S.O.S.". Słyszę wyraźnie: "Ratunku! Ratunku! Na pomoc ginącej miłości!"... Co mam powiedzieć? Że chciałem ruszyć i zaproponować metodę usta-usta, a potem długą sekwencję innych metod typu coś-coś? Że twierdzę, iż jak już się na scenie raz jest bez niczego, to nie uchodzi tylko stać, należy wykonać najpierw przewrót w przód, po czym przewrót w tył - wyłącznie przodem do widowni? Że Brecht miał rację: główna wada człowieka taka, że człowiek jest zbyt wytrzymały? Owszem. A niektóre piosenki są stanowczo za krótkie, że dodam coś od siebie.

Tak, u Rychcika kolebie się wszystko, czego w normalnym świecie raczej nie uświadczysz. I to jest na pierwszy rzut oka koncepcja dobra. W końcu Brecht lepił teatr swój tak, by nie było w nim szans na tanie kalki rzeczywistości. Tańczył z teatralnością, z jawną sztucznością, z nieskrywanym udawaniem. Gardził lustrzanymi odbiciami życia - żonglował legendarnym "efektem obcości". Tak. Rzecz tylko w tym, by między pląsem form a czernią sensów na ich dnie zachować równowagę. Rychcik poszedł na całość - z pląsem form.

Nie ma mowy o potwornym ogromie Chicago, o niepojętej walce Shlinka z Gargą, o nieuchronnie marniejących miłościach, o ciemnościach pamiętnych zdań: "Osamotnienie jest tak wielkie, że nie ma nawet już walki", "Nieskończona samotność człowieka czyni wrogość nieosiągalnym celem", "Być samotnym to dobrze. Chaos się wyczerpał. To były najlepsze czasy". Została gęstwina gimnastycznych dygotów.

Ot, debel Aktorów W Krótkich Majtkach konstruuje szereg ciekawych układów cielesnych. Aktorka Niestety Nigdy Bez Niczego nadzwyczajnie sprawnie chodzi na czworakach, zwłaszcza tyłem do tyłu. Gdy zaś goła Aktorka Chwalić Boga Raz Bez Niczego śpiewająco prosi o pomoc w miłości - nikt z nas, drodzy na widowni bracia z fatalną wadą nieludzkiej wytrzymałości, nikt z nas nie zzuwa butów i skarpet, nie rozpina koszuli i reszty i nie rusza ku błagającej, mrucząc: "najpierw usta-usta, a później coś-coś - i wszystko wróci do normy, kochana". I tyle. Takie to jest przedstawienie. Taki Brecht. Aż taki efekt obcości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji