Egzorcyzmy w Salem
Muszę powiedzieć na wstępie, że nie mam zaufania do Arthura {#au#7}Millera{/#} filozofa i proroka. Jego manifesty filozoficzne, wystąpienia teoretyczno-artystyczne zalatywały retoryką, a przy tym miały typowe dla amerykańskich syntez myślowych skażenie - były dość zwulgaryzowaną kalką europejskich kierunków filozoficznych i teorii naukowych; natomiast z pełną satysfakcją - w teatrze, telewizji, w kinie - śledzę jego dramaty. Ich problematyka, żywość i niespodziane wolty akcji, znakomicie zarysowane barwne postacie, świetny potoczysty język - wszystkie te walory sprawiają, że sztuki Millera są i wśród widzów, i realizatorów, zwłaszcza teatralnych, ogromnie popularne.
Prócz najwcześniejszego dramatu - "Człowieka, który osiągnął pełne szczęście" i dwóch bardzo późnych pozycji - "Wspomnienia dwóch poniedziałków" i "Stworzenia świata i innych spraw", właściwie wszystkie dramaty Millera były u nas inscenizowane - w teatrze i w telewizji.
"Czarownice z Salem" są tekstem tak bogatym w znaczenia, symbole, metafory i porównania, tak wielopłaszczyznowym i pojemnym w możliwości interpretacyjne, że wybór jednej tylko wersji jego odczytania budzi zrozumiały niedosyt. Ale tak się właśnie dzieje w przypadku utworów wartościowych. Dramat powstał w 1953 roku, czyli w okresie wzmożonego działania Komisji do Badań Działalności Antyamerykańskiej. Nawiasem mówiąc, Miller był także wzywany przed oblicze Komisji, nie stawił się jednak, a wkrótce zasiadł do pisania "Czarownic z Salem", dramatycznego studium wyobcowania i alienacji społecznej tych, którzy próbują myśleć inaczej. Faktograficznie rzecz nawiązuje do XVII-wiecznego wydarzenia, którego protokoły znajdują się ponoć do dziś w archiwum stanowym - do słynnego procesu "czarownic z Massachusetts", w którym w konsekwencji fałszywego oskarżenia zginęło kilkadziesiąt osób. W znakomicie skrojonym historycznym kostiumie Miller pokazuje skomplikowany mechanizm prowadzący od drobnej, niewiele zda się znaczącej nikczemności jednostkowej, do zbiorowego amoku, psychozy wszystkich mieszkańców miasteczka. Abigail, uboga dziewczyna, powodowana chęcią zemsty, oskarża byłego ukochanego o okultyzm, kabalarstwo i demonizm, a przy okazji o erotomanię i deprawację kilku dziewcząt z miasteczka. Oskarżenie, bardzo poważne w purytańskim społeczeństwie Nowego Świata, Nowej Anglii, zatacza nieprzewidzane przez dziewczynę kręgi. Preparowane "dowody winy" wciąż zwiększają liczbę skazanych. Mieszkańcy wioski, manipulowani przez lokalną władzę, cywilną i kościelną, hasłami "świętej wojny przeciwko heretykom", z szarej, bezimiennej apatycznej, prowincjonalnej społeczności przemieniają się w tłuszczę żądną nie sprawiedliwości, ale krwi i kary. Godzą się na rolę katów.
"Czarownice z Salem Arthura Millera były wydarzeniem artystycznym od dawna nie notowanym w telewizyjnym teatrze, spektaklem nawiązującym do najlepszych tradycji tego teatru. Złożyła się na to zarówno interesująca inscenizacyjnie, przejrzysta myślowo kompozycja spektaklu wyreżyserowanego przez Zygmunta Hübnera, który starał się podkreślić przede wszystkim nie tyle aktualnościowe, co właśnie ogólnoludzkie, uniwersalne przesłanie sztuki; jak również i doskonałe wykonanie aktorskie. Właściwie cały wieloosobowy zespół aktorski zapracował rzetelnie na autentyczny sukces tej sztuki, pozwolę sobie jednak wymienić najwybitniejszych jej solistów. Tak więc wybitne kreacje, które przejdą do historii telewizyjnego teatru stworzyli: Zbigniew Zapasiewicz w roli Johna Hale'a. Andrzej Łapicki w roli sędziego Doenfortha. Roman Wilhelmi i Ewa Dałkowska jako John i Elisabeth Proctorowie. Marek Walczewski - Parris i Gustaw Lutkiewicz Thomas Putman. Mamy również do odnotowania obiecujący debiut Liliany Głąbczyńskiej w roli Abigail Williams.
Miller z dużą maestrią pokazuje znany "od zawsze mechanizm preparowania faktów, inscenizowania "gniewu ludu", "wymierzania sprawiedliwości w imię narodu", co sprowadza się do bezwzględnej obrony partykularnych interesów władzy i karania nieprawomyślnych. A wszystko to "in odore sanctitatis" i "w imię sprawiedliwości dziejowej", wiemy już z historii i z literatury, że zwłaszcza prorokom należy patrzeć na ręce.
Pozbawienie ludzi ideowych i moralnych racji życia i działania przemienia ich w tłuszczę. Na skutek manipulatorskich poczynań sędziego Doenfortha miasteczko zostaje moralnie unicestwione. W tej sodomie pozostaje tylko dwóch sprawiedliwych - pastor Parris i John Hale, usiłujących nie dopuścić do morderstwa w imieniu prawa. I dwie ofiary walczące już nawet nie o życie, ale o to co życiu nadaje sens odwagę, godność i wewnętrzną niepodległość. Proctorowie nie mają może tak jasnej świadomości, ale czują instynktownie, że powinni bronić swoich racji, że przyznanie się do zmyślonych przez małą histeryczkę win wróciłoby im wprawdzie życie, ale na zawsze zabrałoby im godność. I że jest to stawka zbyt wysoka. W tym momencie pojawia się Miller-moralista. Mówi, i to tonem donośnym i gorącym, że do życia niezbędne są człowiekowi jakieś racje wewnętrzne, które scaliłyby przypadkowe wydarzenia w harmonijną całość - w konsekwentny system zasad i działania. Proctorowie walczą o te racje i oto otrzymujemy jeszcze jedną literacką próbę ocalenia zasad ostatecznych, tych z programu życia indywidualnego i społecznego, do których należy - wolność wyboru, zasady etyki, miłość, męstwo, obowiązek, konsekwencja działania, przystawalność zasad i działania.
Te właśnie motywy i racje z dziedziny psychopatologii społecznej, ale również zatrącające o problematykę polityczną wyeksponował Zygmunt Hübner w swoim spektaklu. Opowiedział się wprost, w tonie podobnie jak pisarz bezpośrednim i zaangażowanym, za ludzką godnością i odwagą, wolnością i uczciwością, a więc w obronie wartości podstawowych.
Miller, który przeważnie jest w swoich dramatach społecznikiem, zaczyna być także moralistą: w świecie brutalnej siły i ścierania się interesów materialnych, wpływów i władzy poszukuje podstawowych wartości ideowych i moralnych jako jedynego azymutu ludzkiego życia i działania. Zygmunt Hübner, twórca tego świetnego spektaklu telewizyjnego, rzetelnego, pasjonującego, z udziałem znakomitych aktorów, zdaje się być podobnego jak autor zdania. Sukces spektaklu zasadzał się więc nie tylko na perfekcji wykonania, lecz także na jakiejś niezwykle gorącej temperaturze emocjonalnej widowiska, będącego przekazem prostych, a przecież niepodważalnych prawd człowieczych.