Artykuły

Rzecz dzieje się w bezradnie martwym teatrze, czyli w Polsce

Jakże często pisywanie recenzji bywa odrabianiem pańszczyzny, tym bardziej że miłe niespodzianki należą do rzadkości. A jednak... Oto na przykład magia Teatru Rampa zupełnie na mnie nie oddziałuje, do Stanisława Tyma nie mam nawet cienia emocjonalnego stosunku, z żadnym z aktorów występujących w najnowszym spektaklu Tyma nie zetknąłem się nigdy na prywatnym gruncie. Twórczość tego autora od dawna jakoś tam sobie na stałe zaszeregowałem. Oglądając "Mississippi" byłem raczej obiektywnym i chłodnym widzem.

W trakcie trwania spektaklu moje zaskoczenie i uznanie dla autora nieustannie rosły. Od lat życzyłem autorowi, by jego sposób patrzenia na rzeczywistość zsyntetyzował się wyraziście nie tyle w quasi-kabaretowym scenariuszu, co w prawdziwym, tragikomicznym dramacie. I stało się.

Ta sztuka nie jest dowolnie wybranym fragmentem z nieustająco zabawnej twórczości Tyma. Ma wyrazistą konstrukcję, wątki i przesłania. Ale bogactwo powyższych elementów nie dla każdego może być oczywiste - pełno w tym polifonii, literackich (językowych), teatralnych i myślowych niespodzianek. Przy jednoczesnym zachowaniu pysznie komediowych walorów.

Rzecz dzieje się w bezradnie martwym teatrze, który cierpi nie tylko na własny, autotematyczny bezwład. Nie potrafi się również odnaleźć w postkomunistycznej i wczesnokapitalistycznej rzeczywistości. Dokładnie polskiej. Dyrektor teatru, jego żona aktorka, bufetowa, strażak, superbiznesmen i inne postacie, których głosy słyszymy z telefonu - nie są tylko symbolicznymi przedstawicielami polskiej menażerii. Każda z tych postaci reprezentuje w tej samej mierze zjawiska społeczne, co i własne, bardzo osobiste dramaty.

W tej sztuce wewnętrzne życie instytucji teatralnej zazębia się boleśnie i dość beznadziejnie z dookolną rzeczywistością. Echa naszej wielkiej dramaturgii oraz aktualnej polityki odzywają się na scenie, przypominając nam zarówno o rzeczach największych, jak i przyziemnie dzisiejszych.

Pojawiające się refleksy Kościoła, czarnych teczek, prezydenta itd. przypominają nam, że w naszym kraju nic nie jest doskonałe (delikatnie mówiąc). Kiedy żona dyrektora opowiada swój proroczy sen o teatrze, czyli Polsce żeglującej dumnie po wielkiej wodzie do jasnego celu, jakaś inna postać podpowiada, że największa rzeka to Missisipi, a ktoś następny puentuje: Missisipi błota.

Spektakl jest długi, ale trudny do skrócenia, ponieważ żadna z wypowiadanych kwestii nie wydaje się przegadaniem. Obsada aktorska jest niezwykle trafna, a Stanisław Tym występujący na scenie tylko duchem - w wysokiej formie. Ta komedia jest o wiele poważniejsza od kilku bardzo znanych sztuk, które w wewnętrznym życiu teatru dopatrują się metafory funkcjonowania jakiegoś kraju, a czasem nawet i całego świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji