Artykuły

Święte krowy

Ustawa [o zawodzie aktorskim] nie rozwiązuje podstawowego problemu, jakim jest przywiązanie aktora do etatu. Bezterminowe umowy o pracę blokują rozwój zespołów teatralnych, ponieważ dyrektorzy mają związane ręce. Próby zwolnienia aktorów często kończą się w sądzie, który nakazuje przywrócić ich do pracy i powierzyć role, nawet jeśli reżyser ich nie chce. Ustawa utrwala ten stan, który z pracą artystyczną nie ma nic wspólnego. I o tym trzeba dyskutować, a nie o tym, czy aktor musi mieć dyplom - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Wiele hałasu wywołał ostatnio projekt ustawy o zawodzie aktorskim przygotowany przez polityków PSL. Trudno się dziwić, równie kuriozalnego dokumentu nie było od czasów, kiedy ministrem kultury był z rekomendacji PSL Zdzisław Podkański, miłośnik orkiestr dętych, znany z tego, że chciał się umówić z nieżyjącym Józefem Czapskim. Jego partyjni koledzy mają podobną co Podkański orientację w problemach kultury i sztuki. W ich ustawie można przeczytać, że aktorem jest tylko osoba, która ukończyła odpowiednie studia albo zdała egzamin eksternistyczny. Znani na świecie aktorzy teatrów alternatywnych: Gardzienic, Teatru Ósmego Dnia, Pieśni Kozła, którzy nie kończyli państwowych szkół, zgodnie z ustawą będą amatorami. Nie mówiąc o Charliem Chaplinie czy Danielu Olbrychskim. Ciekawy jest też przepis, który nakazuje aktorowi "jak najszybsze opanowanie roli", a jednocześnie zwalnia z odpowiedzialności, jeśli aktor nie opanuje roli nieumyślnie. Zgodnie z ustawą aktor nie musi także słuchać wskazówek reżysera, jeśli te godzą w "dobre obyczaje".

Podobnych bzdur wyliczyć można wiele, to jednak nie one sprawiają, że projekt "Ustawy o wykonywaniu i ochronie zawodu aktora" jest niebezpieczny i powinien trafić do kosza. Pod pretekstem poprawy warunków pracy i płacy aktorów ustawodawca przemyca zapisy, które zmieniają ich w święte krowy. Kluczowy jest tu rozdział o ochronie dóbr osobistych aktorów, za których naruszenie grożą surowe kary. Sąd może nałożyć na gazetę czy stację telewizyjną, która naruszy dobra osobiste aktora, karę w wysokości jednej czwartej przychodu albo dziesięciokrotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia. Ponieważ pojęcie "dóbr osobistych" jest w polskim prawie mgliste, można domniemywać, że po uchwaleniu ustawy każdy aktor będzie mógł zażądać ukarania recenzenta, który źle napisał o jego umiejętnościach, podważając w ten sposób zaufanie społeczne potrzebne do wykonywania zawodu. Co więcej, będzie mógł zażądać zakazu publikacji na swój temat na okres do dwóch lat! A jego roszczenia przedawnią się dopiero po 10 latach. Brakuje tylko ustawowego nakazu publikowania pozytywnych recenzji.

Ja oczywiście rozumiem, że ustawodawca chciał dobrze. Chodziło o wyeliminowanie z zawodu udających aktorów mroczków i cichopków, o walkę z tabloidami, które sprzedają prywatne życie gwiazd. Jednak efekt jest odwrotny do zamierzonego. Ustawa nie rozwiązuje podstawowego problemu, jakim jest przywiązanie aktora do etatu. Bezterminowe umowy o pracę blokują rozwój zespołów teatralnych, ponieważ dyrektorzy mają związane ręce. Próby zwolnienia aktorów często kończą się w sądzie, który nakazuje przywrócić ich do pracy i powierzyć role, nawet jeśli reżyser ich nie chce. Ustawa utrwala ten stan, który z pracą artystyczną nie ma nic wspólnego. I o tym trzeba dyskutować, a nie o tym, czy aktor musi mieć dyplom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji