Artykuły

Disce Puer Latine

Warszawa lubi takie wydarzenia, pozwalają wrócić do kawiarni, której dawno nie ma, nie tylko z braku boskiego nektaru. Oto dyrektor jednego teatru debiutuje jako dramatopisarz u dyrektora innego teatru. Obaj dyrektorzy świetni, oba teatry szanowane - jest temat do rozmów. Szkoda byłoby jednak na tej towarzyskiej stronie medalu poprzestać, bo sztuką jaką do teatru głównymi drzwiami wchodzi Zygmunt Hübner, ma pełne szanse stać się żelazną i frekwentowaną pozycją repertuaru wielu scen. Jak każda nowość, także i "Ludzie cesarza" budzą zainteresowanie już tylko dlatego, że są. Że są nową polską sztuką, czego - jak wiadomo - na lekarstwo. Po wtóre są ci "Ludzie" zrodzeni z ducha rozsądku i pobłażającej ironii, a żywią się aurą woltaire'owskich przypowiastek. Po trzecie znalazły w teatrze kształt niemal wymarzony. Mało? Zatem po kolei.

Scena może być wszędzie i nigdzie - bo scena jest historią. Hübner usadza na niej trzech cesarskich prominentów, jak byśmy dziś powiedzieli: hedonistę Petroniusza, poetę i hulakę, roztropnego filozofa Senekę i Petusa-pierwszego, który odważył się powiedzieć o Neronie "król jest nagi". Ci trzej mają być osądzeni po wiekach powtórnie (winni wobec siebie czy sprawiedliwi?) bo w czasach cesarza, który nade wszystko kochał fajerwerki - solidarnie stracili głowy. Jest więc i stół sędziowski i my - widzowie, ława przysięgłych, rzecz cała nawet kończy się zabawnym glosowaniem...

Po cóż potrzebny jest Hübnerowi ten sąd nad historią? Ano po to, żeby śmiejąc się powiedzieć prawdę, co w języku tych trzech panów brzmi "ridentem dice verum", a co aktorzy zapisują na ścianie, żeby widz nie miał wątpliwości.

Łacina, choć język martwy, to przecież bogaty, można by więc dopisać autorowi postscriptum, choćby takie: "Divi et animam levavi" - co się przekłada: powiedziałem i ulżyłem sobie, Ale bo też tak jest w istocie, Hübner pozwala każdemu z widzów ulżyć sobie, pozwala na to błyskotliwie napisany dialog, pozwalają igraszki językowe, krzyżówki z nowo mowy, wielobrzmiące riposty, nawet kabaretowy kalambur, pozwala ten właśnie woltaire'owski ton sprowadzonych do absurdu rozumowań, podszytych ironią. Nie ma co ukrywać - wyrozumiali dla historii i sprawy bawimy się świetnie, a jest to zabawa oczyszczająca także i nasze, współczesne grzechy.

Będą tacy, którzy tę sztukę potraktują jako swoiste postscriptum do serialu "Ja Klaudiusz'' - wykłada się tam bowiem tajemnice alkowy i matkobójstwa. Będą inni, którym historia pokaże się magistra vitea. Jeszcze innym, nowa polska sztuka wyda się po prostu inteligentnie napisaną rzeczą popularną, w której uśmiech nie przytłacza myśli, ani też odwrotnie!...

Co cesarskie - Hübnerowi, co boskie - aktorom. Balansując na kruchej granicy prywatności i roli stworzyli spektakl żywy, dyskretnie żywiący się niuansami, potoczysty, wyrazisty i ani trochę nie mentorski. Stanisław W. Malec z roli prowadzącego rozprawę wywiązał się znakomicie (sekretarzuje mu Henryki Głębicki). Ci trzej wspaniali to: Marian Kociniak, Tadeusz Borowski i Marian Opania. Swoich po kilkakroć "pięć minut" ma zmieniający epizody jak rękawiczki Marek Lewandowski. Zobaczcie ten sekstet z czasów Nerona. Mieli rację starożytni - warto uczyć się łaciny...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji