Artykuły

Igraszki z historią na warszawskich scenach

Że teatr przede wszystkim winien być rozrywką, z tym się chyba zgadzamy wszyscy, choć sceny nasze zbyt często zdają się o tej podstawowej prawdzie zapominać. Niemniej oczywiste wydaje się, iż jest to rozrywka swoista, tym cenniejsza im dłużej oddziaływuje już po zapadnięciu kurtyny. Nazywamy również teatr zwierciadłem życia, chcemy bowiem analizować w nim oglądane wydarzenia i porównywać je z własnymi doświadczeniami. Lubimy śledzić na scenie, jak w obliczu trudnych wyborów postępują inni. To zawsze pozwala zastanowić się - bez żadnych głębszych zobowiązań i konsekwencji - jak my zachowalibyśmy się w danej czy podobnej sytuacji.

Lata biegną a wraz z nimi zmieniają się obyczaje, ustroje państw oraz władcy dyktujący swoje prawa. A przecież zdarza się, że człowiek - bez względu na czas i okoliczności, w jakich przyszło mu zaistnieć - staje nagle przed problemami czekającymi na rozwiązanie i zadaniami, którym musi podołać. Przed miłością, będącą jego ratunkiem lub zgubą, przed współtowarzyszami, z którymi przyjdzie mu działać, względnie musi się im przeciwstawić. Mimo upływu wieków poraża nas więc los Edypa, zawsze żywy jest młodzieńczy bunt Antygony czy rozterki Hamleta, a także zbrodnie Balladyny. Toteż często, gdy nie dostaje nam dramaturgii współtczesnej, klasyczne utwory - odpowiednio zainscenizowane - mają mówić o naszych aktualnych sprawach i przeżyciach. Takie uwspółcześnianie klasyki bardzo w teatrze polskim lubimy, choć niekiedy doprowadzone zostaje wręcz do banału, nadto już zewnętrznych skojarzeń czy zbędnych przerysowań.

Cieszą się również względami naszej widowni przeróżne formy scenicznej zabawy z czasem, czy to autora, czy reżysera i scenografa. Takie zamierzone anachronizmy lub inne tego typu niedorzeczności bawią nas świetnie np. w "Świętej Joannie" Shawa czy w innych tego rodzaju sztukach, w których świadomość autora wzbogacona jest wiedzą, o dalszy rozwój wypadków przedstawianych na scenie.

Sztuka Zygmunta Hübnera "Ludzie cesarza", z prapremierą której wystąpił pod koniec bieżącego sezonu warszawski Teatr "Ateneum", stanowi właśnie takie swoiste pomieszanie czasów. W dodatku autor nadał jej formę szczególnie w teatrze popularną i cenioną, a mianowicie utrzymana jest cała w konwencji przewodu sądowego trójki bohaterów, których my - publiczność - mamy w końcu osądzić, z prawem uniewinnienia tylko jednego z nich. Toteż oskarżeni starają się przed nami wybronić, wzajemnie się przy tym obwiniając i odmiennie przedstawiając te same sytuacje.

Trójka sądzonych powinna być nam znajoma choćby z lekcji historii czy późniejszych lektur, są to bowiem ludzie z najbliższego otoczenia Nerona: Seneka, Petroniusz i Trazea. Każdy z nich reprezentuje inną filozofię życiową, ale wszyscy trzej silnie związani byli - choć każdy w odmienny sposób - z ówczesnym władcą i dyktowanymi przezeń prawami.

A teraz słowo o autorze. Zygmunta Hübnera znamy dobrze jako świetnego organizatora teatru: to za jego dyrekcji jeździło się do Teatru "Wybrzeże", później do Starego w Krakowie, a po przebudowie budynku na Pradze do "Powszechnego" w Warszawie. Wszyscy cenimy również jego reżyserię i potrafimy wymienić najbardziej głośne jej przykłady, choćby "Lot nad kukułczym gniazdem", przez niektórych i nas stawiany wyżej niż głośny film amerykański Milosza Formana. Wreszcie znamy Hübnera od lat jako aktora z wielu ról zarówno w teatrze, jak w filmie i telewizji. Obecnie poznaliśmy w nim nie mniej interesującego autora dramatycznego. Że pisać umie, o tym wie każdy zajmujący się bliżej

teatrem, choćby z lektury jego stałych felietonów w miesięczniku "Dialog", ale teraz dał się poznać jako rasowy dramaturg dostarczając nam pozycję, która poza wszystkim stanowi rzetelną, oryginalną rozrywkę dla inteligentniejszej części widowni. A więc coś, czym się nas ostatnio zbytnio nie rozpieszcza. Ani w teatrze, ani poza nim.

Cieszy zatem, że "Ludzie cesarza" zasilili nasz skromny rodzimy repertuar, a że sztuka ta wyszła spod pióra scenicznego praktyka (jak przedtem wspominany tu już z racji wrocławskiego festiwalu casus Bradeckiego czy Chmielnika z Krakowa) wydaje się dokumentować spostrzeżenie, że ludzie teatru sami postanowili włączyć się w szeregi zawodzących ich tak boleśnie rodzimych dramaturgów. Przy tym Hübner - jak prawdziwy człowiek teatru - stara się do proponowanej przez siebie zabawy wciągnąć teatralną publiczność, doceniając konieczność żywego zainteresowania widza tym wszystkim, co się na scenie rozgrywa. Nawet wówczas, gdy ambicje autora (jak w danym wypadku) sięgają wyżej i gdy chce on poprzez wybrane z historii przykłady w sposób lekki i możliwie atrakcyjny ustosunkować się do spraw i zjawisk całkiem poważnych, aktualnie przez niego dostrzeganych.

Toteż doceniając zalety literackie tekstu, znajomość przedstawianej przez autora epoki i wieloznaczność wypowiadanych przez jego bohaterów kwestii, oraz - co nie mniej ważne bawiąc się dobrze ich sceniczną realizacją, przecież wydaje się, że mimo wszystko sztuka Hübnera daje większe możliwości niż wykazała to jej prapremierowa inscenizacja. Autorowi bowiem wyraźnie chodziło m. in. o silne zróżnicowanie przedstawianych bohaterów, o pokazanie odmiennych postaw życiowych ludzi związanych z władzą. To prawda, że rosnących wraz z nią, ale wykorzystywanych przez nią do pewnego czasu, a następnie brutalnie odrzucanych i unicestwianych. Mamy więc głosować za taką czy inną postawą bohatera (na moim przedstawieniu uniewinniliśmy Trazeę, wiecznego opozycjonistę) zdając sobie jednak sprawę z podstawowej tezy autora - czy się nam ona podoba czy nie - że każde nadmierne uzależnienie od władzy zwykło się kończyć tragicznie.

W "Ateneum" uwspółcześnienie antycznych bohaterów poszło już chyba nadto daleko, w jakiś sposób zrównując przez to wszystkich trzech obwinionych i zacierając tak istotne między nimi różnice. Stąd głosowanie zostało utrudnione i pozbawione owego głębszego sensu zamierzonego przez autora. Dodajmy, te filozofującego Senekę gra w "Ateneum" Tadeusz Borowski, rozmiłowanego w przyjemnościach życia Petroniusza - Marian Kociniak, a zgorzkniałego Trazeę - Marian Opania. Całość - w scenografii Tatiany Kwiatkowskiej - wyreżyserował Zdzisław Tobiasz. Tych, co lubią inteligentną rozrywkę, namawiam zatem do możliwie szybkiej wyprawy na warszawskie Powiśle.

()

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji