Artykuły

Piosenki z łezką w oku

"Nic nie może wiecznie trw@ć" w reż. Remigiusza Cabana w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Małgorzata Tokorz w portalu RESinet.pl

Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie rozpoczął nowy rok nietypowym widowiskiem. Spektakl "nic nie może wiecznie trw@ć", choć z założenia jest musicalem, nosi cechy wielu gatunków.

Do tego przedsięwzięcia Siemaszkowa szykowała się od dawna. Widowisko - z założenia poświęcone historii tragicznie zmarłej gwiazdy lat siedemdziesiątych - Annie Jantar - przechodziło skomplikowaną transformację. Ostatecznie zrealizowano scenariusz dwojga autorów - Remigiusza Cabana i Adama Słowika, który nie opisuje historii słynnej piosenkarki, lecz klimat lat, w który śpiewała i odnosiła sukcesy. Akcja sztuki rozgrywa się na dwóch przestrzeniach czasowych: uroczych latach siedemdziesiątych i rzeczywistości jak najbardziej nam współczesnej. Poznajemy trzy pięćdziesięcioletnie kobiety, które spotykają się z okazji powtórnego pogrzebu ich koleżanki z liceum, której prochy sprowadzono po latach do kraju. Ania, bo tak dziewczyna miała na imię, wcześnie zakończyła swoje życie. Zmarła młodo - podobnie jak uwielbiana przez nią piosenkarka: Anna Jantar - podczas tragicznego wypadku samolotowego.

Kobiety spotykają się, wspominają własną młodość, piją wódkę, płaczą Widzimy ich teraźniejszość, poznajemy ich przeszłość. Przeszłość, która jest pewnym manifestem pokoleniowym ludzi, którzy osiągnęli swoją dojrzałość w schyłkowych latach siedemdziesiątych. Te czasy jawią się nam jako swoista kraina łagodności, nieznośnej lekkości bytu, gdzie, choć świat kręcił się na wariackich papierach i brakowało wszystkiego, to jednak ludzie czuli się szczęśliwi, potrafili się naprawdę dobrze bawić i nie uciskały ich wielkie problemy, raty, choroby, samotność i recesja.

Rzeczywistość w sztuce dzieje się więc na dwóch planach, które rozgrywają się symultanicznie. Do obydwu doskonałym tłem stają się piosenki Anny Jantar. W sztuce zachowana jest pewna dramaturgia. Problemy zasygnalizowane na płaszczyźnie nam współczesnej ulegają rozwiązaniu, a przeszłość zostaje częściowo wyjaśniona.

Co należy do atutów tego widowiska? Przede wszystkim kreacje aktorskie. W spektaklu występuje prawie cały zespół Teatru im. Wandy Siemaszkowej - reprezentanci wszystkich pokoleń. Miałam wrażenie, że oglądam swoisty dyplom. Taki przegląd możliwości warsztatowych tego zespołu. I muszę przyznać, że Siemaszkowa zdała ten dyplom na piątkę. Przez scenę przetacza się wielu aktorów. Niektórzy pojawiają się tylko na chwilę, ale są to bardzo mocne wejścia, takie miniperełki inscenizacyjne, które na długo pozostają w pamięci. Czułam się tak, jakby przede mną rozgrywał się właśnie konkurs na najlepszego aktora. I muszę przyznać, że tym zmaganiom przeglądałam się z niebywałą satysfakcją...

Z tym atutem wiąże się też inny: pomysłowości inscenizacyjno - choreograficznej. Spektakl z założenia jest musicalem. Groziła mu więc monotonia i nuda. Ale w inscenizacji wprowadzono szereg niestandardowych rozwiązań. A niektóre - na przykład choreografia dla trzech panów, jednej pani i rozłożystej kanapy to prawdziwy majstersztyk ruchu scenicznego. Podobać się też może kilka błyskotliwych scen zbiorowych, ich dynamika, nowatorstwo, komediowość... A w paru miejscach - na przykład scenie zbiorowego tamowania krwotoku z nosa u niedoszłego amanta - publiczność zanosi się ze śmiechu.

Urzekają również piosenki. Szczególnie te - śpiewane przez odtwarzającą główną rolę Małgorzatę Pruchnik. Aktorka śpiewa zadziwiająco dobrze. Aranżacje wykonane są nostalgicznie, aktorsko, we współczesnej, bliskiej nam stylistyce, z posmakiem lat siedemdziesiątych. To w dużym stopniu zasługa współpracującego od kilku sezonów z Siemaszkową muzyka - Jarosława Babuli.

Atutem widowiska jest również zastosowanie w nim technik multimedialnych, swoista wizualizacja spektaklu, nadanie mu głębi, wielowarstwowości, poszerzenie przestrzeni scenicznej...

Natomiast wyraźnie słabszym elementem jest bez wątpienia scenariusz. Oglądając to widowisko wielokrotnie traciłam orientację - co to takiego rozgrywa się przede mną! Jaka jest przynależność gatunkowa prezentowanego właśnie spektaklu? Jak na musical, nawet przy założeniu jego eklektyczności, zbyt wiele w nim scen trudnych, społecznych, obyczajowych, ukazania takich aspektów życia, nad którymi warto zapłakać. A obok nich bezkompleksowo współistniało szereg scenek komediowych, czasami wręcz ocierający się o prezentację kabaretowe. Również pewien niesmak może budzić tak zwana kreacja postaci. Z równie jednowymiarowymi bohaterami mogliśmy się spotkać u praojca Moliera, gdzie człowieka dawało się określić jednym słowem, albo też w sztukach socrealistycznych, zakładających prostoduszny schematyzm, gdzie bohaterowie byli biedni, ale uczciwi, zranieni w młodości, wiec nieszczęśliwi w dorosłości, osiągający swój sukces ciężką pracą, choć wiatr im nieraz wiał w oczy... Od tamtej pory odbiorca nieco się wykształcił i oczekuje rzeczywistości różniącej się jakoś od systemu zerojedynkowego.

Spektakl może się jednak podobać, bo odwołuje się do niezbyt odległej nam, choć już historycznej przeszłości, bo opisuje ten świat z nostalgią i czułością, bo buduje mu pierwszy, nieśmiały jeszcze pomnik. Każdy lubi wracać do wspomnień i mitologizować własną młodość, a opisywany musical idealnie wypełnia to zapotrzebowanie. Przypominamy sobie, że choć kiedyś na półkach stał jedynie ocet, a my zachwycaliśmy się puszką z zielonym groszkiem, to jednak bawiliśmy się wówczas jak nigdy w życiu i pomimo wszystko byliśmy szczęśliwi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji