Artykuły

Spotkanie o zmroku

"...by nie zabić pyłem" Norwid ("aktor")

Czciciele Norwida to klan zamknięty, rządzący się własnymi prawami, biada temu kto by zechciał wśliznąć się po między nich bez piętna wtajemniczenia. Wyznawcy zetrą go na proch - sekta jest solidarna a nietolerancyjna, jak przystało fanatykom. A siła ich - w geniuszu lirycznym Norwida, w apostolstwie artysty-filozofa, w tragizmie losów jego twórczości i dzieła.

Za życia poniżany, przez życie deptany, Norwid posągowiał liryką, która dosięgała szczytów narodowej poezji. Bez uprzedzeń ale i bez dydaktyzmu: tom "wierszy wybranych" Norwida każdej chwili legitymuje rangę, którą poecie przyznała historia literatury, potwierdza najbardziej płomienne zachwyty na temat świetności poetyckiej myśli i refleksyjnego słowa w liryce Norwida.

Ale Norwid, nie po romantycznemu, dożył późnej starości i nie umilkł jak przed nim Mickiewicz. Idealny zbiór "wierszy wybranych" obrósł licznymi tomami "pism wszystkich", a przed ten gąszcz trzeba się mozolnie przerąbywać, jeśli mamy dotrzeć do nowych uroczysk, nowych objawień. A wśród tych "pism wszystkich" znajdują się nie tylko zawiłe poematy, ezoteryczne rozprawy, rozbite na strofy i prozę, lecz również utwory dramatyczne, uparte, wzruszające, głęboko tragiczne poszukiwanie teatralnego wyrazu dla rozwichrzonych, lirycznych wizji, nachodzących samotnika.

I one znalazły wytrwałych badaczy, przykładnych egzegetów, natchnionych bardów. Nie tylko Przesmycki i Horzyca, także Osterwa i Limanowski zaliczyli się między wielbicieli Norwida - dramatopisarza. Od kiedy autora Quidam wprowadzono między pierwszych bogów na literackim parnasie polskim - nie ustają próby skojarzenia sztuk Norwida (napisał ich wcale nie tak mało) z teatrem, dania im miejsca na romantycznej scenie, godnej wyżyn norwidowskiej liryki.

Lecz tych prób nie wieńczy laur, teatr nie sprawdza teoretycznych założeń, nie potwierdza entuzjazmu wyznawców. Dotychczasowe - wcale nie tak skąpe w fakty, jakby się z pozoru mogło zdawać - dzieje recepcji teatralnej Norwida w Polsce wykazują (z jednym może wyjątkiem Pierścienia wielkiej damy, komedii w inscenizacji Reduty w 1936 r.) ciąg porażek, które uważane są za zaszczytne, które legitymują różne "honory domu", ale widza nie ściągają i stają się żałosnym nieraz pokazem wysiłków liryka, od teatru przez całe życie bezwzględnie odpychanego i za kulisami zagubionego. Nie pomagają najgorętsze, najlepszą wolą dyktowane hymny ku czci, dytyramby, zastępujące chłodną analizę. Dzieje teatru Norwida z bolesną konsekwencją potwierdzają brutalny sąd praktyków sceny: że Norwid jest antyteatralny, że w strumieniu słów jego sztuk tonie ich dramatyzm, a piękności lirycznych inwokacji stają się co najwyżej "rapsodyczną" sprawą, która za dramat starczyć nie może. Nie łudźmy się, nie omamiajmy nawzajem: dotychczasowe, już półwieczne, próby z wprowadzaniem Norwida na scenę świadczą coraz wyraźniej, iż to próby skazane nadal na niepowodzenie. Norwid w teatrze nie utrzyma się, pozostanie autorem bardzo elitarnym, hermetycznym, dla scen eksperymentalnych, dla wąskiego i bodaj nie poszerzającego się kręgu wyznawców. Z wyznawcami nie dyskutuj. I oni zresztą mają swoich wyznawców, zwanych z kolei snobami. Zaznaczmy z pośpiechem: to najszlachetniejszy, kulturotwórczy rodzaj snobizmu. Wolę tysiąckroć widza, ukradkiem ziewającego lub budzącego się z drzemki celem oklaskiwania przedstawienia Norwida, niż snoba zaczepliwego, małpio zachwyconego byle bzdurą ze stemplem zachodnim.

Aktor jest utworem z późnego okresu twórczości Norwida, szkicem dramatycznym nie bez aluzji do współczesnego sztuce kapitalistycznego układu sił społecznych, aluzji zbyt jednak nikłych, rozproszonych i ogólnikowych, by mogły stać się czymś więcej niż tylko dzwonkiem, budzącym na chwilę słabnącą uwagę widza. Świat arystokratycznych kukieł o pełnych trzosach - tak odległy, tak nieprzystępny, a tak często wywoływany z salonów przez poetę w wytartej opończy - świat wytęsknionych aktorów i pięknych dam - ten świat jest bezcielesny, widmowy, nawet gdy o nader ziemskim bankructwie kapitalisty Glueckschnella rozprawia. Nie ma również w Aktorze tych cudownych, lirycznych wstawek, które tak porywająco brzmiały na proscenium Za kulisami w Teatrze Narodowym. Nowe spotkanie z Norwidem jest męczące i przygnębiające.

Teatr Wybrzeże starał się to spotkanie ożywić tonem i barwą, dyskrecją gestu i kulturą słowa. "Zamek jest dekoracją" - określa poeta, te dekoracje nie wyszły, ale reżyserka, gorąco starała się o wypunktowanie każdej chwili, w której coś się w sztuce dzieje, czy dziać zaczyna, w której jakiś szczegół fantazję zbliża choć po trosze do ziemi. Aktorzy z wdziękiem nosili ładnie stylizowane kostiumy, z pietyzmem modulowali głosy, z poświęceniem pracowali dla chwały teatru, w którym grają. Prapremiery sztuk Norwida - to przecież daty, które wchodzą do dziejów teatru w Polsce. A w widzu pogłębiają żal, że obok teatru Słowackiego nie można jednak postawić teatru Norwida, który... Ach, po cóż snuć niewczesne rozważania. "Czemu serio zwiemy - co wcale nie jest serio" - powiada Norwid w Aktorze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji