Artykuły

Grzegorzewskiego "Cztery komedia równoległe"

W Teatrze Studio Jerzy Grzogorzewski przedstawia "Cztery komedie równoległe", rzecz przez siebie napisaną, wyreżyserowaną i z własnym projektem scenograficznym. Utwór podzielony jest na dwie części. Jednego wieczoru teatr gra dwa utwory pt. "Sonata epileptyczna" (oparta na fragmentach "Sonaty widm" Augusta {#au#132}Strindberga{/#} i "Idioty" Fiodora {#au#199}Dostojewskiego{/#}) oraz "Jagogogo kocha Desdemonę" wykorzystując fragmenty "Otella" {#au#136}Szekspira{/#}, "Śmierć w Wenecji" Tomasza {#au#80}Manna{/#} i sonet I z "Sonetów do Orfeusza" Rainera Marii {#au#908}Rilkego{/#}. Druga część "Czterech komedii", "Ofiarnice księcia Sinobrodego" i "Wejście Króla", wystawiona zostanie później.

Na razie warszawska publiczność obejrzała wieczór pierwszy, na który składają się: "Sonata epileptyczna" i "Jagogogo kocha Desdemonę". Przedstawienie nasuwa refleksje. Otóż wydaje się, że jeden z najwybitniejszych naszych ludzi teatru, powodowany sprzecznymi potrzebami wewnętrznymi, zbudował odważny i mało komunikatywny spektakl. Można sądzić, że artysta mocniej niż zwykle chciał wypowiedzieć się. Może wykrzyczeć? Zbudowanym przez siebie spektaklem jakby starał się przedrzeć do świadomości widowni. Z całym zaufaniem do własnej wyobraźni - zaprojektował scenografię, wybrał teksty i reżyserował. Naturalnie w tym zmasowaniu krótkich fragmentów z dzieł różnych autorów, w tym bogactwie jakby przypadkowych wycinków tekst "Czterech komedii" nabrał zupełnie nowego wyrazu. Niemniej, są to cudze zdania, cudze sygnały nastrojów. Artysta w sui generis monodramie - jakoby mówi do nas w obcym języku.

Koncepcja Grzegorzewskiego w jej najelementarniejszym założeniu przypomina Kantora, Wiśniewskiego, cokolwiek też , a także dawnego {#os#5112}Szajnę. W przeciwieństwie jednak do Grzegorzewskiego, w sztuce tamtych artystów olbrzymią rolę gra cała oprawa plastyczna - kostiumy, dekoracje. Do scalenia spektaklu jego twórcy zabrakło intensywności wyrazu scenografii. Dekoracja, rekwizyty, a także i stroje kojarzyły się z teatralnym lamusem, pełnym przypadkowych półsprzętów. Niestety, zamierzona przypadkowość też musi być świadomie skomponowana.

Aktorstwo w tym przedstawieniu było pełne staranności i zdyscyplinowania. Jednak tym razem dano artystom nieduże szanse. Nie mają okazji do "wygrania" się. Nie ma mowy o spontaniczności aktorów, a nawet gorzej - o wewnętrznym przekonaniu do swojej roli.

Jedyne, co scala przedstawienie, to, jak zwykle, bardzo ciekawa muzyka Stanisława Radwana. Jednak ten jeden element spektaklu, ten jego nurt nie wystarcza.

Bardzo możliwe, że w następnych przedstawieniach całość - mówiąc nieelegancko - "utrzęsie się". Być może aktorzy doszukają się w scenicznych postaciach czegoś dla siebie. Na razie spektakl upamiętnia muzyka Stanisława Radwana i głos komentatora Piotra Łykowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji