Artykuły

Diabły w operze, ceremonie w Starym Teatrze

Plotki o śmierci starych aktorów na szczęście okazały się przesadzone. Opera w Krakowie naprawdę ma swoją siedzibę, a pierwsza premiera pozwala spoglądać w przyszłość sceny muzycznej z ostrożnym optymizmem. O tym oraz o kolejnej udanej premierze Brechta w Teatrze Nowy i teatrze wyobraźni Wiesława Hołdysa pisze Justyna Nowicka w miesięczniku Kraków.

Król nie umiera

Niespodzianki nie było. Ukryte sensy i dodatkowe znaczenia sztuki "Król umiera, czyli ceremonie" znane były wtajemniczonej publiczności na długo przed premierą. Po Krakowie rozniosła się wieść, że Piotr Cieplak reżyseruje przedstawienie o schodzeniu ze sceny Starego Teatru pokolenia starych mistrzów - Anny Polony i Jerzego Treli, Anny Dymnej. Powstał spektakl z tezą - momentami ściskający za gardło, momentami wywołujący irytację. Właściwie nawet trudno dziwić się reżyserowi, że dał się skusić efektownym analogiom. Szkoda tylko, że mając w obsadzie takich mistrzów nie zdecydował się zaufać ich instynktowi i nie pozwolił wybrzmieć samemu tekstowi Ionesco.

Rzecz jest o śmierci. Oto stare królestwo umiera i stary Król (Trela) dowiaduje się, że wkrótce umrze. Wyrok jest nieodwołalny, a cała konstrukcja widowiska nieuchronnie prowadzi władcę do zapowiedzianej śmierci. Piotr Cieplak robi wszystko, by analogie między starym królestwem a "starą" ekipą Starego Teatru nie budziły wątpliwości. Zasłużeni artyści Starego Teatru pół żartem, pół serio wplatają w tekst Ionesco fragmenty swoich ról z legendarnych spektakli w reżyserii Konrada Swinarskiego. Ze sceny błyskają smaczki i aluzje, znajdą coś dla siebie i miłośnicy opery. Te aktorskie wypominki budzą oczywiście nostalgię i wzruszenie, sycą snobizm teatromanów, ich dosłowność przypomina jednak atmosferę niezbyt ambitnego benefisu. Jakby tego było jeszcze mało, na scenie pojawia się balet. Banalny pomysł, banalna choreografia i kiczowaty, funebralny pokaz mody, który zaprezentowali, nie stanowiły dla zespołu aktorskiego żadnej, sensownej przeciwwagi i prowokowały przede wszystkim zażenowanie. Siła tego teatralnego seansu leży wyłącznie w aktorskiej kreacji, w prawdzie mówienia o tym, co ostateczne. To, jak mierzy się ze śmiercią na scenie Jerzy Trela godne jest legendy Starego Teatru i nie potrzebuje żadnych przypisów z przeszłości. Koncentracja, siła i dystans tego aktora wyznaczają mu miejsce wśród największych. Dwie Królowe, perfekcyjnie skontrastowane Anna Polony i Anna Dymna to kwintesencja stylu i scenicznej klasy. I jeszcze Dorota Segda jako pokojówka Julia balansująca między blaznem, wiernym sługą, a kochającym bezwarunkowo dzieckiem - piękna, wielka rola.

W oczekiwaniu na wizjonerów

Miejmy nadzieję, że udana inscenizacja "Diabłów z Loudun" (pisze o tym w "Krakowie" Anna Woźniakowska) rozpocznie w Operze Krakowskiej dobrą passę. Trzeba jednak przypomnieć, że krakowska opera od lat nie jest miejscem artystycznych wydarzeń na europejskim poziomic. Próżno szukać tu spektakli na miarę widowisk kreowanych w latach 60. przez Kazimierza Korda, któremu udało się ściągnąć do opery twórców miary Tadeusza Kantora czy Józefa Szajny.

Nowe propozycje Opery Krakowskiej będą podobać się melomanom o gustach raczej zachowawczych. Wśród twórców pojawią się bowiem fachowcy, ale zabraknie na razie wielkich wizjonerów. Gościnnie wystąpią polskie gwiazdy: Aleksandra Kurzak, Andrzej Dobber, Małgorzata Walewska. W lutym opera przygotuje premierę "Don Giovanniego" z Mariuszem Kwietniem w roli tytułowej w reżyserii Michała Znanieckiego. "Madame Butterfly" zrealizuje w lipcu Waldemar Zawodziński. Trwają rozmowy z Igorem Mitorajcm, który miałby zaprojektować kostiumy do jednego z przedstawień.

Najjaśniejszych gwiazd operowej reżyserii nie zobaczymy na razie na afiszach Opery Krakowskiej. Wielka szkoda. Dyrektor Bogusław Nowak tłumaczy, że Krzysztof Warlikowski czy Mariusz Treliński nie czekają na telefon z krakowskiej opery, a on sam nie wie, jak będzie wyglądał w przyszłości budżet instytucji. Za genialny uważam natomiast pomysł zaproszenia do opery młodej krakowskiej reżyserki Agaty Dudy-Gracz, artystki o barokowej wyobraźni, niezwykle wrażliwej na muzykę. Duda-Gracz ponoć się waha, a tymczasem na miejscu dyrektora Nowaka zrobiłabym wszystko, by nie dać się ubiec innej scenie.

Coraz więcej Brechta

Nareszcie Bertolt Brecht przestaje być w Krakowie egzotycznym gościem. Energetyczny Brecht Wojtka Klemma w Starym Teatrze, wcześniej nieco histeryczny Pawła Miśkiewicza w PWST, wreszcie kilka tygodni temu Brecht Radosława Rychcika w Teatrze Nowym - ciągle może brak arcydzieła na miarę produkcji Berliner Ensemble, ale każda kolejna próba cieszy.

"W gęstwinie miast" w Teatrze Nowym to jedno z tych przedstawień, które początkowo się odrzuca, ałe potem nie dają nam spokoju. Akcja sztuki umiejscowiona jest w Chicago, bohaterami są handlarze, dziwki i proletariusze, a tematem - walka o przetrwanie w wielkiej metropolii, w której rządzą prawa dżungli. Brechtowska klasyka, choć z tekstem lepiej zapoznać się jeszcze przed spektaklem, niełatwo bowiem śledzić wątki w inscenizacji Rychcika. Reżyser przetłumaczył sztukę Brechta na język osobliwej, akrobatycznej gimnastyki. Język gestu, performance'u, język, w którym aktorzy nie dbają o przyczynowo-skutkowe "ograniczenia" tekstu, a budują na scenie mocne, nie dające się zapomnieć, irytujące czasem obrazy. Rychcik ignoruje cały społeczno-ekonomiczny kontekst sztuki. Treści zapisane w dramacie plączą się po scenie, porzucone, czasem zawadzające. Wątek pojedynku pomiędzy handlarzem Shlinkiem a bibliotekarzem Gargą sprowadzony został do brutalnej, nie dającej się wytłumaczyć próby sił, której motorem może są kobiety, ale właściwie i to nie jest pewne.

Wydestylowany z kontekstu konflikt manifestuje się w akrobatycznej, siłowej choreografii, która wnosi na scenę negatywne emocje, przemoc i fascynację jednocześnie, chorą wolę walki. To przedstawienie przypomina trochę teatr marionetek. Gesty-mantry, gesty-zaklęcia, gesty-mające-sprawczą-moc budują niepokojące widowisko. Mamy wrażenie, że postaci na scenie utknęły w rękach lalkarza - okrutnego demiurga, który sieje niepokój i rzuca oskarżenia. Trudno się od tej wizji uwolnić.

Remedium na zły urok

Polubiłam Teatr Mumerus - teatr Wiesława Hołdysa. Teatr, za którym nie stoją wielkie instytucje i nie ciągną krytycy-adoratorzy. Hołdys stawia na wyobraźnię, posługuje się metaforą, nie mówi wprost, nie stawia tez. Przypomina o istocie, o korzeniach teatru - miejscu, gdzie rzeczywistość powinna ustępować kreacji, a aktor staje się szlachetnym kłamcą, genialnym obłudnikiem. Nowy spektakl tego reżysera pt. Jarmark cudów [na zdjęciu] jest drugą, kameralną odsłoną projektu Mit środka Europy: "Jarmark cudów" prezentowanego wcześniej na dziedzińcu Muzeum Etnograficznego. Nawiązuje do tradycji sowiźrzalskiej, czyli sowiego (a właściwie błazeńskiego) zwierciadła - w scenariuszu wykorzystano wywodzące się z tego nurtu anonimowe teksty pochodzące z XVII wieku, takie jak Peregrynacja dziadowska, Nędza z Bidą z Polski precz idą, a także wszelkiego rodzaju magiczne porady, przepisy i zaklęcia. To jeszcze inny rodzaj akrobacji - Hołdys pracuje ze swoimi aktorami posługując się tekstem dla współczesnego użytkownika polszczyzny całkowicie hermetycznym. I czyni to mistrzowsko.

Jarmark to u Hołdysa prawdziwe centrum świata, miejsce, gdzie wszystko może się przydarzyć. Uzdrowienia, iluminacje, kłamstwa, oszustwa, najpospolitsze z przestępstw. Jarmark to miejsce wymiany, przepływu energii, dobra i zła. Kosmicznego spotkania. Hołdys buduje narracje spektaklu wprowadzając widza w dziwny trans. Nie daje mu spokoju ani przez chwilę: hałasy intensywnieją i cichną starannie odmierzone, rytmy nasilają się i opadają, groza miesza się z momentami pogody. A teksty dotykają spraw fundamentalnych: sytości i głodu, zdrowia i choroby, życia i śmierci.

Hołdys ma poczucie humoru, choć początkowo wcale nie jest to oczywiste. Na jarmarku nie wszystko jest prawdą i nie każdy świątobliwy dziad to prawdziwy uzdrowiciel. I nie wszystkie czary i uroki się sprawdzają. Szczerze mówiąc, większość to zupełna blaga. Mam jedno zastrzeżenie - spektakl jest za krótki, trwa niespełna godzinę. Dałabym się tak oszukiwać przez co najmniej drugie tyle czasu. Na scenie Teatru Zależnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji