Artykuły

Kobieta z nazwy i natury

MIMO lata teatry stołeczne nie próżnują. Nie tylko zrywają powoli z pow­szechnym do niedawna - a fa­talnym - obyczajem jednoczes­nych urlopów (zarówno w lip­cu jak i w sierpniu codziennie można znaleźć w repertuarze co najmniej kilka spektakli), ale nawet przygotowały parę pre­mier na koniec sezonu. M. in. Teatr Dramatyczny wystąpił z adaptacją znanej powieści Erskine Caldwella "Jenny" (wydanej w Polsce przez "Czytelnik" w serii "Nike").

Jest to jedna z cenniejszych pozycji w dorobku autora "Dro­gi tytoniowej" i "Poletka pana Boga", w której dają o sobie znać zarówno wielki talent nar­racyjny Caldwella, jędrność i obrazowość języka, plastycz­ność postaci, jak i jego zainte­resowania tematyczne, którym jest wierny w całej niemal swojej twórczości. Terenem, po którym najchętniej się porusza, który penetruje, i w którym ży­ją bohaterowie jego książek, są południowe stany USA. Te re­jony wielkiego kraju, w któ­rym najgorsze zjawiska społecz­ne - obskurantyzm, rasizm i zakłamanie - do dnia dzisiej­szego stanowią powszednie atrybuty życia, a lincz i rewol­wer stały się sposobem regulo­wania konfliktów. Trzy wiel­kie morderstwa polityczne lat ostatnich (których ofiarą byli: J. F. Kennedy, Robert Kennedy M. L. King) są tego jaskrawym, choć nie jedynym dowodem.

Świetny pisarz Caldwell nie jest wielkim oskarżycielem, nie jest namiętnym prokuratorem istniejącego porządku. Jego pió­ro przypomina raczej skalpel chirurga, który odsłania na­brzmiałe schorzenia, częstokroć głęboko ukryte. Caldwell boleje nie tyle nad Ameryką w ogóle, która jest dziś społeczeństwem chorym, ile nad ułomnościami poszczególnych jej obywateli (w postaci różnych przejawów ra­sizmu, fanatyzmu, bądź tylko obojętności na krzywdę i zło). Stara się widzieć w odwadze, rozsądku i humanitaryzmie szla­chetnych jednostek nadzieję od­rodzenia.

Tak tez jest i w "Jenny", hi­storii eks-prostytutki, która jako jedyna osoba w swoim świecie potrafiła przeciwstawić się nieludzkiemu prawu, wystąpić otwarcie w obronie ludzkiej godności, w obronie prześlado­wanej Mulatki. Charaktery­styczne, że podobnie jak Sartre w "Ladacznicy z zasadami" i Caldwell właśnie postać z tzw. półświatka wyposażył w cechy najbardziej ludzkie i ujmujące. Paradoks? Chyba nie tylko. Jenny - kobieta z nazwy i kobieta z natury, istota trochę naiwna i prostoduszna - nawet wtedy gdy stała się "osobą pow­szechnie szanowaną" nie zatraci­ła resztek niezależności. Kryty­cyzmu wobec tzw. przedstawi­cieli miejscowej opinii, których znała lepiej niż ktokolwiek, a co ułatwua jej określona pozy­cja społeczna.

Twórcy przedstawienia "Jen­ny" w Teatrze Dramatycznym (adaptacja Zofii Jaburkowej, reżyseria Witolda Skarucha) włożyli zapewne sporo wysiłku, by nadać spektaklowi żywy kształt sceniczny, odpowiedni rytm i nastrój. Nie wszystko im się udało, można np. mieć pretensję o brak jednolitego sty­lu (pierwsza część widowiska skłania się raczej ku komedii, druga zaś bazuje głównie na tkance tragicznej). Niemniej spektakl ogląda się nieźle, tak­że dzięki paru autentycznym kreacjom aktorskim. Przyznaję, że nie bez pewnego niepokoju oczekiwałem gościnnego wystę­pu Ireny Eichlerówny w roli Jenny. Obawy te aktorka roz­wiała w dużym stopniu sponta­nicznością gry, świetnym pro­wadzeniem dialogu (chociaż na mój gust zagrała Jenny zbyt komediowo). Znakomity pod każdym względem był nato­miast Andrzej Szczepkowski w roli sędziego Milo. W jego krea­cji o lepsze szedł wdzięk sce­niczny i urok osobisty z mae­strią w podawaniu tekstu. Już chociażby dla tej pary warto jeden z letnich wieczorów poświęcić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji