Artykuły

Teatr to znaczy hazard

Najpierw była Hübnerowska wystawa z okazji 10. rocznicy śmierci. Odwiedziła jego teatry - w Krakowie, Warszawie i Gdańsku. Teraz otrzymujemy tom wspomnień przyjaciół i współpracowników, uzupełniony jego listami i felietonami.

2 maja są imieniny Zygmunta. Hübner obchodził je zawsze skromnie. Właśnie tego dnia w warszawskim Teatrze Powszechnym, który założył, spotkali się jego przyjaciele. Pretekstem była publikacja wspomnień o Hübnerze, ich autorami jest czołówka ludzi teatru i filmu. Odczytali je młodzi aktorzy, którym nie dane było spotkać się z pierwszym dyrektorem tej sceny. W ich ustach słowa o Hübnerze zabrzmiały jak przywoływany testament - przesłanie dla ludzi sceny.

Kim był w największym stopniu? Aktorem (zagrał przecież wiele istotnych ról), reżyserem, którego spektakle weszły do historii, a może pisarzem przenikliwie badającym zależności między teatrem a polityką? Ironizował, że liczył na sławę Gary`ego Coopera i popularność Petera Brooka, a potem szybko pożegnał się z tymi marzeniami. "Cóż począć - lubię być dyrektorem" - wyznawał w szkicu Zamiast życiorysu, jakby ze wstydem tłumacząc własną hierarchię swych zajęć. Dla wielu pokoleń ludzi, których spotykał w gdańskim Teatrze Wybrzeże, krakowskim Starym, wreszcie w Warszawie w Powszechnym, stał się dyrektorem idealnym. "Nie spotkałem drugiego takiego dyrektora i chyba nie spotkam. No i bardzo dobrze, na poszukiwania się już nie wybieram" - kończy swe wspomnienie Jan Nowicki. "Umarł ostatni z prawdziwego zdarzenia dyrektor teatru" - podsumowuje Ewa Dałkowska.

Jedno uderza w tych krótkich zazwyczaj tekstach. Współpracownicy Hübnera opisują go jako człowieka, który teatr traktował jak urząd, jak zakład, który przede wszystkim musi pracować. Znaczące, jak jego dyrektorski gabinet w Powszechnym zapamiętał Aleksander Bardini: "To był On. Wszystko na swoim miejscu. Mało mebli, każdy czemuś służy. [... ] Powierzchnia może z dziesięć metrów kwadratowych. Czysto".

Mówił mało. W czasach, gdy wszyscy ze wszystkimi (szczególnie w teatrze) byli na "ty", on zachowywał dystans. Kiedy już komuś składał taką propozycję, w teatrze szybko o tym zapominał. Jego aktorom proste "Zygmunt" również nie mogło przejść przez usta.

Wspomnienia o Hübnerze, szkice i fragmenty korespondencji układają się w kronikę jego niezłomności. Odejścia z teatrów podyktowane były prostą, wręcz oczywistą niezgodą na to, by władza ingerowała w sztukę. Narzucone z góry zwolnienie aktora stawało się możliwe tylko przy jednoczesnym odejściu dyrektora. Cenzorskie zdjęcie spektaklu z afisza podobnie.

A przy tym Hübner nie szukał za wszelką cenę okazji do efektownej politycznej konfrontacji. Zapraszany na przedstawienia Teatru Domowego zazwyczaj odmawiał. Zostawał u siebie w Powszechnym. Stąd łatwiej mu było walczyć o swoje.

Przyznawał po latach, że prowadzenie teatru traktował jako hazard, lubił ryzykować. Dobrze znał jednak granicę, której nikomu nie wolno przekroczyć.

Nigdy nie lubił mówić o sobie. Pytania zbywał półsłówkami, w ostatnim okresie życia, mimo fizycznego cierpienia, pracował, jakby ścigał się ze śmiercią. Operacje, zabiegi, naświetlania traktował jako konieczne "rzeczy do załatwienia". Nie poświęcał im zbyt dużo uwagi. Jeszcze w sylwestra 1988 roku dzwonił do swego teatru, by zmienionym przez chorobę głosem złożyć życzenia zespołowi. Zmarł niespełna dwa tygodnie później.

"Mam nadzieję, że jako jeden z moich dobrych duchów, patrzy teraz na mnie z wysoka i nie wstydzi się mnie" - pisze Wojciech Pszoniak. Pamięć o Zygmuncie Hübnerze to dziś prawdziwe zobowiązanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji