Artykuły

Peszek i zakonnica

Jan Peszek nie zagrał nigdy żadnej roli Witkacowskiej, a przynajmniej takiej, która byłaby znacząca w jego dorobku. A przecież bez trudu można go sobie wyobrazić jako Leona z "Matki" czy prokuratora Scurvy z "Szewców". Teraz nie tylko gra, ale i reżyseruje Witkacego. W Krakowskiej Fundacji Artystów Teatru wystawił z udziałem najmłodszych, tych, którzy byli lub są jeszcze jego uczniami "Wariata i zakonnicę".

Gra oczywiście główną rolę: Walpurga, poety-wariata. To postać wyposażona w typową dla Witkacego rekwizytornię: "alkohol, morfina, kokaina - koniec", czyli męka twórcza prowadząca do samounicestwienia, "nienasycenie formą", "perwersja", a ma sam koniec pojawienie się "bohatera w pełnym zdrowiu koło własnego trupa. Walpurg Peszka nie rozczarowuje. Wciąż za to zaskakuje. Jest furiatem, po chwili zaś zupełnie normalnym, za to bardzo kabotyńskim, poetą; szaleńcem i kimś, kto tylko szaleńca udaje. Zachwyca zdolnością transformacji, plastycznością i organicznością ruchu. Fascynująca jest np. scena, w której Walpurgowi po raz pierwszy zdejmuje się kaftan bezpieczeństwa. Ta etiuda, w której aktor z niesłychaną precyzją napawa się odzyskaną swobodą ruchów, przeradza się niemal w etiudę o wolności.

Bo "Wariat i zakonnica" to sztuka, którą rozumieć można najrozmaiciej. I jako szyderczą groteskę, żart złośliwie wykpiwający freudowską szkołę psychoanalizy. I jako rozważania o tym, gdzie znajduje się granica między normalnością a szaleństwem. Można też rzecz całą potraktować jako dzieło o pozbawieniu swobody jednostki (i to jednostki twórczej) przez złożone z bezdusznych automatów, zmechanizowane społeczeństwo. Wydaje się, że realizatorzy krakowskiego spektaklu skłonili się właśnie ku tej trzeciej interpretacji.

Niezależnie jednak od tego, jak zechce się "Wariata i zakonnicę" odczytać, nie można zapomnieć o tym, że jest to tekst zwarty, wyjątkowo spójny, o płynnie toczącym się, dość precyzyjnym dialogu, często ironicznym i - po prostu - zabawnym.

Inscenizacja krakowska, niestety, tę spójność akcji i potoczystość dialogu ciągle rozbija, nie osiągając zarazem własnej, swoistej formy i rytmu. Kiedy np. Walpurg w I akcie prowadzi rozmowę z Siostrą Anną, ich dialog od czasu do czasu przerywa otwarcie się za kratowanych wrót, za którymi w świetle błyskawic widzimy coś w rodzaju demonicznej pantomimy poruszających się mechanicznie postaci. Inni aktorzy też toczą dialog pełzając, skacząc, tańcząc i - nie wiedzieć czemu - zacierają w ten sposób całą złośliwość Witkacowskiego dialogu. W sumie, mimo znaczącej kreacji Peszka, spektakl pozostawia co najmniej uczucie niedosytu. I nie dlatego, że świat w nim pokazany jest raz zabawny, a raz koszmarny - to akurat byłoby całkowicie zgodne z duchem i stylistyką autora.

P.S. Niestety, nie mogłam wymienić nazwiska aktorki grającej tytułową rolę Zakonnicy. Organizatorzy przedstawienia nie byli łaskawi zaznaczyć w programie (kosztującym 20 tys.), która z dwóch odtwórczyń tej roli - Anna Radwan czy Joanna Żurawska - grała wówczas, gdy oglądałam spektakl. Ja zaś, niestety, nie znam żadnej z tych dwóch, na pewno utalentowanych aktorek.

STANISŁAW IGNACY WITKIEWICZ "WARIAT I ZAKONNICA" reż. Jan Peszek, scen. Jerzy Kalina, mur. Jacek Ostaszewski, choreografia Jacek Łumiński. Krakowska Fundacja Artystów Teatru, gościnne występy na scenie Teatru Studio.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji