Artykuły

Dyskoteka małych emocji

Reżyserka pokazuje swoją wizję "dyskoteki uczuć", którą nosi w sobie każdy człowiek - o "Samsara disco" w rez. Agnieszki Olsten w Teatrze Polskim we Wrocławiu pisze Tobiasz Papuczys z Nowej Siły Krytycznej.

Agnieszka Olsten tworząc spektakl "Samsara Disco", wzięła na warsztat dwa rosyjskie teksty - "Iwanowa" Antoniego Czechowa i "Życie owadów" Wiktora Pielewina. Pomysł zinterpretowania dramatu Czechowa w kontekście współczesnej, modnej ostatnio w Europie powieści wydawał się znakomity. W jednym i drugim utworze nadrzędnym motywem, który tworzy atmosferę i stanowi źródło emocji bohaterów, jest nuda egzystencji. Oba pokazują chęć postaci do uwolnienia się z codzienności - szukają one wrażeń, próbują działać by zmienić swoje życie. Nie mają jednak możliwości i brakuje im odwagi. Ta chęć przebicia się na światło, do prawdziwego świata skontrastowana z wrodzoną bezradnością, powoduje konflikt, który powinien stać się osią ich dramatu. Jak powiedziałby Pielewin, każdy z nas chce lecieć do światła, a ostatecznie ląduje w ciemności.

Agnieszka Olsten również ląduje w ciemności. Mimo że kontekst interpretacyjny jest jak najbardziej interesujący, to oglądając wrocławski spektakl, można się przekonać, że bardzo trudny do sprawnego zrealizowania. Reżyserka nie miała dobrego pomysłu na połączenie obu tekstów. Przeplatanie dialogów bohaterów Czechowa z historią opowiedzianą w "Życiu owadów" ma dwojakie konsekwencje. Po pierwsze powoduje ograniczenie sensów, które można odczytać w "Iwanowie" do jednego narzuconego przez powieść Pielewina. Spłyca to wyraźnie ten dramat, sprawia, że wszystkie postaci pozbawione zostają rozbudowanych motywacji psychologicznych na rzecz jednej tautologicznie powtarzanej przez cały spektakl - "byle tylko wyrwać się do lepszego świata". Po drugie widz może poczuć się zagubiony, gdyż nagle ogląda dwie historie, które poza wspólną wymową interpretacyjną, fabularnie łączy niewiele. Więc słuchamy na zmianę tekstu Czechowa i Pielewina. "Iwanow" pozostaje dość literalnym, choć zredukowanym "Iwanowem", "Życie owadów" to nadal "Życie owadów". Utwór sceniczny napisany przez Agnieszkę Olsten i Bartosza Frąckowiaka to nic więcej niż dwa teksty wrzucone do jednego worka, co bardzo rozczarowuje.

A wszystko z początku wygląda naprawdę obiecująco. Pierwsze kilka scen nie zapowiada nieudanego przedstawienia. Widzimy ascetyczną scenografię składającą się jedynie ze zbudowanego schodkowo w górę podestu, który zmusza aktorów do wspinania się po nim, by zaraz potem z niego zejść, sturlać się, spaść. Świetnie to podkreśla ograniczenie życiowe postaci, niemożność wydostania się z własnej sytuacji. Każda z nich skazana jest na los Syzyfa. Znakomita jest też muzyka Marcina i Bartłomieja Olesiów, która zbliża się do nowoczesnego ambitnego jazzu. Tak samo obsada aktorska nie zawodzi. Szczególnie Michał Majnicz (Iwanow) i Maciej Kozłowski (Lebiediew), którzy w swoich rolach i sposobie gry sytuują się na dwóch biegunach. Pierwszy, którego rozsadza energia, ledwo może się opanować. Drugi cały czas spokojny. Obaj wyrażają niemoc i bunt wobec tej niemocy jednocześnie. Sceny, w których zastygają w bezruchu i ciszy, należą do najjaśniejszych punktów tego spektaklu i świadczą o naprawdę wielkiej klasie obu aktorów. Cały zespół jest też świetnie przygotowany ruchowo. Szkoda jednak, że ten ruch, którego tak dużo w tym przedstawieniu, jawi za wyjątkiem kilku scen, jako niejasny znaczeniowo.

Wszystkie te elementy dobrze funkcjonują jedynie, jeśliby je traktować oddzielnie. Razem nie tworzą spójnej całości. Spektakl Agnieszki Olsten to w zasadzie spektakl pierwszej sceny. Warto zatem poświęcić jej kilka zdań opisu. Postaci biegają w chaosie, pozornie bez celu w rytm piosenki "Gołębi puch" grupy Lombard. Przypomina to ucieczkę i dyskotekowy taniec zarazem i jest to bardzo ciekawe skojarzenie. Zbliżają się do kręgu światła, gdy się w nim znajdą, zaczynają nerwowo poruszać dłońmi. Zupełnie jak ćmy, które w takiej chwili trzepoczą skrzydełkami. I tylko w tej jednej scenie coś jest, jakaś energia, zaciekawienie, które budzi się u widza. Kolejne obrazy powtarzają jedynie sens podany na początku. Całości zaś zupełnie brakuje rytmu. Reszta przedstawienia polega tylko na zapełnianiu pustki, która być może ma odzwierciedlać wypełnianie nudy, której ulegają postaci. Nie wiem jednak, czy dobrze, żeby w dosłowny sposób ulegał jej widz. Nuda w "Iwanowie" jest fascynująca, nadaje światu przedstawionemu efemeryczny klimat. U Agnieszki Olsten jest zwyczajna, trzeba powiedzieć - po prostu nudna, bo użyć innego przymiotnika w tym wypadku nie sposób.

Pokazuje zatem reżyserka swoją wizję "dyskoteki uczuć", którą w sobie nosi każdy człowiek. Szkoda tylko, że mimo przedpremierowych zapowiedzi o spektaklu pełnym emocji widz nie może ich doświadczyć. Dla wielu znaków zupełnie nie można odnaleźć znaczenia. Tezy na temat sztuki postmodernistycznej zaczerpnięte z "Życia owadów", które zgodnie z duchem pisarza brzmią ironicznie, nabierają dla widzów dodatkowego znaczenia. Może to prawda, że w postmodernizmie wiele wolno, może nawet można wszystko, ale warto pamiętać, że każde artystyczne działanie powinno być uzasadnione i nieść jakiś sens.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji