Artykuły

Irena Arkadina Ireny Eichlerówny

Irena Arkadina pojawia się w sztuce późno.

Sporo się tu jednak wcześniej o niej mówi. Jej wejście przygotowuje nader starannie. W warszawskim przedstawieniu większość tekstu wprowadzającego uległa skreśleniu. Po­stać została poprzedzona tylko niewielu naj­bardziej koniecznymi opiniami. Rola stała się przez to bogatsza. Postawiła przed odtwór­czynią jeszcze rozległejsze zadania niż wyzna­czył jej Czechow.

Pominięto więc obszerne fragmenty rozmo­wy Konstantego z Sorinem. Nie wspomina się teraz o próżności i zarozumialstwie Arkadiny ("niech się kto waży w jej obecności pochwa­lić Duse"!). Przemilcza takie cechy charak­teru, jak skąpstwo i uleganie przesądom. Co prawda pomija się też napomknienia o jej szlachetnych odruchach.

Zanim ukaże się na scenie wiadomo, że ma sposób bycia wielkiej gwiazdy. Że chce być młoda i podziwiana. Że trochę się wstydzi swego syna, bo ją postarza. Że może go na­wet kocha, ale może i nie kocha. Mimo tych nie najpiękniejszych cech charakteru Irenie Arkadinie towarzyszy admiracja wszystkich osób bywających w prowincjonalnym rosyj­skim dworku. Jest tu kimś niezwykłym. Od­bijającym od codziennej szarości. Postać po­przedzona dość mglistą legendą, a nie okre­ślona nazbyt wielu realiami stwarza możli­wości dużego bogactwa roli, własnych dopo­wiedzeń, nawet zaskoczenia i niespodzianki.

Irena Arkadina wychodzi na scenę zza ciemnych, niemal czarnych drzew i zarośli. Prowadzi ją Ilia Szamrajew. Jest ubrana w białą suknię ozdobioną różowymi kwiatkami. Na głowie ma biały kapelusz z szerokim ron­dem. Jest odmienna od otoczenia. Inny ma sposób bycia. Inny stosunek do ludzi i spraw - lekko kpiący, ironizujący. Zachowaniem się, spojrzeniem, ripostą a także przemilczeniem ujawnia swój egocentryzm.

Eichlerówna stawia sobie w tej roli dwa zasadnicze zadania: ukazania Arkadiny - ak­torki i Arkadiny - kochanki, matki, siostry. Przy czym ów nawyk grania, chęć wzbudza­nia podziwu, odnoszenia zwycięstwa, błyszcze­nia określa w dużej mierze sposób bycia na codzień. Styl gry w teatrze konwencjonalizuje życie. Jedna jest tylko drobna różnica w stosunku Eichlerówny do obu spraw: stopień ironii i kpiny. Wtedy, gdy mowa o jej teatrze, uśmiech jest rzadszy i mniej złośliwy. Jeśli chodzi o jakąkolwiek inną sprawą - także teatru czy pisarstwa jej syna - przeważnie przemienia się w drwinę.

Po grze Eichlerówny możemy się domyślać, jaki rodzaj aktorstwa reprezentuje Arkadina. Jest to aktorstwo dawne, gwiazdorskie, uzna­jące tak zwane mocne efekty, patos. Głuche na poszukiwania nowego stylu. Na współczes­ne niepokoje. Kiedy Szamrajew zwraca się do niej ze słowami: teatr dzisiejszy upada, pani Ireno, Eichlerówna milczy. Bez drwią­cego uśmieszku, ale i bez zainteresowania. A kiedy na chwilę zaciekawia ją ów niby to letni teatr ogrodowy - w przedstawieniu nie­wielkie podium na proscenium - myśli wtedy nie o eksperymentach syna, lecz o sobie. Wchodzi, wymierza krokiem tę maleńką scen­kę, opukuje laską niczym pachołkowie po­przedzający występy panny George. I oddeklamowuje niewielki fragment "Hamleta". De­monstruje patos, deklamacyjność. Skłania się

w podziękowaniu. Pokazuje, jaka może być naprawdę. Na prawdziwej scenie. Naprawdę?

Monolog Zariecznej nudzi ją. Pobudza do kpiny. Eichlerówna przysiada na pieńku. Słu­cha z niedowierzaniem czy dezaprobatą wpro­wadzenia Konstantego. A po jego wezwaniu nocnych cieni, by otuliły wszystkich snem, odpowiada jakby zrezygnowana: my już śpi­my. Zrazu jednak przysłuchuje się deklama­cji Niny z pewną uwagą. Pełną zdziwienia. Później niechęci. Bo ten rodzaj sztuki dra­matycznej i aktorskiej okazuje się jej obcy. Nie jest to jednak z jej strony dezaprobata bierna. Arkadina spontaniczna i nieopanowa­na z natury kwituje teatr Konstantego żartem. A żart ten jest nader bolesny. Nie wyraża się w reakcji gwałtownej. Polega na spokojnej, ale dosadnie wyakcentowanej ironii słownej. Eichlerówna podchwytuje stosowne słowa z monologu i powtarza je nadając im inne, wy­krzywione znaczenie. Ton podniosły przemie­nia w ton buffo. Powtarza więc słowa będące od razu komentarzem, wyrażające ocenę: strach, groza. Dodaje je Czechowowi. Wzbo­gaca rolę.

Dalsze ironizowanie nowych form sztuki, proponowanych przez Trieplewa, pochodzi już od autora. Oczywiście, jak ostra to będzie iro­nia, zależy od aktora. Eichlerówna uwydatnia nieprzystawalność efektu teatralnego (rozcho­dzi się dym rozpalonej siarki) do podniosłości tekstu. I jeszcze raz dodaje żart od siebie. Po rozkazie Konstantego, by spuścić kurtynę, py­tająco, jakby sama do siebie mówi: "Kurty­na? W ogrodzie?" Znowu wydobywa śmiesz­ność nowych rzekomo propozycji teatralnych.

O własnym aktorstwie napomyka dalej kil­kakrotnie. Czasami i tu pozwala sobie na pewną kpinę z siebie. Ale kiedy indziej jest znów serio. Oto każe Dornowi porównać sie­bie i Maszę. Chce uchodzić za młodszą od Maszy. Za młodą. Przebiega półkolem scenę. Lekko, zwiewnie. Mówi, że mogłaby jeszcze zagrać piętnastoletnią Julię. (Julia jest już do­pisana Czechowowi.) I dostaje zadyszki. Na twarzy ma grymas wyrażający zmęczenie i zniechęcenie. Sprawdza bicie - przyspieszo­ne - serca. A kiedy indziej mówiąc o słowi­ku, który tak samo śpiewa na wysokim drze­wie, jak i w zaroślach, tak rozkłada akcenty znaczeniowe i intonację, że kwestia ta brzmi prawie jak dowcip. Oczywiście tym słowikiem jest ona sama. Jeszcze inna wypowiedź do­tyczy jej występów w Charkowie. Owacji, ja­kie jej tam zgotowano. Tu Arkadina Eichlerówny nie kontroluje siebie. Daje się ponieść zachwytowi nad własną osobą.

Owo aktorstwo Arkadiny, nie zawsze naj­wyższej miary, często pomaga jej w życiu. Przynajmniej w interpretacji Eichlerówny. Tak właśnie, po aktorsku, znakomicie rozgry­wa scenę z Trigorinem. Postępuje wbrew Czechowowi. W oryginale Arkadina błaga Trigorina, by jechał z nią natychmiast do Moskwy. By zostawił na wsi Ninę. Klęka. Całuje go w rękę. Upokarza się. Eichlerówna odgrywa przed Trigorinem scenę jak z melodramatu. Rzuca się na podłogę. W tej pozycji każe so­bie patrzeć w oczy. Jednocześnie przekonuje go, że to właśnie ona rozumie go najlepiej. A gdy uzyskuje zgodę, lekko i zgrabnie wsta­je. Powraca do dawnego tonu i sposobu bycia. I swoim zachowaniem wyraźnie pokazuje, że skończyła swą scenę.

Wzbogaca Eichlerówna tę postać i o inne cechy. Nie należące do emploi wielkiej aktor­ki. Jest zabobonna. Boi się uroków. Stale coś odpukuje. Potrafi już autentycznie poddać się nastrojowi chwili. Pięknu krajobrazu. Nad brzegiem jeziora przy świetle księżyca wspo­mina dawne lata, dawne wydarzenia, dawne romanse. W kłótni z synem przechodzi od za­ciekłości i gniewu do tkliwości i serdeczności. Choć z bratem wykłóca się o pieniądze - jak­że świetnie i tu ironizuje Eichlerówna Arka-dinę, gdy ze słowami: "Nie mam, nie dam pieniędzy" wpada w kwestię Sorina w mo­mencie, gdy on podnosi jej cnoty - ma chwi­le serdecznej i ciepłej troski o niego.

Eichlerówna stworzyła postać bogatą. Nieco odbiegającą od wzoru Czechowowskiego. Jest to postać bardziej z komedii niż z dramatu. I tym właśnie jeszcze mocniej podkreśliła od­mienność Arkadiny od wszystkich pozostałych osób. Stworzyła jej własny świat. Niepraw­dziwy. Pozbawiony autentycznych, wielkich cierpień. Tylko ona jedna pozostaje bez zła­manego serca. Czy jest nam bliska? Na pewno jest bardziej współczesna przez swój kpiący uśmiech.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji