Rodzinna konserwa
Zakonserwować można niemal wszystko: rybki, groszek, kukurydzę. Zanim jednak produkty te zatrzaśnie się w metalowej puszce, muszą one spełniać podstawowy warunek - być świeże. Podobnie dzieje się ze sztuką teatralną. Wkładając ją w sceniczne ramy, trzeba pamiętać, by nie zalatywała już na samym wstępie stęchlizną. A tak się właśnie stało z tekstem Antoniego Słonimskiego "Rodzina", któremu zaaplikowane przez Jerzego Golińskiego konserwanty nic nie pomogły.
Profesor Goło i młodzi artyści
Spektakl rozgrywa się w scenerii wystylizowanej przez Małgorzatę Szydłowską na szlachecki dworek. Na scenie, oprócz typowych dla tego miejsca sprzętów, znajdują się wynalazki hrabiego-majsterkowicza, takie jak na przykład wydający z siebie dźwięk schowek na alkohol. Główną część akcji wyprowadzono na proscenium, gdzie toczą się stolikowe dyskusje. Dzięki temu niewymyślnemu zabiegowi widzowie siedzący z boku mogą podziwiać jedynie plecy aktorów.
Czy można grać plecami? Pewnie i można, tylko że w przypadku komedii ważna jest fizis bohatera, miny i gesty, które nie każdemu dane było zobaczyć. A te w przedstawieniu Golińskiego były najważniejsze, gdyż reżyser starał się ożywić trącącą myszką sztukę zarysowanym grubą kreską humorem i mocną charakterystyką każdej postaci, co wyszło na dobre jedynie chłopom i służącym.
Główni bohaterowie to schematyczne typy, bardziej szeleszczące papierem niż życiową prawdą, podaną tu jako ciąg narodowych i ideologicznych stereotypów. Hans to hitlerowiec wymachujący ręką jak na narodowego socjalistę przystało. Lebenson Radosława Krzyżowskiego jest nastawionym na robienie partyjnej kariery bolszewikiem, Rosenberg (Feliks Szajnert) - Żydem z manierami szlachcica, a małżeństwo Kaczulskich należy do przedstawicieli nowobogackiego społeczeństwa: on (Tomasz Międzik) - chamowaty niezguła, ona (Agnieszka Schimscheiner) - właścicielka pralni aspirująca do roli powiatowej uwo-dzicielki. Całe to towarzystwo spotyka się domu zdziwaczałego szlachciury (Jerzy Goliński), zagrodowego Don Juana, który okazuje się ojcem wielu folwarcznych dziatek.
Wniosek ze zjazdu tej wielorasowej mieszanki jest dość banalny: Polska to kraj różnych nacji i klas, które od wieków nie potrafią się ze sobą dogadać. Raczej mało to odkrywcze, tym bardziej że ukiszone w naszym narodowym, rodzinnym sosie.
Winy należy szukać przede wszystkim w samym tekście, który stracił swą świeżość i zamknął się w puszce zwanej "ramotą".