Stare harfy
Jedno jest pewne: Gustaw Holoubek to reżyser genialny. Świadczy o tym obsadzenie w roli Idalii w "Fantazym" Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej. Zaskakująco równie pewne jest, iż Gustaw Holoubek to potworny teatralny partacz. Dowodem jest obsadzenie w roli Dianny Doroty Nowakowskiej. Można również uznać za genialne to, iż reżyser Holoubek w ogóle sięgnął po "Fantazego", który, choć romantyczny (zresztą przewrotnie, o czym później), to zupełnie współczesny. Partactwo jednak, jak to bywa, dało o sobie znać dotkliwiej niż geniusz i pewnie dlatego "Fantazy" w Ateneum jest doskonale wyprany z sensu. Zamienił się w konwersacyjną komedyjkę niewartą oglądania.
Za każdym razem, kiedy czytam "Fantazego", najbardziej urzekają mnie monologii Idalii. Z pozoru szalona hrabina trzyma w swoich rozedrganych rączkach sznurki poruszające wszystkie intrygi. Jak ktoś powracający z emigracji, z dystansem i wyjątkową trzeźwością ocenia chryję, jaka ma miejsce w domu Respektów. Dramatycznym uwagom dotyczącym stanu państwa ("Ojczyzna ta mre") towarzyszą cięte obserwacje współobywateli. Te zjadliwe spostrzeżenia nie zestarzały się ani trochę. "(...) lokaje, w panów ubrawszy się, wiodą romanse, serca wieszają wzięte - u zegarka; potem poezje piszą - i bilanse handlowe... Taka wielka gospodarka w głowie tych ludzi teraz, że na wszystko jest czas... i miejsce... toteż wszystko blade". Równie złośliwie przedstawiono upodobania i sposób zachowania rodziny Respektów. "Dziki ogród angielski" dostarcza wiecznych utrapień. Kompromituje "romantyczny" gust Respektów, zatopiony w zamiłowaniu do kiczu i tandety, przyjęty jak coś, co się nosi, choć nijak nie pasuje i uwiera ciężki kupiecki charakter. Wszak Respektowie chcą bezpardonowo przehandlować swą starszą córkę za pół miliona złotych, by wydobyć się z długów. Z kolei rozpoetyzowany Fantazy hołduje romantyzmowi wyłącznie jako postawie estetycznej, co nie uszlachetnia jego postępowania. Pociągnięty "byrońskim lakierem szatana", wobec Dianny zachowuje się jak kupiec. Romantyzm Fantazego jest sentymentalizmem, jeśli nie wręcz sentymentalnością. Spowity w welony zatrutej poezji Dandys Dafnicki chłodno i beznamiętnie postanawia kupić Diannę. Oto krytyka romantyzmu, sformułowana przez Słowackiego: podkreślenie różnicy istniejącej pomiędzy romantyczną postawą egzaltowanego estety i szlachetną romantyczną moralnością, czy, jak kto woli, etyką. Kiedy więc teraz wszyscy chadzamy "nakrochmalenie... każdy pół Polaka a pół aktora", kiedy się kupczy wszystkim, co tylko może znaleźć nabywcę, kiedy honor, uczciwość, duma i szlachetność budzą powszechne lekceważenie, "Fantazy" powinien być grany, a widz wychodząc z teatru winien być "człowiekiem ochrzczon".
Tymczasem Holoubek unicestwił swoje przedsięwzięcie w Ateneum już w zalążku. W ramach kosmetyki tekstu, wciąż wątpię czy potrzebnej, dokonał paru skrótów, wykreślił postać księdza Logi i wszystko uprościł. Żeby było kawa na ławę. Drugą rolę - Dianny, znacznie ważniejszą, wręcz fundamentalną dla tekstu, Holoubek zlikwidował przy pomocy wspomnianej już Doroty Nowakowskiej. Ani jej warunki fizyczne - pulchna blondynka, wyglądająca jak pani Dulska na dwadzieścia lat przed tym, kiedy została bohaterką Zapolskiej, ani jej umiejętności warsztatowe nie upoważniają do takiej decyzji obsadowej. To niepojęte, jak można było zrobić taką krzywdę sztuce i aktorce. Pozostali wykonawcy lepiej lub gorzej ratują się, nie wiedząc właściwie co grają i w jakiej sprawie. Ale owo "jakoś" mści się natychmiast i kolejne nieszczęście gotowe. W Ateneum "Fantazy" grany jest jak komedia charakterów, a aktorzy skupiają się na tym, by stworzyć określone typy. I tak na przykład Elżbieta Starostecka w roli Respektowej gra gderliwą i głupawą panią domu, a Marek Kondrat robi z Fantazego fircyka. W ten prosty sposób gubi się sens całego utworu, a aktorzy skoncentrowani na powtarzaniu wypróbowanych grepsów w napięciu wyczekują chichotów publiczności.
Nieszczęścia dopełnia scenografia. Choć z tekstu Słowackiego wynika, że dom Respektów, w którym rozpoczyna się akcja, musiał być pozbawiony wdzięku i smaku, to jednak nie upoważnia do zamurowania małej sceny blejtramami ohydnie upstrzonymi w pląsające postaci rodem z obrazów Poussina. Litościwie te wielkiej urody malunki rozwierają się pośrodku w głębi sceny i zza nich wyziera oszałamiający błękitny horyzont. Z pewnością wart wszelkich pieniędzy jest pojawiający się pod koniec sztuki kamień cmentarny z szarego papier-mache, na którym przyjdzie umrzeć Majorowi (Marian Kociniak).
Jest tylko jedna rzecz wspaniała w całym tym przedsięwzięciu. Gościnna rola Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, która gra Idalię. Aktorka nie zrażając się niezmiennie dobrym scenicznym samopoczuciem partnerów próbuje sama ciągnąć całe przedstawienie. Gra wspaniale, boleśnie przeciwstawiając swój głos, rozumienie tekstu, sposób mówienia wiersza i coś, co określiłbym wyczuciem wymiaru dramatu, w którym bierze udział, grze swoich kolegów, którzy całkiem spokojnie grają sobie jak co wieczór, bez emocji.
Respektowa boi się bardzo, że kontrakt ślubny Dianny nie zostanie podpisany i dom popadnie w ostateczną ruinę. Przyjdzie jej wtedy, jak sama mówi, wraz z mężem i Stellą "grać po kawiarniach w Kijowie na starych harfach". Coraz częściej boję się, że taka przyszłość spotka niebawem większość polskich teatrów i to wcale nie z braku pieniędzy. Teatrowi Ateneum nie pomogą chyba nawet stare harfy. Zwłaszcza, że grać na harfie trzeba umieć tak samo jak grać w teatrze.