Artykuły

Kochanek

Czerwone światło, uderzenia bębna, wysokie obcasy, ognista peruka. Ich dwoje? Czworo? "Kochanek" Harolda Pintera to opowieść o miłości, która potrzebuje gry, jak ryba wody. Ale... czy na pewno?

O sztukach Pintera mówi się, że to komedie zagrożenia. Niby wszystko jest w porządku, a widać wyraźnie, że nie do końca. W na pozór przykładnym małżeństwie, które spędziło razem dziesięć lat, nie wszystko musi być idealnie. Gorzej: najczęściej po prostu nie jest. Oboje nadal się kochają, ale nie są pewni miłości. Co zrobić, żeby było jak kiedyś? Może lekar­stwem jest kochanek? I jakaś nie bardzo elegancka dziwka?

Ważny jest każdy ruch, każde mrugnięcie powieką. Akcji niby niewiele i niby prosta. Bo u Pin­tera to, co najważniejsze, już się wydarzyło. Widz siada, obserwuje bohaterów i - krok po kroku - od­krywa kolejne tajemnice.

Sara (Małgorzata Biniek) i Ry­szard (Jan Jankowski) - szczęśli­we małżeństwo. A jakże wyrozu­miałe! On szykuje się do pracy. Po­spiesznie zjada śniadanie. "Twój kochanek dziś przychodzi?" - pyta. "Przychodzi". Ryszard wróci więc później - żeby nie przeszkadzać.

To jedna z lepszych sztuk Pin­tera. Prawdziwa komedia o praw­dziwych problemach. Mąż wypy­tujący o kochanka, kochanek wy­pytujący o męża: jaki jest, co lubi, dogadalibyśmy się, jak sądzisz? Sara, zadowolona, trochę zanied­bująca domowe obowiązki. Bo kiedy zrobić tę kolację dla męża, skoro po południu był kochanek?

Absolutnie nie mogę zdradzić, co działo się dalej. Bo autor po­stanawia odwrócić kota ogonem, postawić wszystko na głowie, a widza wprawić w osłupienie. Nie ma więc sensu psuć niespodzian­ki.

Powiem natomiast, że warto wybrać się na grudziądzki spek­takl. Wybór dramatu - doskonały. Sztuka jest śmieszna, zupełnie pozbawiona nieznośnego dydak­tyzmu, a jednak można się w niej przejrzeć, jak w nieco skrzywio­nym, niezbyt łaskawym zwiercia­dle.

Scenografia przemyślana. Sia­damy z dwóch stron sceny, trudno właściwie powiedzieć, gdzie przód, a gdzie bok. I dobrze. Pod­glądamy przecież kawałek prywatnego życia, w prywatnym po­koju. Centrum zajmuje łoże mał­żeńskie, na którym raz spoczywa mąż w podkoszulku, innym ra­zem, jak kotka, pręży się Sara.

Kochanek obserwuje ją z fotela. W pokoju jest też barek i stół prze­znaczony na małżeńskie śniada­nia; w sumie kilka miejsc, w których rozgrywa się akcja.

Aktorzy nie każą nam wysłuchi­wać deklamowanego tekstu. Są naturalni, swobodni, po prostu do­brzy. Dla sztuki, która rozgrywa się w jednym miejscu, to bardzo waż­ne. Bo Pintera trzeba uważnie słu­chać. Jego dialogi są znaczące, tajemnicze, z dużym podkładem emocji. I to w spektaklu słychać.

Może tylko niekiedy za dużo jest pauz i przerw mających potęgo­wać napięcie. Nie można narzekać na specjalne efekty: są ciemności i potężna muzyka, światło na prze­mian czerwone i niebieskie. Miga­jące jarzeniówki. Gorzej z ruchem na scenie: bywa, że aktorzy cho­dzą, siadają, kładą się na tapcza­nie, stają przy oknie, piją drinki. Je­śli biorą do ręki bęben i wygrywają na nim ogniste rytmy, to dlatego, że tak życzył sobie sam Pinter.

Koniec narzekania. W gruncie rzeczy to ponad godzina dobrej zabawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji