Artykuły

Pyszne aż gębę wykrzywia

Gdyby komedia Moliera była cytryną, to powiedziałbym, że Krzysztof Zaleski w swoim przedstawieniu wycisnął z niej cały sok i podał widzom do wypicia: pyszne, że aż gębę wykrzywia. No, ale też nikt nigdy nikomu nie obiecywał, że na Skąpcu mamy się wybornie bawić. Z solidnej lektury tekstu wynika coś innego: wizerunek człowieka, który jest zdecydowanie gorzki i ponury, a w gruncie rzeczy tragiczny. Fakt, że wzbudza śmiech, wcale tego tragizmu nie przekreśla, raczej go - paradoksalnie - podkreśla. Reżyser dokonał potężnych skrótów, przedstawienie trwa 70 minut. Mam w tej sprawie tak zwane sprzeczne uczucia. Z jednej strony widzę oczywisty sens i cel odrzucenia tak znacznych partii tekstu: Zaleski szukając esencji Skąpca, jego - by tak rzec - kształtu paradygmatycznego, eliminuje gadulstwo, słowne ornamenty itp. I zgoda na taki radykalizm. Z drugiej jednak strony trochę mi żal - i to wcale nie Moliera, lecz nowego polskiego przekładu, którego specjalnie dla Ateneum dokonał Jan Polewka. Ten przekład w słuchaniu wydał mi się znakomity: zrobiony współczesnym językiem, ale bez zbędnych kolokwializmów, potoczysty i dowcipny, ale wolny od językowych igraszek w guście Barańczaka, wreszcie osadzony w tradycji literackiej - podoba mi się, gdy w polskiej wersji Moliera brzęknie czasem jakieś słówko z Fredry. Posłuchałoby się tego tłumaczenia w całości. Niestety ta ciekawość kłóci się z zamysłem reżysera. Oszczędność tekstu ma poniekąd swój ekwiwalent w równie oszczędnej kompozycji przestrzeni. Scena jest niemal pusta: nieco w głębi, pośrodku stoi ścianka z trojgiem wahadłowych drzwi, które swoim ruchem - raz otwierane gwałtownie, impetycznie, innym razem ledwo uchylane - nadają przedstawieniu specyficzny rytm. Po lewej jeszcze rachityczne drzewko, symbolizujące ogród Harpagona i to właściwie wszystko. Piotr Fronczewski jako Harpagon niemal do końca przedstawienia trzyma tak jednolitą i mocno nakreśloną formę, że wydaje się jakimś żywym emblematem, raczej swoistym hieroglifem skąpstwa niż człowiekiem: stały rysunek sylwetki, długie, rozczochrane włosy, wyblakły, brudny, ale kiedyś chyba kosztowny szlafrok, nie zasznurowane buciska w stylu wojskowych kamaszy (w kostiumach - bardzo dobrych - Zofia de Ines nie trzyma się stylu epoki, choć czyni do niego aluzje). Z takiej oto karykaturalnej figury dobywa się dudniący głos, który również operuje stałą frazą i melodią. Dopiero w finale, gdy Harpagon wygłasza swój monolog, forma pęka i wyłania się człowiek. Długi czas był śmieszny i odrażający, teraz jest tragiczny i nikomu już nie chce się śmiać. Patrząc na Piotra Fronczewskiego trudno pogodzić się z tym, że ten znakomity aktor pojawia się na scenie sporadycznie. Ta nieobecność czy też obecność zbyt rzadka sprawia, że z polskiej sztuki aktorskiej ubywa wyjątkowa i niezwykła barwa. Szkoda. A skoro już o barwach aktorskich mowa: wyrazy podziwu dla Jana Kociniaka. Rola wprawdzie drugoplanowa, ale za to pierwszorzędna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji