Artykuły

Obowiązki

Czy Sienkiewicz był faszystą? - pyta w cotygodniowym felietonie pisanym specjalnie dla e-teatru Rafał Węgrzyniak

Gdy poprzedni premier zacytował "Chorał" Kornela Ujejskiego, większość komentatorów politycznych potraktowała wers "inni szatani byli tam czynni" jako przejaw jego paranoi, po prostu nie znając rodzimej poezji. Ale podobną ignorancję w zakresie rodzimej tradycji demonstrują dziennikarze z działów kulturalnych gazet. Z zapowiedzi i omówień "Trylogii" Henryka Sienkiewicza w Starym Teatrze w Krakowie wynikało, że to utwór niesceniczny, nigdy wcześniej nie wystawiany w teatrze, a jedynie zekranizowany przez Jerzego Hoffmana. Przecież wystarczyło sięgnąć po odpowiednie kompendia, aby się dowiedzieć, że składające się na "Trylogię" powieści natychmiast po publikacji były przenoszone na scenę i to właśnie krakowskiego teatru. W październiku 1885 odbyła się w nim prapremiera "Ogniem i mieczem" w adaptacji Benedykta Filipowicza. W styczniu 1887 zrealizowano "Potop" w przeróbce Józefa Popławskiego. Wreszcie w lutym 1889 odegrano po raz pierwszy "Pana Wołodyjowskiego" w opracowaniu Antoniego Siemaszki. W 1889 całą "Trylogię" wystawiono w Poznaniu. Cenzura rosyjska zakazywała grania powieści Sienkiewicza, bo już w 1886 zorientowała się, że "ukazywanie na deskach scenicznych w żywych obrazach dawnej niepodległej Polski z jej szlachtą i wojskiem" może "tylko wzbudzić w widzach uczucia gorącego patriotyzmu". Dopiero po liberalizacji cenzury w 1905 powstać mogły ich kolejne realizacje w teatrach Kongresówki i na Ziemiach Zabranych.

Sienkiewicz poprzestał na napisaniu w 1900 komedii "Zagłoba swatem". Istniało jednak wiele dramatycznych wersji "Trylogii" przygotowanych przez innych autorów. Najwięcej ich opracował Popławski mający w dorobku "Kmicica", "Azję Tuhajbejowicza", "Hajduczka" i "Małego rycerza". Ponieważ w inscenizacji Jana Klaty po kątach świątyni zmienionej w lazaret wala się słoma, która, jak objaśniał reżyser, jest także pozostałością Chochoła, warto zaznaczyć, że akurat tę postać grał Popławski w prapremierowym przedstawieniu "Wesela" w 1901. Skądinąd Sienkiewicz i Stanisław Wyspiański demonstrowali wobec swych dzieł atencję, podszytą jednak rezerwą. Dla Sienkiewicza jako twórcy literatury popularnej modernistyczna sztuka była zbyt zawiła. Raczej obcy był mu też, przeniknięty ironią i tragizmem, obraz narodowej historii w "Weselu".

Już dawno zauważyłem, że młodzi recenzenci przedstawień Klaty silniej reagują na wykorzystywane przez niego anglosaskie piosenki z kręgu popkultury niż na wystawiane utwory literackie, których wcześniej nie czytali. W tej sytuacji Klata przyjął słuszne założenia, ze należy przedstawić całą fabułę "Trylogii", bo widzowie jej raczej nie znają i trzeba zachować oryginalne dialogi z powieści, żeby publiczność miała szansę je usłyszeć. (Byłem kiedyś świadkiem, jak Stefan Kisielewski egzaminował miłośnika "Trylogii" z ich znajomości). Trawestować czy parodiować można przecież tylko dzieła znane odbiorcom.

W niedawnym sporze między obrońcami narodowej tradycji a progresistami, utrzymującymi, że jej odrzucenie jest warunkiem modernizacji Polski, o to, czy podstawą tożsamości powinna być "Trylogia" czy raczej "Trans-Atlantyk" Witolda Gombrowicza, Klata poparł tych pierwszych. Ale z właściwą sobie przewrotnością, wystawił "Trylogię" na scenie opanowanej przez reprezentantów Synczyzny także dosłownie w niedawnej realizacji "Trans-Atlantyku". Chyba nieprzypadkowo obsadził w roli apostaty i heretyka, Janusza Radziwiłła, twórców, którzy wprowadzili "Trans-Atlantyk" do polskiego teatru w 1981, gdy po sierpniowej rewolcie Polska przypominała oblężony Zbaraż: Jana Peszka wcielającego się w Goznzala i Mikołaja Grabowskiego - odtwórcę narratora i reżysera. Klata raczej nie musiał przekonywać do swego przedsięwzięcia Grabowskiego, który zainicjował w Starym rewidowanie sarmatyzmu, a sam niegdyś poprzez "Trans-Atlantyk" dotarł do "Pamiątek Soplicy" i "Listopada" Henryka Rzewuskiego czy "Opisu obyczajów" ks. Jędrzeja Kitowicza. Lecz Klata napomknął, że musiał pokonywać opór osób uznających "Trylogię" - w ślad za Stanisławem Brzozowskim czy Adamem Michnikiem - za przejaw ksenofobicznej ideologii endecji i dzisiejszych środowisk narodowo-katolickich.

Wprawdzie kilka lat temu pomyliłem się sugerując w "Notatniku Teatralnym" powinowactwa Klaty z "Frondą", bo okazało się, że bliżej mu do "Krytyki Politycznej". Ale zaryzykuję tezę, że w obozie twórców dokonujących rewolucji w rodzimym teatrze pełni on niekiedy rolę konia trojańskiego jako postmodernistyczny Polak-katolik pomiędzy dekonstrukcjonistami, lewakami czy feministkami. Karol Irzykowski w "Słowie i czynie" ubolewał, że w okresie modernizmu, gdy zdawało się, iż zatriumfował przybyły z Niemiec Stanisław Przybyszewski skupiony na penetrowaniu seksualności, pojawienie się Wyspiańskiego spowodowało regres do tradycji polskiej kultury. Klata jest bodaj jedynym reżyserem z jego generacji mającym już w dorobku inscenizacje "Fantazego" Juliusza Słowackiego, "Janulki" i "Szewców" Witkacego, "Sprawy Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej, wkrótce zaś ma zrealizować "Ziemię obiecaną" Władysława Reymonta. Wprawdzie w jego spektaklach dominowały "sample i skrecze mentalne" zawierające komentarz do współczesności, ale były one dialogiem z rodzimym dziedzictwem i historią opartym na - bynajmniej nie bezkrytycznej - identyfikacji z nimi. Zawsze więc pamiętał o swych obowiązkach wobec ojczystego języka i literatury. Niedawno zacytował zdanie Cypriana Norwida, które umieścił w dekoracji swego debiutanckiego przedstawienia: "Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek". Skoro ceni Norwida, powinien wkrótce wystawić w Warszawie "Za kulisami" wraz z "Tyrtejem", jak niegdyś Wilam Horzyca.

Również inni młodzi reżyserzy uprzytamniają sobie, iż mają obowiązki wobec własnej kultury, szczególnie w sytuacji, gdy powołane do podtrzymywania jej tradycji dwa teatry Narodowe, w minimalnym stopniu grają klasyczny repertuar. Niedawno Michał Zadara - nie tylko w wywiadzie wydrukowanym w najnowszym "Notatniku Teatralnym" - ujawnił plan wyreżyserowania wszystkich dramatów Słowackiego i całych "Dziadów" Adama Mickiewicza. Jednak trudno mi się przekonać do projektu inscenizacji opartych na kompletnych edycjach niedokończonych tekstów dramatycznych. Obawiam się, że mają one głównie dowieść, iż romantyczni poeci byli prekursorami teatru postdramatycznego. Przy tym Zadara pewnych pisarzy i dramaty stara się wyeliminować z kanonu. Namawiany przez córkę Leona Schillera do inscenizacji "Nie-Boskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego oświadczył jej, że nie zamierza "wystawiać tego antysemity". Rozumiem, że w trakcie studiów w USA wpojono Zadarze polityczną poprawność. Lecz przypuszczam, że się nie orientuje, co o profetycznym charakterze sceny z Przechrztami z perspektywy udziału Żydów w dwudziestowiecznych rewolucjach pisał Czesław Miłosz w "Odwrocie Krasińskiego" albo jak rozegrał ją Konrad Swinarski w Starym Teatrze.

W duchu politycznej poprawności także większość recenzentów krakowskiej "Trylogii" dopatruje się w niej wyłącznie demaskacji polskiego nacjonalizmu i antysemityzmu czy katolickiego fundamentalizmu. Nie zdziwiłbym się, gdyby Zadara orzekł dobitnie, że Sienkiewicz był faszystą, bo często stosuje ten epitet. Nawet wobec widzów, którzy wyszli z jego spektaklu i w ten sposób "stali się przedmiotami faszyzmu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji