Artykuły

"Parady" bez blasku

Teatr im. Jaracza w Łodzi (scena Teatru 7.15): PARADY Jana Potockiego. Przekład: Józef Modrzejewski. Inscenizacja i reżyseria: Ewa Bonacka, scenografia: Władysław Daszewski muzyka: Witold Rudziński, układ pantomim: Witold Borkowski, układ pojedynków: Bronisław Borowski. Premiera dn. 6 grudnia 1968 r.

Odkrycie literackie, jakim była publikacja "Parad" Potockiego w "Dialogu" przed niespełna 11 laty, potwierdziła ich inscenizacja w Teatrze Dramatycznym m. st. Warszawy w listopadzie 1958 r. - dzieło Ewy Bonackiej, Władysława Daszewskiego i Witolda Borkowskiego. Z tego odkrycia jednak teatr polski - jak dotąd - korzysta dosyć nieśmiało. W ciągu 10 lat, jakie minęły od warszawskiej premiery, kilka zaledwie teatrów pokusiło się o wystawienie miniaturek autora "Rękopisu znalezionego w Saragossie"; większość wolała zrezygnować w słusznym przekonaniu, że "Parady" nie są łatwe ani dla widza, ani dla aktora.

Wyrafinowane pod względem literackim klejnociki persyflażu i parodii wymagają od wykonawców - poza talentem - wszechstronnych umiejętności. Arcydziełko, jakim było warszawskie przedstawienie "Parad", doskonałość swą w niemałym stopniu zawdzięczało wykonawcom. Można też dziś już zaryzykować twierdzenie, że indywidualności i dyspozycje aktorskie sugerowały często inscenizatorom taki właśnie a nie inny kształt widowiska, ujęcie postaci, rozwiązania sceniczne. Nic dziwnego, że zachowaliśmy to przedstawienie w pamięci jako jedno z najwdzięczniejszych zjawisk w naszym powojennym teatrze.

Ostatnio z premierą "Parad" wystąpił łódzki Teatr im. Jaracza (na scenie 7.15), powierzając realizację twórcom warszawskiej inscenizacji. Była więc okazja do jakże interesującej konfrontacji pierwotnej koncepcji widowiska z możliwościami i dyspozycjami nowego zespołu aktorskiego. Była, ale niestety odnosi się wrażenie, że z okazji tej nie skorzystano. Łódzki spektakl jest po prostu kopią warszawskiej inscenizacji - zręczną zapewne i nie pozbawioną zalet, ale przecież kopią. Nie znaczy to bynajmniej, że "Parady" w klasycznym niemal kształcie - bo za taki można uważać ich pierwszą inscenizację - zestarzały się, że dziś ich już tak grać nie można. Że tak nie jest, świadczy chociażby niezwykle życzliwe przyjęcie i przychylna ocena łódzkiej krytyki.

Obawiać się jednak należy, że powielając najbardziej nawet "klasyczne" inscenizacje łatwo zubożyć teatr. Narzucając aktorowi mechaniczne naśladownictwo (często w dodatku nieznanego pierwowzoru) osiąga się efekty zewnętrzne; pozostaje schemat i konstrukcja, lecz ich sens wewnętrzny, nastrój, emocjonalne zaangażowanie wykonawców usuwają się na dalszy plan, by niekiedy nawet całkowicie się ulotnić. Można w ten sposób zbudować oczywiście spektakl sprawny i gładki, ale wątpić należy, czy zdoła on porwać i oczarować widzów. Więcej nawet: bezduszne i mechaniczne powielanie schematu inscenizacyjnego może ich zniechęcić nawet do... "Kramu z piosenkami". Co już się zresztą stało...

W łódzkim przedstawieniu "Parad" urok świeżości, dowcip i urodę zachowały dekoracje i kostiumy Władysława Daszewskiego. Gilem lirycznym i nieco melancholijnym był Henryk Jóźwiak; nic dziwnego, że "pantomima sentymentalna" "Gil zakochany" jest też chyba najładniejszym fragmentem przedstawienia. Sławomir Misiurewicz z humorem prezentuje Kasandra poczciwego acz niezbyt mądrego; Zerzabella (Alicja Krawczykówna) i Leander (Andrzej Herder) nie mają też z nim nigdy zbyt wiele kłopotu. Zbigniew Jabłoński okazał umiejętność transformacji jako Ojciec aktora i Doktor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji