Artykuły

"Muszę w teatrze gadać"

Jest taki test psychologiczny, nazywany testem Rorschacha. Na podstawie tego. jak badany interpretuje tablice z czarnymi i kolorowymi plamami, wyciąga się wnioski dotyczące jego osobowości i inteligencji. W przypadku recenzentów nie trzeba zapewne podobnych sztuczek przeprowadzać, bo sami swoimi tekstami dostarczają wystarczająco dużo materiału do analiz. Na przykład, gdyby wziąć recenzje, które ukazały się po premierze "Kartoteki" Tadeusza Różewicza w Teatrze Narodowym... Broń Boże, nie chcę wchodzić w rolę domorosłego psychologa, który ośmielałby się to i owo wnioskować na temat swoich kolegów po piórze. Interesuje mnie raczej to, co w przedstawieniu Kazimierza Kutza zobaczyli, a czego ja dostrzec jakoś nie mogłem.

"Kartoteka" w reżyserii Kazimierza Kutza to pierwsze przedstawienie w odrodzonym Teatrze Narodowym, które analizuje polską współczesność."

"Oglądając znakomite przedstawienie Kazimierza Kutza, pomyślałem sobie, że "Kartoteka" Tadeusza Różewicza niepostrzeżenie stała się tym. czym od dawna jest "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego. To barometr ukazujący nastrój polskiego społeczeństwa. Według Kutza, wskazówka tego barometru gwałtownie dziś opada - reżyser nie oszczędza nikogo."

"(...) premiera w Narodowym potwierdziła, że "Kartoteka" oparła się burzom dziejowym, co więcej, jej aktualność stała się niemal krzycząca."

Te fragmenty recenzji zdumiewają zgodnością, choć pochodzą z dzienników, które zwykle chyba tylko w prognozach pogody się nie różnią. Gdy usłyszałem ten chór pochwał pod adresem "Kartoteki" w Narodowym, wstąpił we mnie duch przekory gombrowiczowskiego Gałkiewicza i musiałem zakrzyknąć: jak jest aktualna, jeśli nie jest aktualna? "Kartoteka" Kutza stara jest jak otwierający i kończący spektakl "Siwy włos" śpiewany przez Mieczysława Fogga. Kutz wyreżyserował sztukę Różewicza tak, jak mógłby to zrobić 40 lat temu na prapremierze. Nawet scenografii nie musiałby zmieniać. Żelazne łóżko Bohatera na środku sceny, stary kredens, szafa z jabłkami na górze, nie używany zlew, doniczki i ciemne tło. z którego wyłaniają się i gdzie znikają niczym senne zjawy postaci nawiedzające Bohatera. Ich kostiumy też jakby z epoki. Każdy niemal szczegół obyczajowy w "Kartotece" obciążony jest przez czas powstania dramatu. A Kutz jakby ostentacyjnie to lekceważył, ba, wykorzystując dawny szlagier w ilustracji muzycznej wprowadził do spektaklu lekko sentymentalny nastrój.

Zasadniczym problemem "Kartoteki" jest jednak historyczność postaci Bohatera. Niestety nie da się nadal oddzielić od niej doświadczeń pokolenia, z których Różewicz zbudował biografię Bohatera. A po 40 latach nie nabrały one jeszcze cech uniwersalnych. Fiszek w tej kartotece nie można dowolnie wymieniać. Widz, gdy słyszy, jak Bohater zwierza się Wujkowi: "Klaskałem". musi sobie zadać pytanie: co to dzisiaj znaczy? Niektórzy z recenzentów sugerowali, że Bohater w przedstawieniu Kutza ma w swoją biografię wpisane doświadczenia ostatnich lat: Solidarność, stan wojenny, upadek komunizmu. Wyjątkowo to jednak trywialny sposób kojarzenia. Nie da się bowiem na równi postawić partyzanckich przeżyć Bohatera z "konspirą" w wojnie "polsko-jaruzelskiej" ani zaangażowania w Solidarność z "klaskaniem" PRL-owskim władzom. Nie doprowadzajmy własnej historii do absurdu. Recenzenci powtarzali za Kutzem jak za panią matką, że "Kartoteka" jest "probierzem, bo przepytuje i świat dzisiejszy". I wychodzi na to, że w naszych historycznych i osobistych rachunkach powtarzają się te same wyniki. Ale może należałoby się zastanowić, co w naszym życiu duchowym jednak w ciągu ostatnich 40 lat się zmieniło. Twierdząc, że nic się nie zmieniło, dajemy dowód anachronizmu myślenia, który sami piętnujemy. Trzeba uważniej rozejrzeć się wokół. 38-letni facet na przełomie lat 50. i 60. mógł mieć powody do spleenu. Jego rówieśnik może dzisiaj popaść w podobny stan, ale już tylko na własne życzenie. Mnie też czasem nie chce się wstać z łóżka, ale jakoś nie czuję powinowactwa z Bohaterem "Kartoteki".

Zbigniew Zamachowski ma co prawda tyle lat co Bohater, ale widać wyraźnie, że w wielu miejscach nie bardzo wie, jakie znaczenia nadać swojej roli. Sceny, w których ujawniają się historyczne doświadczenia Bohatera, aktor pokrywa efektami komicznymi. Tak jest np. gdy chowa się pod łóżko na dźwięk wybuchu bomby, a Chór wyciąga go za nogi. Gdy mówi do niemieckiej dziewczyny: "Widzi pani, ja jestem uwalany w błocie, we krwi... pani ojciec i ja polowaliśmy w lasach", pada następnie w objęcia Magdaleny Warzechy i okazuje się, że jest o głowę niższy. Najbardziej przekonująco w ustach Zamachowskiego brzmi jednak kwestia: "Nie chce mi się gadać. Muszę tu w teatrze gadać bez przerwy".

Reżyser opowiadając w różnych miejscach o "Kartotece" podkreślał jej vis comica. "Odnosi się wrażenie, że czas krystalizował "Kartotekę" w drapieżną komedię" - napisał Kutz w programie do przedstawienia. I rzeczywiście śmiech dość często wybucha na spektaklu w Narodowym. Ale gdyby dokładnie się weń wsłuchać, to okazałoby się, że publiczność najbardziej bawią surrealistyczne, absurdalne dowcipy Różewicza, np. w scenach z rodzicami, z Tłustą Kobietą (Ewa Ziętek) czy egzaminu maturalnego. Śmieszą, bo odwołują się także do egzystencjalnych doświadczeń człowieka. Ten komediowy czy zgoła kabaretowy (ale na pewno nie drapieżny!) ton łatwo podchwytują aktorzy w Narodowym. O Zamachowskim była mowa. Wyraźnie komiczną kreską rysują swoje postaci także Jan Englert (Ojciec), Teresa Budzisz-Krzyżanowska (Matka), Jerzy Łapiński (Pan z Przedziałkiem) i parodiujący wschodnie "zaciąganie" Marek Barbasiewicz (Nauczyciel). Na niektóre role aktorzy, a może reżyser, nie mieli pomysłu. Chór (Andrzej Blumenfeld, Józef Duriesz, Zbigniew Bogdański) zdawał się zbędny, ale chyba tylko Krzysztofowi Kieślowskiemu udało się znaleźć genialny pomysł na obecność Starców: umieścił ich w telewizorze (posługując się zresztą Chórem z telewizyjnego spektaklu Konrada Swinarskiego).

Kutz czasami wygrywa w przedstawieniu nutę nieco bardziej serio, odwołując się zresztą do wartości, które zwykle w swej twórczości kultywował. Chandrę Bohatera psują najbardziej ludzie prości: Wujek (Michał Pawlicki), Chłop (Wojciech Malajkat) i Górnik (Czesław Lasota). Również Sekretarka (Joanna Kwiatkowska-Zduń) - "dupa" Bohatera - w pewnym momencie z dystansem odnosi się do jego chimerycznych nastrojów: "Jak to dobrze, że my dźwigamy i rodzimy życie...". W tym wyznaniu jest kobieca przewaga, mądrość, którą Kutz zdaje się szanować. Parę zdań Sekretarki ma wyraźnie liryczny wydźwięk, podkreślony zresztą muzyką (oprawy muzycznej spektaklu też bym się czepiał, bo ma ona nazbyt ilustracyjny charakter, pojawienie się kolejnych postaci zaznaczone jest odpowiednim motywem, a da się tu wysłyszeć i pieśń religijną, i masową, i cytaty z klasyki - wszystko trochę od Sasa do Lasa, a na dodatek nieładnie wyciszane).

*

Trudno nie wyrazić zdziwienia, że Kazimierz Kutz sięgnął do "Kartoteki", skoro kilka miesięcy wcześniej Teatr Telewizji pokazał w jego reżyserii "Kartotekę rozrzuconą". Sam Tadeusz Różewicz uzasadniając pomysł ponownego "przerobienia" swej klasycznej sztuki powiedział, że "Kartoteka" "przez ciągłe wystawianie dostała sklerozy". I w "Kartotece rozrzuconej" mamy całe mnóstwo zaktualizowanych znaczeń. Różewicz miał świadomość, że jego Bohater się zestarzał, toteż postać rozbił na dwie osoby: Bohatera I - bardzo starego, z brodą, na wózku, i Bohatera II - młodego, który przejął sporą część roli z dawnej "Kartoteki", ale odciążonej historycznie. To, co Różewicz zmienił w swej sztuce, usunął, dodał, właściwie stawia pod znakiem zapytania sens jej inscenizacji w wersji znanej z lektury. Przynajmniej na jakiś czas. No, bo zabawniejsze wydaje się, jeżeli dzisiaj Bohater jest posłem na sejm, a nie dyrektorem operetki narodowej. Zrozumiałe, że w Paryżu kupił samochód, a nie mydełko. Nie dziwota też, że Starzec na egzaminie maturalnym poproszony przez Nauczyciela czyta z gazety program telewizyjny, a nie jak dawniej list czytelniczki Przyjaciółki. Te i bardzo wiele innych zmian pokazują, że Różewicz czuły jest na szczegóły obyczajowe i nie da się "Kartoteki" umieścić w przestrzeni całkowicie uniwersalnej. Wydaje się nawet, że w "Kartotece rozrzuconej" w jeszcze większym stopniu do głosu dochodzą współczesne realia niż w "Kartotece" z roku 1960. Ma w pełni rację Zbigniew Majchrowski, gdy twierdzi, że nowa wersja jest pamfletem na polską rzeczywistość lat 90. Z jej "szumów, zlepów i ciągów" Różewicz buduje swoją najnowszą sztukę. Jest w niej satyra, ale i poezja, jak choćby we fragmencie z gazetowymi ogłoszeniami: "Absolutnie Absolutny Absolut". Różewicz ośmiesza, szydzi, ale też niemal patetycznie pragnie poruszyć sumienia, gdy np. do sceny sejmowej wprowadza kazanie księdza Skargi i Głos Marszałka Piłsudskiego z Zaświatów. "Sekwencje sejmowe nie są tylko kpiną i satyrą z groteskowego kształtu nowej demokracji, choć element parodii jest wyraźnie obecny. Ze zbitki różnych języków parlamentarnych, tych historycznych i współczesnego, rodzi się niepokój, ton tragiczny. Kazimierz Kutz ten ton przestrogi oczywiście zachowuje. Nie tylko dlatego, że pozostaje wierny literze tekstu w sposób wręcz pedantyczny. Wierny pozostaje duchowi sztuki, czyli jej moralnemu przesłaniu" - napisała o Kartotece narzuconej Elżbieta Baniewicz w nowym wydaniu swej ciekawej książki poświęconej twórczości Kazimierza Kutza. Mimo wszystko wydaje mi się, że telewizyjnemu spektaklowi zabrakło siły, która dotknęłaby do żywego współczesną publiczność. Widać to było po reakcjach na premierę, o wiele słabszych niż po pamiętnej realizacji Różewiczowskiego "Do piachu". Sprawiedliwość trzeba jednak oddać aktorom zaangażowanym do widowiska, zwłaszcza dwóm Bohaterom: Krzysztofowi Globiszowi i Jerzemu Treli.

Kazimierz Kutz jest, jak do tej pory, jedynym polskim reżyserem, który nie przestraszył się zapisu Różewicza, że nowa "Kartoteka" nie jest przeznaczona do realizacji. Swoją drogą ciekawe, jak wyglądałaby inscenizacja "Kartoteki rozrzuconej", przygotowana przez Krzysztofa Kieślowskiego, gdyby doszło do niej w Teatrze Narodowym, tak jak planował Kutz, gdy przez moment był dyrektorem tej sceny.

Szansą "Kartoteki" w przyszłości jest, jak sądzę, kompilacja obu wersji, a nie granie ich osobno. Pamiętajmy zresztą, że tekst "Kartoteki" wydrukowany w "Dialogu" w 1960 roku obrósł w wiele nowych epizodów. Nie było w nim przecież scen z Górnikiem, z Przyjacielem z Dzieciństwa, z Młodym Mężczyzną, z Gośćmi w Cyklistówce i w Kapeluszu, a nawet z Chłopem. "Kartoteka"jest rzeczywiście by użyć formuły Zbigniewa Majchrowskiego powtórzonej za Umberto Eco - "dziełem w ruchu". Myślę, że gdyby "rozrzucenia" sztuki Różewicza podjęli się tacy reżyserzy jak Jerzy Jarocki czy Jerzy Grzegorzewski, powstałoby dzieło fascynujące, rzeczywiście niosące znaczenia, których krytycy, a zapewne i widzowie, oczekiwali po inscenizacji Kazimierza Kutza. Ta w Narodowym nie jest niczym innym, jak "po bożemu" zrobioną lekturą szkolną i zaklęcia recenzentów nic tu nie zmienią.

A wracając do testu Rorschacha... Poddałem się mu i ja pisząc tę recenzję. Być może nie dostrzegając różnych treści spektaklu w Narodowym dałem dowód tępoty. Pocieszam się wszakże tym, że podobne wątpliwości do spektaklu Kazimierza Kutza zgłosiła i Maryla Zielińska w "Didaskaliach", i Jacek Sieradzki w "Polityce", i Jakub Janiszewski w "Życiu Warszawy". A w ogóle to pewnie łatwiej interpretować plamy niż przedstawienia teatralne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji