Artykuły

My w stop-klatkach

"Fotografie" w reż. Pawła Kamzy w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Bartłomiej Rodak w Konkretach.

Na spektakl trafiłem przypadkiem. Podczas spaceru po Rynku zatrzymał mnie teatralny "naganiacz". A siłę sugestii miał tak wielką, że pozostało tylko wybrać termin. Nie żałuję, bo mogłem podziwiać nasze zjawiskowe aktorki. Ale to tylko jeden z powodów, dla których mówię: Warto było i już!

Wstyd się przyznać, ale na Scenie na Piekarach byłem po raz pierwszy. Wiem jednak, że na pewno nie ostatni. Nie wiem natomiast, czy to dobrze, czy nie, że tę mało teatralną na pierwszy rzut oka, a w rzeczywistości idealną do robienia teatru przestrzeń z blokowiskiem w tle, poczułem będąc widzem właśnie "Fotografii".

Krytyk nie jestem, a szczególnie kiepsko czuję się w roli recenzenta sztuki teatralnej, więc mądrości pozostawiam tym mądrym. Powiem za to, co myślę. A było przede wszystkim śmiesznie. W sposób czasem groteskowy przedstawiono tu ludzkie tragedie - oto najkrótsza charakterystyka spektaklu.

Dlaczego "Fotografie"? Mądrzy piszą, że to przenośnia, bo nikt w spektaklu nie ogląda zdjęć, nikt też nie biega z aparatem. To widz ogląda fotografie. Takie stop-klatki Polski i Polaków. Czasem pozowane, czasem nie - i wtedy dopiero są prawdziwe. Ale w obu przypadkach, niestety, tragiczne.

Owe zdjęcia widownia "pstryka" na prowincjonalnym dworcu kolejowym i w pociągu, gdzie spotyka się siedem przypadkowych kobiet. Bywają też mężczyźni, ale to tylko dodatek, choć istotny, do damskich rozmów. A te, jak to w pociągu, są o wszystkim i o niczym.

I tak na przykład słyszymy historię kobiety molestowanej w dzieciństwie przez ojca, która z dumą mówi o śmierci "tatusia", a do dziś ma kłopot ze znalezieniem męża. Przyznaje nawet, że mógłby być nim ktokolwiek, byle by tylko był. Czy też asystentki wojewody po dwóch aborcjach, która przez telefon prosi syna, żeby kupił jej sztuczne łzy, koniecznie szwajcarskie, bo akurat wybiera się na pogrzeb... wojewody. Albo konduktorki szukającej mężczyzny, który pokochał by ją prawdziwie, czy niespełnionej i zdesperowanej malarki, która wciąż myśli o cappuccino z marcepanem, częstując przy tym towarzystwo swą rozległą znajomością francuskiego.

Poruszono też wątek trudny, ale ważny, bo antysemityzm to nie mit, lecz realny problem. I dowiadujemy się na przykład, że Żydem jest się raczej po matce, a w sytuacji, kiedy pada to słowo, każdy każdego podejrzewa o takie właśnie pochodzenie.

To satyra na nas samych. Czasem na poszczególnych "fotografiach" widzimy siebie, jak w zwierciadle. Do przemyślenia... I chociaż tematy w spektaklu bardzo poważne, opowiedziano je z ironią, jak w karykaturze. Dlatego widownia raz po raz wybuchała śmiechem, a na koniec aktorzy trzykrotnie wracali, bo owacjom nie było końca.

Jako widz teatralny sporadyczny, polecam i zachęcam. Jako znawca teatru, który rozebrałby tę sztukę na atomy, skrytykował lub wychwalił poszczególne jej elementy, nie mam zdania. Dlaczego? Wyjaśniłem na wstępie.

Na koniec powiem krótko. Podobało mi się. Sensownie spędziłem 80 minut. Polecam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji