Artykuły

Guleghina udusiła dyrygenta

Wykonanie sceny czytania listu, którą zostawiła na koniec koncertu, było wokalnym majstersztykiem i wielkim popisem: długie frazy, piękne legato, potężne forte i delikatne piana, rozległa skala w każdym rejestrze pełna blasku i mocy - o koncercie gwiazdy MET Marii Guleghiny w Łodzi pisze Michał Lenarciński na swoim blogu.

Długo oczekiwany koncert Marii Guleghiny zelektryzował łódzką publiczność tak silnie, że klaskała bez opamiętania, przerywając w połowie arię Elwiry z "Ernaniego" oraz pierwszą arię Lady Makbet, z "Makbeta" naturalnie. Dobrej opinii widzom takie reakcje nie wyrobiły, gorzej, że nie uwolnili się od gafy pracownicy Filharmonii Łódzkiej, którzy jeszcze przed końcem koncertu (została jedna aria) wyszli na estradę z kwiatami podziękować wykonawcom.

Muszę przyznać, że trzeba zimnej krwi i poczucia humoru zarazem, by wytrzymać takie natężenie faux pas. Ale Maria Guleghina, urodzona przed 50 laty w ZSRR, nie takich "cudów" musiała w życiu doświadczać. I z wdziękiem, uśmiechem na ustach i niekłamaną sympatią, po zaśpiewaniu wielkich dziesięciu arii, z jakich ułożyła program koncertu, dodała jeszcze cztery bisy. Licząc średnio - niby niemądra statystyka, ale efektowna - Guleghina zaśpiewała w Łodzi przynajmniej dwie całe opery "pod rząd". I to jak!

Artystka obdarowana została przez los piękniej barwy, mocnym głosem, a technika, jaką zdobyła, daje jej nieograniczone możliwości śpiewania partii sopranów spinto i dramatycznego. I muszę przyznać, że im bardziej dramatyczne śpiewanie, tym wspanialej Guleghina to robi. Niemal jak pod mikroskopem było to dostrzegalne, gdy po niewygodnej dla niej, "ruchliwej" stretcie "Tutto sprezzo" zaśpiewała "Vieni t'afretta" z I aktu "Makbeta". Po jasnym, delikatnie wibrującym w koloraturach głosie Elwiry, Guleghina w mgnieniu oka przyciemniła barwę, "rozszerzyła" głos i dała interpretację wstrząsająco dramatyczną. Wykonanie sceny czytania listu, którą zostawiła na koniec koncertu, było wokalnym majstersztykiem i wielkim popisem: długie frazy, piękne legato, potężne forte i delikatne piana, rozległa skala w każdym rejestrze pełna blasku i mocy.

Charakterystyczna dla śpiewania Guleghiny jest większa dbałość o siłę wyrazu, niż precyzję intonacji. Nie raz zdarzyło się, że śpiewaczka "podnosiła" zaczęty niżej dźwięk, w bardzo dla siebie niewygodnej arii Butterfly "Un bel di vedremo" (w środkowej części kompozytor nie pisze długich fraz, "szatkuje" arię krótkimi, urywanymi, pełnym emocji wypowiedziami) zmagała się z materią, a dodatkowo z orkiestrą.

Bo, niestety, orkiestra pod batutą Carla Montanara, występu z Guleghiną do sukcesów zaliczyć nie może. I to nie tylko dlatego, że zabrakło precyzji (w kilku przypadkach było to nawet jaskrawe), ale i ducha. Znakomicie podczas recitalu Andrzeja Dobbera zagrana uwertura do "Mocy przeznaczenia", podczas koncertu Guleghiny nie była nawet cieniem poprzedniego wykonania. Guleghina nie ułatwiała zadania, bo trzeba przyznać, że artystka często (i chyba nieoczekiwanie) stosuje własne tempa. No, ale dyrygent od tego, by oddychał razem z nią i orkiestrą. Montanaro, niestety, miewał bezdechy. Ale i tak z filharmonii wyszedłem zachwycony Marią Guleghiną. Już nie mogę doczekać się następnego koncertu w cyklu "Gwiazdy MET w Łodzi".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji