Artykuły

Taki los aktora

Jutro "Miłość - to takie proste" zejdzie z afisza. Sztukę zagrano 167 razy!

Krzysztof Kowalewicz: Niezbyt chętnie zgodziła się Pani na wywiad. Dlaczego?

Bogusława Pawelec, grająca Almę: Jestem dosyć skromną osobą, chociaż niektórzy mogą myśleć inaczej. Spotkanie z dziennikarzem, i to jeszcze przy włączonym dyktafonie, krępuje mnie. Staram się unikać mówienia o prywatności. Lata pracy nie ośmieliły mnie do udzielania wywiadów, tego całego medialnego szumu, choć to część naszego zawodu. Wolę pracować nad rolą niż mówić o niej. Przejdźmy do sztuki. Już sam tytuł "Miłość - to takie proste" intryguje.

- Zależy kogo. Zauważyłam, że wielu ludzi jest zaskoczonych przebiegiem sztuki. Niesłusznie odczytują ten tytuł wprost, a to, co rozgrywa się na scenie, przeraża ich. A Panią?

- Również. Nie znałam wcześniej tego tekstu. Zetknęłam się z nim dopiero na pierwszej próbie. Dramat od razu dotknął mnie prywatnie. Przecież Alma to aktorka. Rzeczy, o których mówi, z jakimi się boryka, dotyczą również mnie: chęć akceptacji, podobania się. Wiele trudności związanych z zawodem aktora przenosi się na życie prywatne, czasem bardzo nas rani. Ale Alma to nie do końca ja. Mam dorosłego już syna. Alma nie ma dziecka. Nie posiadała nic poza tym, co robiła na scenie - to był jej największy dramat. Szukała prawdziwej miłości. Ja po tym względem jestem usatysfakcjonowana.

Premiera "Miłości - to takie proste" odbyła się w październiku 1998 roku.

- O Boże! To już tyle czasu. Pamięta Pani pierwsze spektakle?

- Towarzyszył mi ogromny strach i potworna trema. Bałam się, jak koledzy będą na mnie patrzeć. Przecież ten tekst uwalnia własne przeżycia, sprawia, że się demaskujemy. Poza tym, co zostało zapisane przez autora, wykrzykujemy

własny ból. Ludzie wychodzili po spektaklu wzruszeni, bo tak naprawdę problemy, które pokazujemy na przykładzie środowiska aktorskiego, pojawiają się u każdego w domu: małżeńska zazdrość, interesowność związku, budowanie wzajemnego uczucia.

W sztuce jest jeszcze jeden problem: Alma przenosi teatr do życia codziennego. Pani udaje się tego nie robić?

- Przenikanie się sceny i życia generalnie dotyka wszystkich aktorów. W moim aktorskim małżeństwie nie jest to wielki problem. Jesteśmy na tyle niezależni zawodowo, że staramy się nie przenosić spraw rodzinnych do teatru, ale w drugą stronę czasem nam się to udaje.

Jaki jest dla Pani największy sukces tego przedstawienia?

- Moi koledzy. Bardzo dobrze nam się pracowało. Rozumieliśmy się. Wszystkich nas poruszył ten tekst. Nie potrafiliśmy grać machinalnie wykorzystując tylko wyuczone gesty. Co wieczór przeżywaliśmy go na nowo. Nie upieraliśmy się przy dwóch krokach w przód, które wyćwiczyliśmy na próbach. Ta nocna kłótnia rozgrywa się dla nas naprawdę. Nigdy do końca nie wiadomo, jak będzie przebiegała. Raz zdarzyło się tak niefortunnie rozbić butelkę, że szkło rozprysło się po całej scenie. Musieliśmy uważać, żeby się nie pokaleczyć. Panie garderobiane opowiadały nam, że po spektaklu widzowie często podchodzą i wąchają szklanki. Chcą sprawdzić, czy naprawdę pijemy alkohol, a to przecież tylko herbata.

Ale na pożegnaniu alkohol będzie?

- Tak, ale nie na scenie. Bardzo przeżyję to pożegnanie z tytułem. Umiera postać, którą byłam przez sześć lat. Ale taki jest los aktora. Teraz trzeba grać inne sztuki i czekać, aż znów trafi się taka wspaniała rola do kreowania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji