W Schillerowskim "Kramie"
Wielokrotna realizatorka Schillerowskiego "Kramu z piosenkami" Barbara Fijewska, stwierdza w programie "Kramu" w warszawskim Teatrze "Ateneum", iż jest to widowisko "niezwykle trudne w realizacji", wymagające od wykonawców "wszechstronnych uzdolnień i umiejętności". Autorka tych słów ma rację; ze swej strony dodam, że niejednokrotnie dziwiłam się, dlaczego żadna ze szkół aktorskich nie przygotowuje inscenizacji "Kramu" jako tzw. warsztatu muzycznego. Ba - więcej nawet: dlaczego "Kram z piosenkami" nie jest obowiązującym warsztatowym przedstawieniem wszystkich szkół teatralnych, skoro może dostarczyć tyle wielostronnego materiału do studiów. Pomijam już taniec i piosenkę, choć przecież stanowią one podstawę "Obrazków śpiewających i tańczących", jak je nazwał sam twórca; lecz jakież tu bogactwo stylów, wymagające umiejętności noszenia kostiumu, umiejętności stosownego do tego kostiumu poruszania się, gestyki, sposobu mówienia! Oglądałam już kilka realizacji "Kramu" z różnymi zespołami i za każdym razem trudniej mi się oprzeć wrażeniu, że jestem na egzaminie umiejętności z najszerzej pojętego warsztatu aktorskich sprawności zarówno danego zespołu, jak i jego poszczególnych członków.
Dla zespołu Teatru "Ateneum" egzamin ten wypadł rozmaicie. Ale najogólniej rzecz biorąc trzeba stwierdzić, że młodzież teatralna, zwłaszcza ta najmłodsza, nie zawsze umie sobie należycie poradzić z wymagającym rozlicznych metamorfoz stylowych scenariuszem "Kramu". Właśnie: scenariuszem. Fijewska - współtwórczyni Schillerowskiego pierwowzoru z r. 1945 - ze słusznym pietyzmem zachowuje w swych obecnych realizacjach "Kramu" dawną Schillerowską inscenizację. W przypadku warszawskim miała zadanie nieco łatwiejsze: w zespole "Ateneum" znalazła kilkoro uczestników z owego pamiętnego widowiska w Lingen.
Jeśli idzie o panie, bezkonkurencyjna jest Hanna Skarżanka. Prześliczna Pani z bandurką w Skotopaskach, w Oświadczynach staropolskich i jako Dama de Varsovie z niezrównanym humorem przybiera postać pretensjonalnej i podstarzałej brzyduli, by za chwilę zadumać się melancholijnie jako dziewczyna w Walczyku katarynkowym, a na zakończenie zabłysnąć znów temperamentem i urwisowskim dowcipem w bielańskiej poleczce. Piękną robotę sceniczną pokazał również Hugo Krzyski jako stylowo wytworny Król Staś (Skotopaski), zabawny mąż-safanduła i patetyczno-melancholijny malarz w pelerynie. Krystyna Borowicz znalazła w Emulacjach godnego partnera w osobie Jana Matyjaszkiewicza. Ten młody aktor ma już na swym koncie szereg pięknych sukcesów. W "Kramie" zabłysnął bezbłędnym wyczuciem stylu i temperamentem rasowego komika. Na słowa uznania zasłużyli sobie również Wanda Koczewska, Marian Kociniak, Andrzej Gawroński, Marian Rułka i Bohdan Ejmont.
Całe przedstawienie jest barwne (bardzo wdzięczne kostiumy Zofii Pietrusińskiej i oszczędne dekoracje Wojciecha Siecińskiego), ale pomimo wszystkich uroków pozostawia uczucie niedosytu. Przyczyna tego tkwi, jak mi się wydaje, w przesunięciu nastroju niewątpliwie wyrafinowanej zabawy, tak charakterystycznej dla tego prześlicznego widowiska, w kierunku pewnej łatwizny. Zawinił tu nie tyle brak uzdolnień - bo utalentowanej młodzieży w "Ateneum" jest sporo - co owych "wszechstronnych umiejętności", o których pisała w programie reżyserka widowiska. Najwyraźniej dało się to zaobserwować w najtrudniejszym chyba obrazie "Kramu", jakim wydaje się być Poddasze. Przed dwoma laty pisałam z okazji białostockiego przedstawienia "Kramu", że kankan tylko w nieznacznej mierze polega na zadzieraniu spódnic i machaniu nogami, przybranymi w obszywane haftem majtasy. Niestety uwaagę tę można znów aktualnie zastosować, wspominając jednocześnie jak znakomicie ta sama reżyserka zrealizowała Poddasze przed kilku laty w łódzkim Teatrze Nowym.
Ale takie porównania są niebezpieczne, nie tylko dlatego, że każdy z nas ma wrodzoną skłonność do idealizowania przeszłości.