Artykuły

Nie zawsze chodzi o słowo

Podstawowym błędem Artura Dziurmana stało się zbytnie zaufanie tekstowi. Jakby zapomniał, że nie pracuje z zawodowymi, doświadczonymi aktorami, zdolnymi do udźwignięcia zaproponowanych przez Wojtyłę tematów choćby w samej warstwie słownej - o sztuce "Brat naszego Boga" w reż. Artura Dziurmana w Stowarzyszeniu Scena Moliere pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Niewielka scena w podziemiach krakowskiej restauracji stała się przestrzenią ekspresji bardzo szczególnej grupy wykonawców. Pod wodzą Artura Dziurmana grupa niedowidzących i niewidomych osób, przy wsparciu kilkorga zawodowych aktorów, wystawiła "Brata naszego Boga" Karola Wojtyły. Spektakl, odnotowywany jako pionierski dzięki kompleksowemu przystosowaniu dla osób z dysfunkcją wzroku (zrealizowana została, co jest w zasadzie niespotykane w polskim teatrze, audiodeskrypcja), przygotowany został ze sporym nakładem pracy. Niestety jednak (w znacznej mierze ze względu na błędne poszukiwania reżyserskie) odnotowywany być powinien raczej jako wydarzenie społeczne, niż artystyczne.

Historia Adama Chmielowskiego, niepośledniego malarza, który, pod wpływem kontaktów z zepchniętymi na margines, niechcianymi ludźmi przywdziewa habit zakonny i staje się bratem Albertem podjęta została przez teatr w Polsce w latach osiemdziesiątych. Jednak, choć temat jest bardzo wyrazisty, bohater frapujący, a autor tekstu został papieżem, ilość realizacji ledwo przekracza dziesięć premier. Zapewne problemem jest sam tekst: oparty na dyskursie, i to dyskursie trudnym, zawieszonym między teologią, filozofią, sztuką a życiem, często życiem upodlonym i - wydawałoby się - przegranym. Niewdzięczny (przez sporą ilość długich dialogów i tylko pozornie jednoznacznych monologów), stanowiący duże wyzwanie tekst zapewne doskonale sprawdziłby się i w pełni wybrzmiał w wykonaniu dojrzałych, zawodowych aktorów. Amatorski zespół nie poradził sobie z nim, nie wydobył niuansów i detali, wahań i wątpliwości, wokół których rozpięty jest utwór. Nie zaproponował również ekwiwalentu - interpretacji, skupiając się zupełnie na literalnym podaniu tekstu.

Obsadzony w głównej roli Maciej Jackowski próbuje chyba zanurzyć się w pomyśle na spektakl, wobec czego jego brat Albert blednie, traci wyrazistość i charyzmę, jest pozbawiony wewnętrznej siły. Jakby aktor czy reżyser nie zastanowili się nad tym, jakiego formatu jest to bohater, jak wielki duch jest w nim zamknięty, jaki ferment sieje wokół siebie. Nie znajdując oparcia w pozostałej części obsady, Jackowski proponuje intuicyjnie pewne gesty, pauzy czy miny, które dość prędko zaczynają nużyć - choć spektakl nie jest szczególnie długi.

Podstawowym błędem Artura Dziurmana stało się zbytnie zaufanie tekstowi. Jakby zapomniał, że nie pracuje z zawodowymi, doświadczonymi aktorami, zdolnymi do udźwignięcia zaproponowanych przez Wojtyłę tematów choćby w samej warstwie słownej. Oczywiście, tekstu nauczyć się może każdy, nie ma niczego złego w tym, że istnieje teatr oparty na słowie, jednak w praktyce teatru amatorskiego (a i, niekiedy, w teatrze zawodowym) tekst zabija spektakl, mści się na twórcach, którzy nie potrafią go zinterpretować i podać tak, by widz nie zasnął. Dramat Wojtyły nie broni się ani w scenach dziejących się w teatrze, ani w tych wyświetlanych z projektora, ogołocony z interpretacji i podany jako linearna historia dryfuje ku prezentacji tekstu "samego w sobie". Spektakl jednak wyraźnie ma wyższe ambicje, niż funkcjonowanie jako "czytanie sceniczne".

Najdobitniej o złym kierunku poszukiwań reżysera świadczą - paradoksalnie - najpiękniejsze fragmenty spektaklu, autentycznie wzruszające, proste, silne. To te, w których dziwna i niepokojąca procesja bezdomnych wyrusza ze swojej ciepłowni, w której spędza chłodne dni. Niektórzy trzymają rękę na ramieniu osoby przed nimi, niektórzy trzymają się za ręce, wszyscy stąpają powoli, rozważnie. Ten dziwny, milczący korowód, jest jednocześnie niezwykle silny w warstwie scenicznej - buduje zdumienie, niemy zachwyt nad prostotą środków i siłą efektu - i bardzo słaby, jeśli oglądać go jako element świata przedstawionego. Widzowie wiedzą, kto dla nich występuje, mają świadomość, że to niewidomi prowadzeni są przez niedowidzących. W tym wysiłku unaocznienia podjętym przez osoby, dla których unaocznianie jest pozbawionym znaczenia słowem, leży niepokojąca i trudna do nazwania siła, realizm zbudowany kompletnie nieoczekiwanymi środkami. I to te krótkie sekwencje - a nie kilogramy tekstu - najmocniej przemawiają do widza, najgłębiej zapisują się w pamięci.

Dobór repertuaru oraz świadomość sił i środków, jakimi się dysponuje, to zadania reżysera. Tym razem nie udało się dobrać repertuaru dla możliwości aktorów. Znakomita inicjatywa jednak i zapał artystów pozwalają przypuszczać, że "Brat naszego Boga" nie będzie ostatnią produkcją z ich udziałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji