Wyścig młodości i rekordy
Nigdy dotąd nie było tak zmasowanego szturmu młodych reżyserów na polskie sceny. Symbolem tej nowej, głodnej rządu dusz generacji jest Jan Klata. To w jego spektaklach najdobitniej wypowiedziano prawdę o naszej rzeczywistości. Dawno nie było w polskim teatrze młodzieńca tak dojrzałego, gotowego mówić za całe pokolenie - kończący się rok w teatrze podsumowuje Łukasz Drewniak.
Było w tym roku tyle dobrych przedstawień, że dałoby się obdzielić nimi ze trzy chude lata z poprzedniej dekady. Razem z nim biliśmy rekordy w wielu konkurencjach.
Szczyt intensywności
Najwięcej najdłuższych przedstawień zrealizował Krystian Lupa. Uderzająca była ich intensywność i autobiografizm. W krakowskim "Zaratustrze" ze Starego Teatru i warszawskim "Niedokończonym utworze na aktora" Lupa prorok i Lupa prekursor nowych form dokonuje rozrachunku z własną drogą twórczą. Chce opowiadać o miejscu, do którego doszedł, wykreować na scenie przestrzeń, gdzie teatr styka się z filozofią, mistyką i pożądaniem. Zwykła melancholia bywa teraz przełamywana przez zdumiewająco radosny ton. Nie widziałem jeszcze takich erupcji miłości do życia jak w scenie tańca flamenco Mai Komorowskiej i Władysława Kowalskiego.
Wyścig młodości
Nigdy dotąd nie było tak zmasowanego szturmu młodych reżyserów na polskie sceny. Kiedy w marcu próbowałem ich policzyć, wyszło mi 30 nazwisk. W grudniu było już drugie tyle! Symbolem tej nowej, głodnej rządu dusz generacji jest Jan Klata. To w jego spektaklach najdobitniej wypowiedziano prawdę o naszej rzeczywistości. Najpierw "Lochy Watykanu" z wrocławskiego Współczesnego ukazały groteskowe oblicze dewocyjnej Polski, a potem "H." [na zdjęciu] z Teatru Wybrzeże w Gdańsku wyjaśniał, dlaczego umarł w nas mit stoczni. Dawno nie było w polskim teatrze młodzieńca tak dojrzałego, gotowego mówić za całe pokolenie.
Rekordy jubileuszowe
Autorem najczęściej wystawianym był Witold Gombrowicz. Po jubileuszowej lawinie inscenizacji ostał się w mojej pamięci - oprócz "Błądzenia" Jerzego Jarockiego z Teatru Narodowego - przede wszystkim polsko-estońsko-litewski "Ślub". Elmo Nüganen zaprzeczył tradycji wystawiania tego dramatu, stawiając głównie na relację Henryk-Ojciec. Może dlatego, że rolę Ojca powierzył Vladasowi Bagdonasowi, aktorowi o wielkiej charyzmie, ikonie litewskiego teatru. Ten "Ślub" jest chwilami zabawny, groteskowy, zdeformowany, ale zmierza ku goryczy, martwocie, wyciszeniu. Lekkość formy stała się egzystencjalnym ciężarem.
Reanimacyjny sprint
Nieczęsto zdarza się krytykom teatralnym świadkować przy wskrzeszeniu umarłych. Na moich zdumionych oczach trup, czyli Narodowy Stary Teatr w Krakowie, wstał, otrzepał spodnie i zaczął grać tak, że zafurczało. "Niewina" Dei Loher w reżyserii Pawła Miśkiewicza zburzyła wszystkie stereotypy na temat krakowskich aktorów, odważnie weszła w strefę scenicznej formy otwartej z jej mnogością wątków, bohaterów, tematów. Miśkiewicz dobrze się czuje w niemieckim repertuarze, wychwytuje ironię, dystans, połamane tonacje, dziwne stany emocjonalne i absurdalne dylematy.
Co było najbardziej trendy? Bodaj powszechne adaptowanie przeróżnych zdegradowanych hal, korytarzy, prywatnych mieszkań i dusznych piwnic na przestrzenie teatralne.
Zaś w kategorii "najnudniejsze przedstawienie sezonu" wszelką konkurencję zdystansował oczywiście "Ryszard II" z Teatru Narodowego w reżyserii Andrzeja Seweryna. Jak widać, rekordy mogą być różne.