Artykuły

"Przedwiośnie" metodą black-outów

Organicznie nie cierpię adaptacji, czego zresztą nigdy nie starałem się ukrywać: jako tako trawię jeszcze adaptacje filmowe (zwłaszcza, że nie będąc recenzentem, mogę omijać co bardziej nieznośne), natomiast na teatralnych zazwyczaj zwijam się z bezsilnej wściekłości.

Człowiek jest jednak mocny i wiele może przetrzymać: nie tak dawno odcierpiałem okropieństwa "Ogniem i mieczem" (chwała radzie repertuarowej, że nie zgodziła się na dalsze paskudzenie "Trylogii"), co zaś do Żeromskiego, to moje uczulenie datuje się jeszcze od czasów rzewnokiczowatej "Wiernej rzeki", którą uczciwie schlastałem, za co miałem zresztą tzw. "nieprzyjemności towarzyskie...". Jedyną pociechą był dla mnie fakt, że Ewa Mirowska - podówczas bardzo niedobra - w zadziwiającym tempie zaczęła "dojrzewać" z premiery na premierę; tu prowadzącą rolę Cezarego Baryki objął BOGUMIŁ ANTCZAK aktor w pełni już ukształtowany i bezspornie utalentowany; ale i on zrobił jak gdyby jeszcze jeden krok naprzód...

Co więcej, zrealizowane na deskach Teatru "Rozmaitości" "Przedwiośnie" kiczem na pewno nie jest, aczkolwiek "black-outowa" metoda realizacji spektaklu - o czym nieco szerzej później - wydaje się cokolwiek dyskusyjna...

Zacznijmy jednak od początku. Kim był Żeromski i czym było "Przedwiośnie" dla literatury polskiej - wiemy wszyscy doskonale (słabiej zorientowanych odsyłam do rzetelnie zredagowanego programu) - a wydana jesienią 1924 roku książka, nie tylko ukazuje krzepiącą siłę kryjącą się w ruchu komunistycznym, ale miast typowego dla pisarza "bohatera-samotnika", każe Baryce stanąć w jednym szeregu z tymi, którzy się do tego ruchu włączyli, a jeszcze wcześniej wygrać (co dobitnie potwierdziła historia), moralny pojedynek z niepoprawnym utopistą Gajowcem.

Adaptacja, każda adaptacja, uszczupla oczywiście nie tylko fabularny, ale również ideowo-moralny ładunek zawarty w pierwowzorze, również więc i z JERZYM ADAMSKIM można by się posprzeczać o taki czy inny dobór poszczególnych scen, Sądzę jednak, że zasadniczą wymowę utworu przekazał on z dużą konsekwencją i wolnym od gadatliwości dynamizmem.

Gdybyż jeszcze równie dynamiczne było samo przedstawienie! Najsłabszą jego częścią jest - jeżeli wolno sądzić - przydługi prolog, będący czymś w rodzaju generalnej prezentacji głównych bohaterów, dokonywanej przez narratorów, których z ciemności wydobywają punktowe reflektory... Narratorzy sobie mówili, często - gęsto "cukając się" w tekście (ładną, ciepło zarysowaną postać Seweryna Baryki dal tu jedynie FELIKS ŻUKOWSKI), a my, cóż... my i tak wiedzieliśmy, co mają nam do powiedzenia. Na szczęście rychło zapadła kurtyna i w części II spektaklu znaleźliśmy się już po polsko-szlacheckiej stronić, w ziemiańskim dworku.

Akcja szła żwawo, podboje miłosne rozhukanego niczym młody byczek Cezarego Baryki (BOGUMIŁ ANTCZAK już tutaj by! jednak jak gdyby "nieobecny", jak gdyby zapatrzony w krwawą przeszłość i niewiadomą przyszłość) dokonywały się bez przeszkód, choć gdzieś, za sceną czuło się fornalsko-chłopski tłum, fetory chociaż po dawnemu czapkuje jaśnie paniczowi, gotów jest w sprzyjającej chwili chwycić za widły i siekiery.

Obsada: bez zarzutu. Wyniośle-namiętna była ALICJA ZOMER jako Laura, pełen niedomówień niepokój wnosiła z sobą BOŻENA MIEFIODOW w roli Karoliny, śliczną rolę głęboko wierzącego, choć nie stroniącego również od kieliszka księżula dał KAROL OBIDNIAK, szczery i z jaśniepańska prostoduszny był ANDRZEJ GŁOSKOWSKI jako Hipolit Wielowiejski, nie zawiedli również odtwórcy epizodów.

Jedno, co mogło drażnić, to owa "black- outowa" maniera reżyserska - nie wiem czy Adam Hanuszkiewicz poczynał sobie w Warszawie tak samo, ale ciągłe wygaszanie świateł, aby wstawić byle mebel i przemieścić bohatera z jednego końca sceny na drugą (prawda, iż zaznaczano w ten sposób upływ czasu) na dłuższą metę stawało się cokolwiek denerwujące, zwłaszcza że i III część widowiska poprowadzona została przez BARBARĘ JAKLICZ w podobnej manierze.

Trzecia część była zresztą znów jak gdyby słabsza od drugiej - dwie rozmowy Cezarego Baryki z Gajowcem (z głębokim przekonaniem, choć nie bez tajonej goryczy starego już człowieka zagrał go KAZIMIERZ TALARCZYK) miały wprawdzie pełny, głęboki ładunek emocjonalny, ale nieco mniej drapieżne były już sceny w sądzie (dopisane w oparciu o stenogramy procesu brzeskiego), w których najpełniejszą postać stworzył chyba HENRYK STASZEWSKI jako tępawy przodownik policji, zupełnie zaś zabrakło gorącej temperatury w scenie nielegalnego zebrania partyjnego: słowa padały mocne i celne, wykonawcom zabrakło jednak żaru, pasji, nieodpartej wiary w słuszność swojej sprawy... I wielkie serce musiał mieć Cezary Baryka, skoro z nimi, właśnie z nimi po- ' szedł pod Belweder - prawdę mówiąc Baryka z adaptacji nie miał zbyt wielu powodów, aby uczynić tak właśnie, natomiast Baryka - JERZY ANTCZAK pójść tam musiał; aktor poza tekstem i nieomal poza akcją ukazał w pełni ideowe dojrzewanie swojego bohatera i w tym kryje się chyba największy sukces zarówno jego, jak reżysera, jak wreszcie całego spektaklu.

ps. Obecnie z niecierpliwością oczekujemy na "Wesele" w reżyserii Grzegorzewskiego i "Anabaptystów" Duerrenmatta, które to pozycje zapowiada scena Teatru "Rozmaitości", jak i na "Parady" Potockiego, zapowiadane na deskach Teatru 7.15. Z tych trzech arcy-ciekawych pozycji można wnosić, iż Teatr im. Jaracza podniósł w tym sezonie swoje wymogi repertuarowe, zawyżył ambicje... Oby tylko realizacje były również na miarę tych ambicji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji