Artykuły

Jeszcze nie pora

271. Krakowski Salon Poezji. Wiersze afrykańskie czytali: Dominika Kimaty, Marcin Kuźmiński, Grzegorz Mielczarek. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Za miastem u nas są Liszki, jest Wieliczka, Jędrzejów bądź Pcim. Za autobusem - autobus, za chodnikiem - chodnik, za elektrycznością - elektryczność, dom za domem. Więc gdy się cudem jakimś zgubisz, cudem, bo to przecież niemożliwe - człowieka spytasz, na właściwy trakt wrócisz, ocalejesz bez bólu większego. Poeta rzekł: "wódka za wódką w bufecie". Wiedział, co mówi. U nas za rogatkami bufety aż po horyzont - śmierć jest gdzie indziej. Po prostu u nas raczej nie ma po co iść za miasto. A w Afryce?

"Daj mi czarne dusze", powiada w wierszu "Afrykańskie niebo" afrykański poeta Frank Parkes, rodem z Ghany. "Daj mi czarne dusze,/ Jedna w drugą czarne/ Lub czekoladowe,/ Lub niech wyglądają/ Jak pokryte kurzem/.../ Daj mi kilka bębnów,/ Daj mi ich ze trzy, /.../ Niechże nam zadudnią/ Grzmotem,/ Głośno,/ Głośniej,/ A potem niech cichną /.../". Dałbym ci, biedny Franku, nie trzy, a trzysta bębnów, tylko co to pomoże? Co to pomoże słowom? W Afryce za miastem jest przepaść we wszystkie strony świata. Bezkarna równina, trawy samodzielne, obojętne lwy - śmierć nie jest gdzie indziej. W Afryce za miastem otwiera się piękna bezradność słów.

Barokowo? Niech będzie. Dominika Kimaty - niewiasta o skórze jak heban zmieszany ze śniegiem, Marcin Kuźmiński i Grzegorz Mielczarek właśnie tak, barokowo - dodając do fraz smak obrzędu, może nawet niepojętego rytu plemion dżungli Konga, odczytali na niedzielnym Salonie Poezji garść wierszy afrykańskich. Podali afrykańską bezradność słów wobec przepaści, co za oknem otwiera się we wszystkie strony świata. Pomińmy utwory cuchnące "poprawnością polityczną", choćby - i niechaj sam tytuł wystarczy - nieszczęsnego "Murzyńskiego robotnika w Liverpoolu", autorstwa Davida Rubadiriego z Malawi. Zostawmy takie społecznie przewrażliwione dzielności liryczne. Zostańmy przy opuszczonych rękach.

Po prostu - przepaść za oknem skłania małych przed oknem do iście dziecięcej poetyki. Zwyczajnie - mali przed oknem przedszkolnymi rymowankami chcą jakoś zakląć nieskończoność za oknem, oswoić brak świateł aż po horyzont. Rymowanki są dobre. A gdy jeszcze - jak w niedzielę na Salonie - znajdą się łaskawi grajkowie, którzy przy pomocy tam-tamów, dzwonków, piszczałek, drewien i grzechotek potrafią ciszę przepaści choć na chwilę zalepić rytmem - przez chwilę można się czuć bezpiecznie. Śmierć na powrót jest daleko. Równiny pokornieją. Lwy aportują. Kto wie, może nawet jak zapiejesz: do nogi! - nosorożec przyjdzie do nogi?

Tak jest, gdy trwa bezradny wiersz i dźwięk krótki. A kiedy milkną - jest jak podczas afrykańskiej biesiady pod niebem, co ją Kapuściński w "Hebanie", bądź w innej księdze swojej opisał. Oto ludzie przy ognisku - piach przy świetle bez znaczenia. I nagle - słoń. Kapuściński powiada: ciemność wychodzi z ciemności. Co robią ludzie? A co ty byś czynił? Żegnałbyś się z pokarmami. Tyle byś mógł. Ale słoń przechodzi mimo. Z delikatnością stu tysięcy kotów ciemność powraca do ciemności. Jeszcze nie pora? Boga chwalić - jeszcze nie pora. Więc wracasz do pokarmów przy świetle bez znaczenia. A później? Czekanie na świt. Czekanie przy słowach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji