Artykuły

Nie da się podrobić Hansa Klossa...

W drugiej połowie minionego XX. wieku nie było w Polsce bardziej popularnego i lubianego aktora. Byli z pewnością znakomitsi mistrzowie w zawodzie, lecz sławą żaden nie mógł mierzyć się z STANISŁAWEM MIKULSKIM.

Sprawiła to jedna kreacja - rola porucznika (potem kapitana) Hansa klossa, "naszego człowieka w Abwehrze", utrwalona w 14 spektaklach telewizyjnego Teatru Sensacji i w 18 odcinkach serialu "Stawka większa niż życie", który - mimo upływu lat - wcale się nie zestarzał. Dodajmy jeszcze, że połączone odcinki serialu wyświetlano następnie także w kinach, z sukcesem. Do dziś serial emitowano bodaj 30 razy (nie licząc zagranicy) w różnych kanałach TVP, ostatni raz nawet w XXI wieku.

Jedna rola uczyniła Stanisława Mikulskiego [na zdjęciu] gwiazdorem, mógł kąpać się w sławie i zbierać dowody olbrzymiej popularności, a jednocześnie zniekształciła jego wizerunek aktorski i karierę. Sam aktor wyznał: "Sukces 'Stawki' był moją porażką prywatną, ale i zawodową". Niewielu widzów z masowej widowni kojarzy Mikulskiego z innymi jego dokonaniami aktorskimi, a przecież było ich niemało. Hans Kloss przyćmił wszystkie. Był to wielki triumf, a jednocześnie wielka niesprawiedliwość losu. Potocznie sięga się po określenie "szuflada" - aktor został zaszurladkowany. W dawnych czasach istniało pojęcie emploi, popularny aktor był komikiem a widz akceptował go jedynie w rolach komediowych bądź w farsie, podobnie jak innych tylko w charakterze amantów lub czarnych charakterów. Jednak konsekwencje owego przypisania nie były wtedy tak bolesne, jak to, co przyniosła era umasowionej telewizji: oszałamiający sukces na domowym ekranie, zwłaszcza utrwalony w długim i często powtarzanym serialu, potrafi odebrać artyście indywidualność i ograniczyć jego szansę zawodowe.

I dlatego Stanisław Mikulski, który niedawno obchodził 75 urodziny - w znakomitej zresztą formie, jest nadal mieszkańcem masowej wyobraźni jedynie jako agent J 23-Hans Kloss, czyli nasz człowiek w Abwehrze, który w pojedynkę, sam jeden wygrał wojną z Hitlerem. Pytanie za 5 groszy: czyja dłoń odciśnięta jest na Promenadzie Gwiazd w Międzyzdrojach - Mikulskiego czy Klossa? Kiedy grał Petrucchia w "Poskromieniu złośnicy" Szekspira czy Cyrana de Bergerac Rostanda gnębili go niezbyt eleganccy krytycy: widzieli nie aktora w roli lecz Hansa Klossa, który udaje Petrucchia czy Cyrana.

Moje pierwsze spotkanie ze Stanisławem Mikulskim - aktorem przypadło na początek lat 60-tych. Podczas festiwalu Kaliskie Spotkania Teatralne przez trzy lata z rzędu zdobywał główną nagrodę aktorską - kolejno - za rolą tytułową w "Sułkowskim" Żeromskiego, za rolę pułkownika Izquierda w "Montserracie" Roblesa i za rolę Ryszarda Rowana w "Wygnańcach" Joyce'a. Były to trzy kreacje porywające i jakże różne w charakterze. Jedna heroiczno-romantyczna, druga charakterystyczna ("szwarccharakter"), trzecia konwersacyjna. Nie tylko ja je tak odbierałem, w jury Kaliskich Spotkań teatralnych zasiadali znawcy teatru, doświadczeni reżyserzy, doświadczeni krytycy. A publiczność kaliska po prostu "chodziła na Mikulskiego", tak jak kilka lat później zaczęła chodzić na Krzysztofa Chamca.

Mikulski kreował te postaci na scenie lubelskiego Teatru im. Juliusza Osterwy, który za dyrekcji Jerzego Torończyka wyróżniał się w polskim pejzażu teatralnym. Młody aktor był ozdobą tego teatru.

Był to jego pierwszy teatr a jednocześnie szkoła zawodu aktorskiego, odbyła pod okiem doświadczonej reżyserki Zofii Modrzewskiej, niegdyś żony Leona Schillera. Modrzewska przygotowała adepta do egzaminu dyplomowego w krakowskiej szkole teatralnej (1953), jak sam mówi: "Jej zawdzięczam najwięcej, to ona nauczyła mnie aktorskiego ABC".

Mikulski urodził się w Łodzi, w rodzinie robotniczej, tam uczęszczał do VIII Liceum Ogólnokształcącego, stamtąd jako junak Służby Polsce jeździł odgruzowywać Szczecin, tam zdał maturę. Do aktorstwa podchodził kilka razy i zawsze w dość nietypowych okolicznościach. Po raz pierwszy, w okolicach matury, wystąpił w filmie Leonarda Buczkowskiego "Pierwszy start". Był to rok 1950:

- Reżyser szukał młodych ludzi. Trafił także do VIII Liceum. Były próbne zdjęcia. Wreszcie obsady. Byłem młody, pomyślałem sobie, co mi szkodzi, nauczę się trochę tekstu i tyle. Poczucia odpowiedzialności było w tym tyle, co nic. Były to też pierwsze zarobki w życiu. Dostawałem chyba 2000 złotych dniówki, gdy górna granica dla aktora wynosiła wówczas bodaj 10 000 za dzień zdjęciowy. Zaraz po maturze pojechałem do Żar nad Porąbką, na plenery, które trwały do sierpnia. Były to wspaniałe wakacje. Wnętrza kręcono potem w Łodzi. W filmie Buczkowskiego zagrała masa młodzieży, między innymi Bogdan Tuszyński, później znakomity dziennikarz i publicysta sportowy, czy Staś Michalski, potem aktor i nawet dyrektor Teatru Wybrzeże...

- Co było potem?

- Miałem zdawać na politechnikę, ale zawrócił mi w głowie wielki aktor, mistrz słowa śp. Władysław Woźnik, który był profesorem w krakowskiej szkole teatralnej a jednocześnie dyrektorem teatru w Katowicach. Powiedział mi: na co panu szkoła, przyjdzie pan do mnie do teatru, w rok pana przygotuję i zda pan egzamin eksternistyczny oszczędzający parę lat. Ponieważ byłem już "leciwy", miałem 21 lat; zgodziłem się i pojechałem do Katowic. Na dwa tygodnie. Ponieważ nie rozpocząłem studiów upomniało się o mnie wojsko i - cap! Woźnik interweniował, pisał jakieś podania, bez skutku. Trafiłem do jednostki obrony przeciwlotniczej w Skierniewicach a ponieważ działałem "na polu kultury" w 1951 roku przeniesiono mnie do Lublina, gdzie powstawał Zespół Pieśni i Tańca Warszawskiego Okręgu Wojskowego.

W wojskowym ZPiT Mikulski nic śpiewał ani nic tańczył, był konferansjerem i recytatorem. Poznał Wandę, koleżankę z zespołu, z którą się potem ożenił. A teatr lubelski już wtedy zerkał w jego stronę - i tak doszło do trzeciego, nietypowego podejścia. W teatrze przygotowywano premierę "Poematu pedagogicznego" według książki Makarenki i traf chciał, że zachorował aktor grający rolę Zadrowa. Dyrekcja zwróciła się wówczas do wojska o "wypożyczenie" Mikulskicgo, zagrał tę rolę na scenie a po przejściu do rezerwy (1953) związał się z teatrem na stałe. I do dziś uważa się za "wypożyczonego".

W teatrze im. Osterwy pracował 11 lat. Zdał egzamin w krakowskiej szkole, grał bardzo dużo a wykaz ról świadczy, że objawiał wielostronne uzdolnienia. Bywał amantem i czarnym charakterem, stawał się bohaterem romantycznym i potrafił błaznować. Wymieniłem wyżej trzy jego wybitne kreacje, a zagrał równie Cezarego Barykę w adaptacji "Przedwiośnia", diabła Lucjusza w "Igraszkach z diabłem", Oktawa w "Nie igra się z miłością", Aleksego w "Tragedii optymistycznej", Bogusławskiego w "Królu i aktorze", Fryderyka w "Zaproszeniu do zamku", Michała w "Pierwszym dniu wolności", Mackie Majchra w "Operze za trzy grosze" i na koniec, żegnając się z Lublinem, szekspirowskiego Makbeta.

Równolegle zaistniał w filmie. Zaczęło się od roli porucznika w "Godzinach nadziei" reż. Rybkowskiego (1955), wystąpił m.in. w filmach Jerzego Kawalerowicza (Cień), Wandy Jakubowskiej, Jerzego Passendorfera, uważa jednak, że szlify filmowe zdobył rolą Smukłego w filmie Andrzeja Wajdy "Kanał":

- Aktor kształtuje się dzięki reżyserom. A przyszły laureat Oscara w swoich filmach "tworzył" gwiazdy - mówi aktor.

Poza "Kanałem" był jeszcze jeden sławny film z Mikulskim - "Ewa chce spać" Tadeusza Chmielewskiego z liryczną rolą policjanta Piotra, zakochanego w pięknej Basi Kwiatkowskicj. Ale były też filmy, które prowadziły aktora w ślepą uliczkę: reżyserzy zauważyli, że aktor świetnie nosi mundur i ma nienaganną wojskową postawę - i coraz częściej narzucali mu takie militarystyczne emploi. Szczęśliwie złożyło się jednak, że owe filmy nie były wielkimi hitami ekranowymi i twarz aktora nie zdążyła się opatrzyć.

Pierwszym kandydatem do roli Hansa Klossa był podobno Ignacy Gogolewski, ale scenarzyści "Stawki większej niż życie" uparli się, że należy poszukać mniej opatrzonej twarzy. Padło zatem na Mikulskiego, który w tym czasie właśnie - rok 1964 - przeniósł się do Warszawy i znalazł się w zespole Teatru Powszechnego dyrektora Adama Hanuszkiewicza. Warszawskim debiutem teatralnym Stanisława Mikulskiego było ponownie "Przedwiośnie" - tyle, że nie rola Cezarego (tę zagrał sam Hanuszkiewicz), lecz rola jego przyjaciela Hipolita Wielosławskiego. Zagrał również w scenicznej adaptacji "Kolumbów" Romana Bratnego, przeniesionej następnie do telewizji (rola Mecha).

Ze studiem telewizyjnym, którego nie było w Lublinie, oswoił Mikulskiego Wojciech Siemion, a następnie Józef Słotwiński, który zaangażował go do Kobry. Równolegle z warszawskimi początkami aktora zaczynała się kręcić wielka machina "Stawki większej niż życie". To znaczy - początkowo nikt nie myślał, że będzie to tak wielkie przedsięwzięcie produkcyjne. Projektowano skromnie 6 odcinków w cyklu Teatru Sensacji. Iłła Genachow i Sławomir Błaut, ówcześni szefowie Teatru Sensacji, zaproponowali główną rolę "nieopatrzonemu aktorowi", który niedawno zaangażował się do Teatru Powszechnego Adama Hanuszkiewicza. Pierwszy odcinek rzeczy o podwójnym agencie, znakomicie wykoncypowanej przez Zbigniewa Satjana i Andrzeja Szypulskiego (podpisywali się pseudonimem A. Zbych), emitowano dokładnie 40 lat temu, w styczniu 1965 roku. Wkrótce miało się okazać, że widownia telewizyjna "zaskoczyła", 6 odcinków wydłużyło się do 14, a ponieważ sukces był ogromny zapadła decyzja o kręceniu serialu telewizyjnego, złożonego z 18 filmów (reżyserowali Janusz Morgestern i Andrzej Konie).

- Kręcenie "Stawki" to pięć lat mojego życia - wspomina aktor. Popularność serialu przekracza dzisiejsze pojęcia - agent J 23 wymiatał po prostu ulice miast, zaś odtwórca głównej roli zyskał niebywałą sławę, uwieńczoną dwiema Złotymi Maskami i dwiema Srebrnymi Maskami w miarodajnym swego czasu plebiscycie "Expressu Wieczornego". Pan Stanisław rzeczywiście grał swoją rolę znakomicie, popularności nie zdobył na kredyt. Niezwykłym, bo niespotykanym potwierdzeniem wartości serialu jest fakt, że był on w latach późniejszych wznawiany bodaj 30 razy w różnych kanałach TVP (nie licząc emisji zagranicznych). Emitowano go nie tylko w czasach PRL, także w III RP I ma on swoich fanów jeszcze dzisiaj. Nie zaszkodziły mu nawet idiotyczne pomysły sprzed paru lat, kiedy to decydenci telewizyjni postanowili wzbogacić jedną z kolejnych emisji słowem wstępnym, mającym wykazać fikcyjność przygód agenta J 23 i zdezawuować całość serialu jako produkt komunistycznej indoktrynacji. Ba, przypominano natarczywie, że Kloss był właściwie agentem sowieckim! Publiczność olała te egzorcyzmy, serial żyje nadal, czego nie można powiedzieć o kazaniach demaskatorów. Warto też przypomnieć, że i w latach PRL podnosiły się głosy krytyczne, zarzucano m.in. "Stawce", że gloryfikuje w osobie Klossa mundur hitlerowski. Przyznać trzeba, że leżał on na Mikulskim znakomicie a przez publiczność traktowany był jak trzeba - jako kostium aktora.

W tym miejscu wypada przypomnieć, że w pewnym momencie, dość dawno temu, pojawiła się informacja o istnieniu rzeczywistego pierwowzoru Hansa Klossa - urodzonego w Kościerzynie Stanisława Kolickiego (rocznik 1921), studenta Politechniki Gdańskiej, podwójnego agenta, który został pracownikiem Abwchry admirała Canarisa, był w 1943 odznaczony krzyżem żelaznym przez samego Adolfa Hitlera - podobno za wykrycie jakiegoś spisku, a pod sam koniec wojny awansowany był do stopnia kapitana. Trudno powiedzieć, ile w tym prawdy.

Oszałamiający sukces "Stawki większej niż życie" zdeterminował wszystkie późniejsze lata aktora. Jak sam mówi, była to jego porażka prywatna i zawodowa. Stał się Klossem, przestał być Stanisławom Mikulskim, utalentowanym aktorem, który miałby coś do powiedzenia zwłaszcza w teatrze, ale także w filmie - gdyby tylko pojawiły się odpowiednie propozycje ról. Wyobrażam sobie, że doświadczenie to musiało być bardzo bolesne dla aktora, który nie tak wyobrażał sobie swą przyszłość w zawodzie. Znam tylko jednego artystę, który jakoś zdołał wygrzebać się z "szuflady" - to Janusz Gajos, któremu groziło, że do końca życia pozostanie czołgistą Jankiem Kosem z "Czterech pancernych". Dziś nikt go już tak nie kojarzy, ale też trzeba przyznać, że "Pancerni" nie dorównywali popularnością "Stawce", ich siła rażenia nie była tak potężna. Na wielki sukces "Stawki" złożyła się bowiem także wyjątkowo - jak na nasze scenopisarstwo serialowe - precyzyjna, sprawna i porywająca dramaturgia filmu. Czy ktoś jeszcze pamięta, że z odcinków "Stawki większej niż życie" zmontowano także cztery filmy kinowe?...

Sława filmu i roli trwa. Jeszcze w 1998 roku, ponad 30 lat po pierwszej emisji serialu, Stanisław Mikulski pokonał Bogusława Lindę w plebiscycie "Super-Exprcssu" na amanta filmowego kończącego się XX wieku. Czy był amantem? Raczej tęsknił do ról charakterystycznych. W catej "Stawce" byt chyba tylko jeden wątek romansowy Klossa z Edytą, zamordowaną przez Brunnera.

- Ról amanckich nigdy specjalnie nie lubiłem. Grałem Oktawa w komedii Musseta, grałem Ferdynanda w "Intrydze i miłości" Schillera, i zawsze odnosiłem wrażenie, że są to postacie mdłe...

W 1966 roku znalazł się Mikulski w zespole Teatru Ludowego w Warszawie, w 1969 roku w Teatrze Polskim, w 1983 w Teatrze Narodowym. Grał Cyrana de Bergerac, ale krytykom mylił się z Klossem. Grał Petrucchia w "Poskromieniu złośnicy" - to samo. Ale grał także Jagona w "Otellu", Goldersa w "Lecie" Rittnera, Zakrzewskiego w "Chamsinie" według Marka Hłaski, Króla w "Mazepie" Słowackiego, Mobiusa w "Fizykach" Durrenmatta, Doktora w "Dziadach" Mickiewicza. Cieszyły go zwłaszcza role charakterystyczne - mógł wtedy kształtować swój wizerunek zewnętrzny, ukrywać Klossa pod wymyślną charakteryzacją. ("Kto to grał Żewakina? Jak nazywa się ten aktor? Mikulski? Niemożliwe!"). Film "właściwie nigdy nie dał mi dobrej roli", poza udziałem w niezłych serialach ("Pan Samochodzik", "Polskie drogi", "07 zgłoś się", "Dziewczyna i chłopak", "Bank nie z tej ziemi"). Teatr TV zapraszał go rzadko - raz w roku, raz na dwa lata. Z drugiej strony warto też pamiętać, że z chwilą znalezienia się w Teatrze Polskim aktor trafił na scenę, która nie cieszyła się względami opinii warszawskiej. Jej premiery były pomijane milczeniem bądź zbywane zdawkowymi cenzurkami.

Nie polepszyła też pozycji aktora postawa, zajęta w okresie stanu wojennego. Mikulski był członkiem PZPR, nie aprobował środowiskowego bojkotu filmu i telewizji, narażając się nawet na akty brutalnego ostracyzmu, tak znamiennego dla tamtych lat. Nie on jeden ich doświadczył, choć on akurat znosił je najmężniej. Co nie znaczy, że ich nie przeżywał. Wydaje mi się, że już w tym czasie osłabło jego poczucie więzi z teatrem, z zawodem. Trapiła go też choroba drugiej żony Jadwigi, z którą przeżył 15 lat, i boleśnie dotknęła jej śmierć w 1985 roku. Kiedy zaproponowano mu objęcie stanowiska dyrektora Ośrodka Kultury Polskiej w Moskwie wyraził zgodę. Został urzędnikiem (1988-1990). I był jedynym w Moskwie naprawdę znanym i popularnym pracownikiem polskiej placówki - bowiem również tam znany był jako odtwórca roli Hansa Klossa. W tym czasie też poznał swą obecną towarzyszkę życia Małgorzatę, muzykologa z Instytutu Fryderyka Chopina.

Kiedy powrócił z placówki dowiedział się, że Teatr Narodowy został rozwiązany a nowy dyrektor Teatru na Woli (który po pożarze był siedzibą Teatru Narodowego) Augustyniak zwolnił niemiłych mu aktorów, tak znakomitych jak Halina Kossobudzka, Wieńczysław Gliński czy, również, Stanisław Mikulski.

- Przeżyłem to jakoś - mówi aktor. - Miałem liczne propozycje angażu, między innymi z mego Lublina, z mojej rodzinnej Łodzi, ale nie paliłem się. Wybrałem emeryturę...

Nastała cisza, spokój. Pojawił się domek na Warmii, wystawiony własną pracą i sumptem. Tam aktor do dziś spędza czas od wiosny do jesieni bawiąc się w ogrodnika. Od czasu do czasu zdarzają się propozycje aktorskie z teatru TV ("Historia" wg. Gombrowicza), z filmu 1V (serial "Całe zdanie nieboszczyka"). Przez dwa lata - aż do wygaśnięcia licencji - prowadził Mikulski ogromnie popularny turniej telewizyjny "Koło fortuny". Nie odmawia kiedy go proszą na spotkania z publiczności;) lub do studia telewizyjnego na różne quizy i konkursy, związane ze znajomością serialu o Klossie. Jedzie sam lub ze swym wrogiem-przyjacielem Brunnerem, czyli Emilem Karewiczem, i nadal zbiera (obaj zbierają) dowody ogromnej sympatii i popularności. Kiedy niedawno Mikulski obchodził 75 urodziny fetę jubileuszową urządził mu Dom Kultury w Białobrzegach nad Pilicą, była to impreza bardzo piękna, jako prezent otrzymał płytę z życzeniami od m.in. Franciszka Pieczki, Andrzeja Wajdy, Witolda Pyrkosza, nagraną z inicjatywy miejscowego dziennikarza. Kiedy indziej znów wypadło udać się wraz z Brunnerem do Olsztyna, gdzie pewnemu zaułkowi nadano imię "Stawki większej niż życie" i wmurowano odpowiednią mosiężną tablicę.

Kilka lat temu dochodziły aktora słuchy o projektowanych kontynuacjach "Stawki większej niż życie" - w postać Klossa mieliby się wcielić Radosław Pazura lub Michał Żebrowski a w postać Brunnera Mirosław Baka lub Bogusław Linda, ale z planów reżysera Władysława Pasikowskiego nic - jak wiadomo - nie wynikło. "Stawki większej niż życie", tej pierwszej, nie da się podrobić, nawet gdyby przenieść ją w realia dzisiejszego wstrząsanego aktami terroru świata, podobnie jak nie da się podrobić roli Stanisława Mikulskiego - jedynego i prawdziwego (choć fikcyjnego) Hansa Klossa...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji