Artykuły

Fredro raz jeszcze

W drugi dzień świąt Wielkanocy odbyła się w Ognisku Polskim w Londynie premiera "Zemsty" w wykonaniu aktorów teatru ZASP-u; reżyserował dr Leopold Kielanowski. Owacyjnie przyjęte przez widzów przedstawienie stało na poziomie godnym najlepszych tradycji sceny polskiej.

TŁO HISTORYCZNE SZTUKI

Aleksander hr. Fredro (1793-1876), żołnierz wojen napoleońskich w stopniu kapitana, pisarz, dramaturg, był i pozostanie w świadomości Polaków postacią jak najbardziej typową dla okresu romantyzmu, czasów wzlotu, nadziei i odrodzenia humoru. Napisana w 1833 r. "Zemsta" jest najcelniejszym dowodem znakomitego przystosowania Fredry do kolorytu epoki. Sztuka ta należy do niekwestionowanych arcydzieł literatury polskiej; zadziwia jej rzadko spotykana żywotność i stała aktualność. Na ogół uważa się "Zemstę" za komedię historyczną. Pierwszy użył tej nazwy słynny badacz literatury polskiej Stanisław Tarnowski w dziele "Komedie Aleksandra Fredry". Opinia ta utrzymała się dotąd. Jedną z przyczyn tego sądu jest taka kompozycja sztuki: z jednej strony jest ona hołdem dla wielkiej przeszłości szlacheckiej i jej cech, które były uważane za wzniosłe, dodatnie, czy piękne, z drugiej też strony jest humorystyczną, z przymrużeniem oka dokonaną analizą cech szlacheckich, które niekoniecznie zasługują na bezkrytyczne uznanie. Sytuację tę doskonale ilustruje wprowadzenie dwóch, diametralnie różnych postaci: Cześnika Raptusiewicza i Papina. Obydwaj pozornie obracają się w tym samym świecie. Sposób bycia i strój ich jest lub mógłby być) podobny. Jednak obrazują oni dwie skrajności. I tu widać pełne polotu, ujmujące spojrzenie Fredry. Miał prawo bezlitośnie wykpić Papkina, nie zrobił tego jednak, znajdując mnóstwo cech pociągających nawet w tej bardzo częstej wówczas postaci, będącej mieszaniną pijaka, tchórza i donżuana; żyjącego z kart, kobiet i tzw. oportunizmu stosowanego. Na dobrą sprawę mógłby również wykpić Cześnika, gdyż i temu temu nie obce są wady: pychy, porywczości i samochwalstwa. Mógł wreszcie nie wykpić żadnego. I tak właśnie zrobił, jedynie malując ich pędzlem czystej i do wzruszenia pięknej poezji. Rejent-Milczek i Podstolina - pierwszy przez bliskość ogólnego wzoru druga przez powszechność tego charakteru zawsze i chyba wszędzie, nie stanowią zaskoczenia w typologii scenicznej.

Komedia historyczna. Nie tylko przez ukazanie "typów epoki". Incydent stanowiący fabułę sztuki miał rzeczywiście miejsce. Istnieje teoria, że Fredro opisał znany mu XVII-wieczny spór o zamek odrzykoński między Firlejami i Skotnickimi (por. Ignacy Chrzanowski - "O komediach Aleksandra Fredry" i "Zemsta jako komedia tradycyjna").

Ale nie o to tylko chodzi. Zemsta jest "pięknością samą w sobie", swoistym pewnikiem w sztuce polskiej i może liczyć zawsze na serdeczne przyjęcie przez widzów wszędzie, gdziekolwiek Polacy zachowują pamięć o przeszłości. I oczywiście gdy potrafią wsłuchani i wpatrzeni w grę aktorów uśmiechnąć się szczerze do czasów dawnych, no . . . i do siebie.

"ZEMSTA" W OGNISKU

Wystawiona została wzruszająco i była zaskoczeniem ze względu na pracę ZASP-u w warunkach emigracyjnych, małej sceny, ograniczonych środków. Zadziwiła artyzmem aktorów, którzy wydobyli z siebie wszystko co możliwe (a nawet o wiele więcej - jak powiedział jeden z krytyków). Zaczynając od najmłodszej aktorki, Bogna Kłakówna, urzekła wszystkich jako Klara; zwinna, lekka, dystyngowana, pełna elegancji. I przede wszystkim piękna, chociaż to nie najważniejsze. Dla wątpiących w możliwość opanowania języka polskiego przez dzieci urodzone poza Polską, gra jej jest ponadto wielką lekcją optymizmu. Takiej dykcji, połączonej ze specjalną barwą głosu "słyszalnego" prawie do ideału nie powstydziłby się nikt. Nawet kończący szkołę dramatyczną w Warszawie lub w Krakowie i mieszkający tam całe życie. Brzmi to jak przesada, jednak jest prawdą, a ponadto zasługą tych, którzy potrafią wywołać miłość do języka polskiego i co najważniejsze dobrze go nauczyć. I tak czarowała nas Klara wraz z nieodłącznym Wacławem (Ryszardem Orłowskim) nieustępującym jej grą. Szczególnie dobrze wypadła scena, gdy Wacław zmuszając Papkina do pomocy i milczenia oscyluje między przekupstwem i szantażem.

Większość obsady jest znana widzom emigracyjnym. Można powiedzieć, że nie zawiedli oczekiwań. Role: Cześnika, (Stanisław Zięciakiewicz), Rejenta-Milczka (Bogdan Urbanowicz), Podstoliny (Irena Brzezińska), Dyndalskiego (Roman Ratschka), Perełki (Józef Bzowski), murarzy (Robert Oleksowicz i Andrzej Kamiński), są kreacjami, granymi z wyczuciem, choć z lekka nie pozbawione rutyny. Kilka słów warto poświęcić roli najtrudniejszej w sztuce i w pewien sposób najbardziej eksponowanej. W "naszym" przedstawieniu Papkin grany przez Edwarda Chudzyńskiego, bawił, zachwycał, rozśmieszał do łez; wszędzie go było pełno, zjawiał się jak dziwna jaskrawokolorowa postać obwieszona szablami i rewolwerami. Kolorowa. I tu właśnie jest punkt zaczepny. Dlaczego występował w tak wielobarwnym stroju, z nienaturalną i różniącą się od wszystkich charakteryzacją, przyjmowaną przez widzów z niedowierzaniem. Własne wizje reżysera są zawsze wielką niewiadomą. Nie wiadomo też jaki był cel wystawienia dobrze znanej wszystkim postaci Papkina, uwodziciela, pijaka i wesołego kłamcy, jako trudnego dla wizualnej akceptacji raroga. Lecz na szczęście aktor to przede wszystkim gra. A sama gra była wspaniała i porywająca. Uderzało opanowanie 800 wierszy tekstu, czyli o blisko 400 więcej niż najdłuższa następna rola Cześnika. Można dojść do wniosku, że gdyby wszystko było w porządku, nie przeładowany, właściwy strój a zwłaszcza inna charakteryzacja, ta rola byłaby w pewnym sensie solowym występem. Czy można więc sądzić, że reżyserowi chodziło o przyciemnienie, zrównanie i dostosowanie do całości?

Jeszcze przed rozpoczęciem pierwszej kwestii, gdy tylko podniosła się kurtyna, widzowie zachwyceni byli scenografią w wykonaniu Tadeusza Orłowicza. Niezwykle udanie wykorzystał pomysł sceny obrotowej, co dało znaczną oszczędność czasu, wysiłku i było wreszcie czymś nowym. Nawet w tej starej, dobrze znanej sztuce. Przedstawienie zorganizowała Olga Lisiewiczowa. Z Leopoldem Kielanowskim w reżyserii współpracowała Irena Brzezińska. Kierownikiem sceny był Jan Smosarski. Za światła odpowiedzialny był Feliks Stawiński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji