Artykuły

Wysocki przez Młynarskiego

Po eleganckim "Hemarze" - "Wysocki". W Teatrze Ateneum, z którym Młynarski od kilku lat współpracuje. Polubił tę formę pracy, wyraźnie. Mało polubił - jakże pięknie mu to wychodzi. "Brel", "Hemar", "Wysocki". Trzy kultury, trzy literatury, trzy różne style i światy. "Brel" nie naśladuje Brela (brzmieniem, interpretacją), "Hemar" nie naśladuje interpretacji przedwojennych piosenek w stylu teatrzyku "Qui Pro Quo", "Wysocki" nie stanowi kolejnej imitacji pieśni w wykonaniu Wysockiego. Bardzo dobrze. Ponieważ nikt nie zrobi już tego lepiej niż sam autor i wykonawca - o szorstkim, nieco chrapliwym głosie, jedynej w swoim rodzaju melodyce.

Młynarski, który jest twórcą własnego świata, własnych piosenek, jest także nie do naśladowania przez innych. Nie poszedł zatem tropem, którego sam by sobie nie życzył, gdyby ktoś zechciał wystawić wieczór teatralny zatytułowany "Młynarski".

Toteż "Wysocki" - ten, którego oglądamy i słuchamy w Ateneum, jest wyłącznie Młynarskiego, w tym sensie, oczywiście, że jest to jego indywidualny wieczór oparty o twórczość rosyjskiego artysty, fascynacja która nie przemija, trwa i wygląda na to, że przetrwa długo. Może nawet bardzo.

Z czego ta fascynacja wynika, dlaczego ulegają jej miliony, co tak elektryzuje, choćby się słuchało nagrań Wysockiego, po raz tysięczny któryś? Oczywiście, bierze się to głównie z niezwykłości tego człowieka, jego niepospolitej osobowości, wnętrza - innego, odmiennego, noszącego w sobie także tysiące zagadek jego mentalności, duszy. Znaczy to dokładnie, że Wysocki był jeden, odrębny i gdyby chcieć go imitować, można by dokonać jedynie artystycznej ekshumacji (takie też twory - wieczory, recitale bardzo często tu i ówdzie się zdarzają). A więc Młynarski nie mógłby pokonać artystycznej ekshumacji, to byłoby niestrawne, wywołujące w widzu tęsknotę za autentycznym wykonaniem "żywego" Wysockiego, a przecież nie ma go i nikt go nie zastąpi. Jeśli ktoś to usiłuje robić, wypada to niestety tak, że przykro patrzeć, jak to się zdarzyło w przypadku spektaklu Teatru Bagatela "Z Wysockim na ty".

Na "ty", ta z Wysockim nikt już być nie może, nie tylko dlatego, że artysta nie żyje. Gdy zaś żył - na "ty" byli z nim wprawdzie liczni, ale nie wszyscy a i to też w innej konwencji niż na "ty" jesteśmy z kolegą, sąsiadem panem Władkiem. Wysocki był "dla wszystkich", ale jako twórca, jako postać znajdował się na artystycznym Olimpie i to też trzeba mieć na uwadze: że fraternizować się nie możemy ze wszystkimi. Młynarski nie chce wyraźnie być z Wysockim na "ty" i ma absolutną rację, ponieważ jest Młynarskim. Nie będzie udawał, że śpiewa a la Wysocki. Nikogo też na scenę nie wypuści w owej formie, albowiem była to jedynie osobista forma artystyczna Wysockiego. Owszem Emilian Kamiński ukaże się parokrotnie na scenie śpiewając przy gitarze, ale będzie to jego całkowicie własna interpretacja pieśni Wysockiego. W dodatku aranżacja wszystkich utworów, które Młynarski prezentuje w "Wysockim", jest zupełnie inna, zmieniona, a jej autorami są Janusz Stokłosa i Tadeusz Suchocki. W niczym niepodobna do gitarowych tonów rosyjskiego artysty.

Bardzo sympatycznie wyglądają tercety, kwartety i zbiorowe wykonania aktorów, tych samych, którzy w "Hemarze" tworzą chór rewelersów, ale których Młynarski nazwał "słowikami Atenum" (Marian Opania - świetny, Wiktor Zborowski, Jacek Borkowski, Wojciech Młynarski, a poza nimi - Leonard Pietraszak, Marcin Sosnowski i Emilian Kamiński).

Na początku programu zacytowana została ankieta, czy rodzaj lapidarnego wywiadu, niby natarczywa, wszechstronna przyciskająca artystę do muru, próbująca zeń wydobyć jakąś część prawdy o tym fascynującym człowieku. Najważniejsze, moim zdaniem, są w owej ankiecie dwa pytania: "Co cię ostatnio ucieszyło? - Dobry nastrój. - A co zmartwiło? - Wszystko". Moim zdaniem jest w tym zawarta tajemnica wnętrza Wysockiego. Jego cierpienia i twórczości.

Młynarski nie poszedł jednak tropem tragicznym, pełnym bólu, jakby odciążył ową pieśń - poezję z tego co dotkliwe i dojmujące. Oczywiście - skorzystał z jego treści, myśli, poglądów, obrazów - radości, upokorzenia i męki. A ponieważ są to stany i doznania czysto ludzkie Młynarski nadał im charakter uniwersalny, bez szczególnie akcentowanych "elementów ustrojowych", nawet wtedy, kiedy aktorzy śpiewają o życiu więzienno-łagrowym. Mają one jedynie charakter tragedii ludzkiej.

Inna odmienność: w twórczości Wysockiego sporo jest piosenek obyczajowych, rodzajowych. Młynarski wykorzystał je dla owych tercetów i kwartetów męskich w sposób ironiczny, zabawny. Opania, Pietraszak, Zborowski i Sosnowski śpiewają, inscenizując przy tym - w sposób aktorski - pełne komizmu scenki. Dołącza do nich chwilami pełna wdzięku Anna Wojtan - i bawimy się wówczas przednio.

Do zamysłu Młynarskiego dostosował scenografię Marcin Stajewski: podłoga o zadeptanych deskach, drewniany parkan, trzy, cztery pniaki, na których można się niby wygodnie rozsiąść, tak jak właśnie prezentują to w sposób aktorski wykonawcy. Ich rozsiadywanie się pniakach wygląda w taki sposób jakby fundowali sobie jakiś luksus, podczas gdy treści piosenek, które śpiewają są humorystyczne, satyryczne, gorzkie, ale wyprane z sarkazmu i bólu wewnętrznego, za to zdrowo nasycone kpiną.

Młynarski chowa się za wykonawców. Daje pole popisu swoim kolegom z Ateneum. Tylko pod koniec śpiewa jedną piosenkę. Mimo że cały spektakl aż prosi się, żeby jego twórca o wiele częściej wchodził na scenę. Aliści wieczór jest sympatyczny, aktorzy grają do widowni - z całym sercem i ogromnym wdziękiem. Widać jak się z nami bawią i wzruszają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji