Artykuły

Godot po latach

Najpierw było przedstawienie telewizyjne. 4 kwietnia "Czekając na Godota" ukazało się w programie II TV (w maju będzie powtórzone w programie I). Przedstawienie, jedno z wybitniejszych, jakie ostatnio oglądaliśmy w telewizji, pod względem aktorskim znakomite. Teatr "Ateneum" którego dwóch aktorów występowało w tym spektaklu, zdecydował się ten sukces telewizyjny wykorzystać na swojej scenie. Pomysł bardzo dobry. Przedstawienia wędrują - i to przeważnie mimo adaptacji z nie najlepszym skutkiem - z teatru do telewizji. Proceder odwrotny jest u nas chyba bez precedensu. Swoją drogą sztuka Becketta i jej przedstawienie w reżyserii Macieja Prusa miały równocześnie - co zdarza się raczej wyjątkowo - wysokie walory telewizyjne i teatralne. Przeniesienie na scenę żywą wymagało stosunkowo nieznacznych zmian. A jednak otrzymaliśmy dwa różne zjawiska artystyczne. Wdzięczne pole dla porównań dwóch gatunków sztuki na tym samym obiekcie tekstowym, reżyserskim i aktorskim.

W telewizji ten "Godot" wydał mi się jakby misteryjny. Na wzgórzu, które jest kupą śmieci (bardzo dobra scenografia ZOFII WIERCHOWICZ) rozgrywa się straszliwa Golgota człowieka. Przed samotnie sterczącym drzewem Vladimir rozkłada ramiona jak w ukrzyżowaniu. Motyw ukrzyżowania powtórzy się potem parę razy. W skoncentrowanym, zgęszczonym ujęciu, w wyrazistych zbliżeniach kamery powstaje obraz ponury, przerażająco okrutny, bez uśmiechu, do którego sztuka Becketta w swej komediowej klownadzie, daje niejednokrotnie okazję. Za to Chłopiec, wysłannik Godota, zjawia się niby Chrystus, pozostawiający nadzieje, że Godot przyjdzie, że przyjdzie zbawienie. Na zakończenie zaś Vladimir powtarza swoją katarynkową, monotonną piosenkę, podejmującą w kółko te same zwrotki, bez końca. Głos rozbrzmiewa długo, kiedy ekran podaje już obsadę, wbija się obsesyjnie w pamięć słuchacza. To świetny efekt telewizyjny. W teatrze reżyser zrezygnował z tego końcowego śpiewu, wrócił do oryginalnego zakończenia, czym dał dowód. że dobrze rozumie specyfikę jednego i drugiego gatunku scenicznego.

W teatrze utrzymano owe elementy "misteryjne". Ale tu rozpłynęły się w całości obrazu, straciły swą ostrość i natrętność. Ukrzyżowania nabrały charakteru aluzji poetyckiej. Chłopiec niby Apollo-Chrystus (żeby użyć nomenklatury Wyspiańskiego) zjawia się jako senne marzenie, jako jeszcze jedna złudna wizja piękna człowieka i dobroci Boga. A przy tym wszystkim wisielczy (dosłownie!) humor tej tragikomedii ludzkiej na żywej scenie i wśród żywej widowni raz po raz - choć może nie zawsze, jak można by się tego było spodziewać - dochodzi do głosu.

"Czekając na Godota" pozostało klasycznym dziełem - ba! arcydziełem - tzw. teatru absurdu. Ten nurt po dwudziestu latach normalną rzeczy koleją przeżył się i wyczerpał, ale kiedyś, w latach pięćdziesiątych w sposób piekielnie ostry wyrażał zamęt ideowy po wojnie, której doświadczenia rozsadziły od wewnątrz cały ludzki świat wartości. Dziś na "Godota" patrzymy już z perspektywy, inaczej niż na pamiętnej prapremierze polskiej w Teatrze Współczesnym w roku 1957. Odnajdujemy w tej sztuce - jak w każdym wielkim dziele przeszłości - nowe rzeczy. To już nie tyle absurd, nonsens, beznadziejność istnienia, ale człowiek postawiony wobec zagadki sensu życia. Głębokie współczucie dla jego cierpień, rozterek i niepokojów, dla jego losu. I istota trwania w tęsknocie nadziei, czekaniu na coś nieznanego, co by nadało sens życiu i światu. Czekam więc jestem...

W parze włóczęgów-clochardów Vladimir reprezentuje stronę mocną: contra spem sperare - mieć nadzieję przeciw nadziei. To ten, który chce czekać na Godota i chce wierzyć w jego przyjście. ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ uwydatnił to bardzo wyraźnie, zaprawiając wspaniale zagraną rolę bólem i goryczą. Estragon jest już tylko łachmanem ludzkim, wyciśniętym i porzuconym. WIESŁAW MICHNIKOWSKI, szczęśliwie wyleczony tu ze swych naleciałości kabaretowych, stworzył postać głęboko tragiczną w swej żałosnej rezygnacji. Obaj byli konkretnymi, skontrastowanymi z sobą ludźmi, ale równocześnie zachowywali sens metaforyczny - poetycki i filozoficzny. Obaj skłóceni z sobą i połączeni, w solidarności braterskiej widzący jedyny ratunek i ocalenie.

W tej łączności ludzkiej szuka ratunku przed samotnością także druga para, połączona nierozerwalnie na zasadzie sadyzmu i masochizmu. Pozzo - ROMAN WILHELMI uosobienie siły brutalnej, przemocy, wyzysku i Lucky - MARIAN KOCINIAK, poniewierany sługa, zniewolona przez siłę myśl, ten, którego taniec jest tylko zaplątaniem się w więzy niewoli a potok słów staje się niegroźnym dla pana bełkotem. Świetlanym Chłopcem ze snu jest ANDRZEJ SEWERYN (w telewizji rolę tę grał KRZYSZTOF WAKULIŃSKI).

"Czekając na Godota" nie tak dawno wywoływało głośne protesty za niezrozumialstwo, wydziwaczanie, bezsensowność, nudę. Dziś nikogo już nie dziwi ani szokuje, a nabita po brzegi widownia teatru "Ateneum" słucha z napiętą uwagą tej sztuki i tego przedstawienia o pięknościach niezwykłych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji