Artykuły

I śmieszno i straszno

"Mistrz i Małgorzata" w reż. Piotra Dąbrowskiego w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Zmęczy na pewno. Przetrzyma, aż uciekną ci wszystkie autobusy. Częstokroć zirytuje. To i owo odrze z magii. Ale - i to jest najdziwniejsze - raczej... nie znudzi. Co takiego? "Mistrz i Małgorzata" w Dramatycznym

Gdy się okazało, że teatr zabiera się za adaptację jednego z najgenialniejszych dzieł literatury XX w., przyznaję, wypełzł mi na usta grymas powątpiewania. Wiadomo, każdy nosi w sobie własną wizję arcydzieła Bułhakowa i ta tylko wydaje mu się najlepsza pod słońcem. Aktorom Węgierki przyszło się zmierzyć z zadaniem szalenie trudnym i już przed premierą wydawać by się mogło, że polegną z kretesem. Tymczasem...

Prawie 4 godz. na własnej skórze

Teatr Dramatyczny pod wodzą Piotra Dąbrowskiego przygotował spektakl może nie najwyższych lotów, ale i nie całkiem marny. Nawet poprawny, ze sporą liczbą scen zapadających w pamięć, z niezłym zestawem postaci. Dla równowagi jednak też - ze sporą liczbą pomysłów zupełnie nietrafionych.

Dąbrowski nie zrezygnował niemal z żadnego wątku i zachował konstrukcję powieści. Mamy tu więc trzy przeplatające się historie: wizyty szatana i jego pomagierów w Rosji lat 20., rzecz o Jeszui i Poncjuszu Piłacie oraz miłości Mistrza (autora apokryfu o Poncjuszu) i Małgorzaty.

Przejście z jednego wątku do drugiego odbywa się tu niemal bez zgrzytu, poszczególne postaci (a to Woland, a to przekupka) przejmują co jakiś czas rolę narratora i przenoszą widzów w różne epoki. Zachowanie chronologii i poszczególnych wątków jest, niestety, równoznaczne z niemiłosiernym rozciąganiem się spektaklu. Z przerwą trwa on niemal cztery godziny.

Na szczęście siłą białostockiego widowiska jest oszczędność i prostota. Oszczędna jest świetna scenografia, oszczędne żonglowanie scenami fantastycznymi (zwykle są "opowiedziane"), delikatne i dyskretne zmiany kolejnych scen. Scenografowie - Katarzyna Gabrat i Tomasz Szymański - zaproponowali prostotę (Patriarsze Prudy to po prostu ławka na pustej scenie, a rozprażone słońcem Jeruszalaim - tron Piłata i białe płachty; w kolejnych scenach zaś scenografię tworzą rozsuwane wnętrza pudełka - czerwone na bal, obite kołdrami na klinikę, a oklejone gazetami na dom literatów).

Wiele tu scen urodziwych [rozmowy Piłata (Piotr Dąbrowski) z Jeszuą (Marcin Bartnikowski) i Mateuszem Lewitą (Bernard Bania)], ale wiele też zupełnie nijakich i żałosnych (sen Bosego o zdawaniu dewiz czy choćby scena balu u Wolanda, gdzie przybyć miało towarzystwo demoniczne i upiorne, a przybyły... żenujące zombies). Jest też parę scen pięknie zaaranżowanych i oświetlonych, ale jednak zbyt dosłownych i niepotrzebnych (moment ukrzyżowania Jeszui).

Nadzieja na dotarcie

Bywa w spektaklu "i smieszno, i straszno", zabawnie i nerwowo. Taka jest wszak - za sprawą groteski - powieść Bułhakowa. Szkoda tylko, że w białostockiej adaptacji zdarzy się grotesce zmienić niekiedy w żałosne popisy i rejwach bez potrzeby. Szkoda też, że pierwsza część spektaklu, nasycona absurdem, wytraca tempo w drugiej.

Szkoda, że świta Wolanda - poza Korowiowem i Asasellem - nie daje złudzenia, że mamy do czynienia z groźną i bezwzględną siłą...

Ale liczę, że spektakl się jeszcze "dotrze". Skąd ta nadzieja? Bo adaptacja powieści zrobiona jest porządnie, bo - mimo wszystko - mało tu ról nietrafionych, bo aktorzy w zmaganiach z Bułhakowem naprawdę się starają, w efekcie nawet w epizodach tworząc zindywidualizowane tło.

I dlatego ciągle pamiętam krzykliwego, niepokojącego Korowiowa (Agnieszka Możejko); Mateusza Lewitę, co woła do Boga tak przejmująco, że ciarki biegną po grzbiecie (Bernard Maciej Bania); nerwowego Iwana Bezdomnego (Piotr Półtorak); pompatyczną lekarkę z kliniki wariatów (Jolanta Borowska), beztalencie Riukina (Rafał Olszewski), Bosego - jednego z bohaterów afery korupcyjnej (Sławomir Popławski), demonicznego Asasella (Robert Ninkiewicz) czy pijanego Stiopę (Marka Tyszkiewicza).

I wreszcie postacie główne powieści. Budzący współczucie, otumaniony Mistrz (Krzysztof Ławniczak nawet znalazł na niego sposób - jest flegmatyczny i pełen obsesji, co widać, nawet jak ściąga skarpetki). Małgorzata - mocna kobieta z pasją (niezła Dorota Radomska - choć w swoim dorobku ma wiele ciekawszych ról).

A na koniec - ulubieńcy:

Piłat (Piotr Dąbrowski) - zdarty głos, właściwie szept, ale mocny, nie do zagłuszenia; ból rozsadzający mu głowę potrafi - gestem, spojrzeniem - zagrać tak, że widzowie też zaczynają czuć ćmienie pod czaszką. A gdy, siedząc na pustej scenie, mówi, że słońce praży - to łatwo mu uwierzyć.

Woland (Tadeusz Sokołowski) - elegancki cudzoziemiec z laseczką i białym szalem. Przykuwa uwagę. Głos - tubalny i mroczny, na szatana jak znalazł; doskonały w cieniowaniu nastrojów: bywa zabawny, jowialny, spokojny, za chwilę demoniczny, złowieszczy, znudzony. Na pewno bezwzględny

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji