Artykuły

Ofiara epoki

Stanisław Ignacy Witkiewicz: "Szewcy. Naukowa sztuka ze śpiewkami w 3 aktach". Reżyseria: Maciej Prus. Scenografia: Lukasz Burnat. Premiera w Teatrze "Ateneum"

Ważne przedstawienie. I ze względu na jego jakość i ze względu na recepcję "Szewców" w teatrze. Dlatego pozwólcie, że trochę o nim szerzej, mimo że niedawno pisałem o innym przedstawieniu "Szewców". Szewcy mają różne sposoby i narzędzia pracy.

Młody reżyser Maciej Prus odczytał sztukę Witkacego inteligentnie i z szacunkiem dla autora, co mu się chwali, zważywszy, że jest to, zwłaszcza wśród reżyserów młodych (ale nie tylko), sterowanie pod prąd. Prus uszanował autora i ograniczył się do przeniesienia "Szewców" na scenę w takim zasadniczo kształcie, w jakim tę sztukę widział Witkacy, ten zakopiański "zagwazdraniec" (tak autor "Szewców" sam się nazwał przez usta jednej z postaci występujących w "Szewcach"). Wszyscy, którzy mają do czynienia z "Szewcami" - a któryż z reżyserów nie chciałby inscenizować tej piekielnie oryginalnej sztuki! - wiedzą, że "Szewcy" są przede wszystkim scenariuszem, kopalnią propozycji, usypiskiem cennego kruszcu i odpadów, które trzeba od siebie pooddzielać. Prusowi udała się ta robota w dużym stopniu.

"Szewcy" w kształcie nadanym im przez dialogową warstwę i pouczenia inscenizacyjne autora ocierają się o "fazdrygulstwo, gnypastwo, bałagustwo i burdygiel", by posłużyć się określeniami ze sflądrzałego języka Witkacego akurat w "Szewcach". Prus dobrze sobie z tym poradził. Wniósł ład w rozchełstanie słów i przekleństw, i odcedził ewidentne popłuczyny, przykrócił dłużymy, poskreślał starocie. A jednocześnie bardzo logicznie i - rzekłbym - realistycznie uwydatni autoironię Witkacego, który miał poczucie siły swego tłumu, ale nie był pewien celności swego stylu, obijając się stale między uleganiem młodopolszczyźnie a parodiowaniem jej i samego siebie. W "Szewcach" językowe buty i łaty, mające imitować soczystość gwary rzemieślniczej, a osobno metafizyczny bełkot inteligentów, w niemałej mierze jest wyrazem tych lęków Witkacego.

Mniejsza o lęki formalne. Ważniejsze są lęki społeczne i wyrażone przez nie treści ideowe "Szewców". Ta sztuka, którą autor opatrzył datą 6 marca 1934 r. jest nie tylko najpóźniejsza w scenicznej twórczości Witkacego - jest zarazem odosobniona i wyosobniona w zbiorze jego dramatów, napisana w zupełnie innej sytuacji politycznej niż ta, która towarzyszyła jego dramatom wcześniejszym. Polska szła szybkimi krokami ku faszyzacji. Od paru lat prawicowe, ale nieruchawe "Stronnictwo Narodowe", zastępował odmłodzony przez starego Dmowskiego "Obóz Wielkiej Polski", posługujący się bojówkami, całkiem w stylu "dziarskich chłopców", sprezentowanych w "Szewcach". Witkacy z kapitalną intuicją odczuł zbieżność opozycyjnych faszystów z rządowymi. Szef "dziarskich chłopców", Gnębon Puczymorda, staje się narzędziem i błaznem rządowej prawicy. Prus mocno podkreślił rolę Puczymordy, co nie było łatwe, bo także ta postać obrośnięta jest aluzjami do szczegółów rzeczywistości lat 1932-1934, które dziś nikogo nie obchodzą. Był kryzys, brał górę faszyzm. Witkacy pogrążał się w swoich obsesjach, tkwił uparcie w starych komerażach literackich, a zarazem stawał się najbardziej konsekwentnym katastrofistą, aż do tragicznej decyzji z 1939 roku.

Prus doskonale odczytał ten stan lękowy i szydercze wróżenie z fusów życia politycznego, im nadał główne akcenty, z pewnym zniecierpliwieniem stwierdzając, że wciąż musi dopuszczać do gipsu powielone z innych utworów Witkacego figury Prokuratora i Księżny, że wciąż musi tolerować sztubackie żarty językowe i niepohamowaną kłótliwość; W dodatku ta polemika z Wyspiańskim! Ani pogłębiona, ani dowcipna, a dla nas już naiwna i powierzchowna. Więc zrobił te sceny trochę aby zbyć, piki nie zbliżył się do finału, czyli znowu do katastrofizmu.

Jest to dziś centralny punkt zainteresowali Witkacym, bez względu na absolutną inność sytuacji. I reżyseria podkreślająca lęki Witkacego może liczyć na spontaniczny poklask. Prus prześlizgując się nad ironicznym finałem Witkacego, pokazał jeszcze jeden taniec chocholi, już nie w obliczu polskiego zaścianka z "Wesela", lecz w skali globowej. Robi to wielkie wrażenie, choć Prus zapomniał, że Chochoł z "Szewców" jest w istocie jakimś bobkiem, na co wyraźnie wskazał Witkacy. Wróćmy do kabaretu, to pewniejszy grunt. A jeśli chcemy oddać Prusowi sprawiedliwość, to raczej porównajmy egzemplarz reżyserski "Szewców" z oryginałem.

Rzecz dzieje się w warsztacie szewskim, który Witkacy obudował rozmaitymi, zgoła zbędnymi dziwnościami. Teatr nie uwzględnił żadnej z tych propozycji, Łukasz Burnat pokazał wielki obskurną jakby halę w dawnej fabryce, napęczniałą od butów, wyziewów skóry juchtowej i spoconych ciał czeladników. Zauroczenie chochole jest w takich ramach szczególnie ostre. Po drodze są świetne rozwiązania scen z torturowaniem Szewców i mniej świetne (ale to wina autora) perypetie prokuratora Scurvy.

Trudną rolę Prokuratora może Roman Wilhelmi zaliczyć do swoich sukcesów: jest w miarę brutalny, w miarę psi, i emanuje łajdackością pierwszej klasy, choć Scurvy jest - posługując się terminologią Witkacego - co najwyżej "demonem trzeciej klasy".

Niespodziankę sprawiła Elżbieta Kępińska -jako Irina Wsiewołodowna. "Czy oni powariowali?" pomyślałem o pomyśle obsadzenia Kępińskiej w roli typowej heroiny marzeń seksualnych Witkacego. Okazało się, że nie powariowali. Księżna w "Ateneum" nie jest fizycznie taka, jaką widział Witkacy. Ale jest władcza, a przede wszystkim wściekle inteligentna, co dla Witkacego znaczyło nie mniej niż seks. Kępińska dobrze się rozeznaje w falowani a eh uczuć w zygzakach odruchów Księżny i udziela tego zrozumienia widzowi. Jest to godne szacunku osiągnięcie aktorskie przeciw samej sobie.

Marian Kociniak jako Majster wypełniał bez znużenia gadatliwe zadanie, które Sajetanowi Tempe poruczył Witkacy. Sajetan to jedna z tych postaci sympatycznych autorowi, którym Witkacy szykował jednak klęskę ideową i życiową. Sajetan gada, nawet po rozwaleniu go siekierą; ale to nie znaczy, że jego inteligenckość jest nieśmiertelna. Bardzo spokojnie a rozważnie zaznaczył Władysław Kowalski indywidualność Czeladnika I, a H. Talar zastąpił nie bez powodzenia chorego kolegę.

W epizodach zagrali udatnie: Anna Jaraczówna, Bohdan Ejmont, Marian Rułka, Jan Kociniak, Henryk Łapiński, Bogusz Bilewski był odpowiednio barczystym Hiperrobodarzem, plotącym głupstwa, a Zdzisław Tobiasz - choć wyglądem zewnętrznym całkowicie się kłócił z tym Puczymorda, jakiego chciał pokazać Witkacy - ofiarnie się puczył (moralnie) i zgrywał na "zupełnego cynika w powyspiańskim gmachu myśli narodowej", jakiego w nim widział przenikliwy a przerażony obserwator rozkładu Polski sanacyjnej i manowców myśli politycznej burżuazyjnego społeczeństwa - S. I. Witkiewicz, ofiara epoki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji